sobota, października 09, 2021

Pandemiczne opowieści - odsłona XXXII - McSween

- Ojciec zwariował! - tymi słowami na rodzinnym progu powitała Scotta jego matka, pani Maureen McSween. Nie takiego przywitania spodziewał się na rodzinnym ranczo w Montanie, tym bardziej, że nie widziano go tu od dobrej dekady. Jedynym usprawiedliwieniem mogło być tylko jedno słowo: kariera. Najpierw w Baltimore, potem w Filadelfii, aby wreszcie znaleźć się na korporacyjnym szczycie w Nowym Jorku. 
- Dlaczego mama tak uważa? - nie odważyłby się kwestionować matczynej diagnozy. Nawet nie będąc w domowych pieleszach od dobrej dekady (a i wcześniej wpadał tylko okazjonalnie i na krótko) wiedział, że to co matka powiedziała było świętsze, niż gdyby ogłosił to sam Mojżesz. Co tam Mojżesz? Ona by pewnie i pana Boga przekonała do swoich racji. 
 - Kupił Batmana! - warknęła. Zabrakło tylko stanowczego tupnięcia nogą, ale za to było zaciśnięcie ust, które stanowiło niczym paragraf dla sędziego Tuckera.
- Batmana? - Scott nie mógł wyjść z podziwu. Widać ojciec obniżał z wiekiem loty, bo był czas, kiedy zapragnął zostać Johnem Steinbeckiem i Ernstem Hemingwayem w jednej osobie. Kupił kilka brytów papieru, pióra, atramenty, na koniec nawet maszynę do pisania. Próbował połączyć losy Adama Traska z łowieniem wielkiej ryby, a jeszcze lepiej corridą. Zapału starczyło na trzy połamane pióra, kilkanaście podartych w furii kartek i zdezelowaniu maszyny, która trafiła na strych w stanie dobrym tylko dla złomiarza. - Kupił sobie figurkę?
- Gorzej! - pani Maureen McSween przypominała teraz Statuę Wolności: wyniosła, chłodna, nieosiągalna. Nie wiedział, co może być gorszego od figurki animowanego czy filmowego bohatera. Ale wreszcie po dłuższej pauzie dowiedział się: Kupił sobie komiks! 
- Komiks?
- Takie rysuneczki, dymeczki, pierdolamento dla dzieciuchów! Nawet Chrisowi bym tego nie kupiła - nie pamiętał, aby cokolwiek kupowała jego synowi, a już komiksów na pewno. Kaczor Donald był za agresywny! Żółwie Nindża odrażające! A He-man i ten jego Szkieletor - beee i antychryst, wymysł szatana i diabli wiedzą jakiej jeszcze innej cholery.  
- Wiem, co to jest komiks, mamo - odezwał się wreszcie. - I, co z tego?
- Co z tego?! - Stonewall-Jackson nie był bardziej stanowczy i nieugięty pod Bull Run, jak pani matka na ganku swego domostwa. - Dopiero, co skończył wojnę ze swoją rodzinką o encyklopedię Baileya!
- Jak to? - nie mógł wyjść z podziwu. Kolejne w ciągu kilku minut zaskoczenie. - Czy chodzi o te tomy, co dziadek Don...
- O te, o te! Twój stryj Don McSween IV niemal ze swym synalkiem, a twoim kuzynem Donem McSweenem V pognali do sędziego Tuckera. Wyperswadowałam tym matołom od krowich ogonów, żeby się nawet nie ważyli, bo ich spalimy! Gnomy! Parszywcy!
- Spa... li... my... Jacy: my?
- A to trudno skrzyknąć kilku chłopaków w Montanie, aby przeflancowali to jego gówniane ranczo na lewą stronę, a jego samego... - tu, ku jego przerażeniu, matka pociągnęła ręką po grdyce. Teraz jego grdyka przesunęła się miarowo i trwożliwie. Nie poznawał własnej matki. Zawsze trzymała sprawy w garści, ale żeby grozić zagładą stryjowi Donowi? 
- Za encyklopedię?
- Za honor! Synu, za honor! McSweenowie nigdy się nie cofali! - podparła się odwiecznym argumentem, który był powtarzany w rodzinie odkąd Will McSween znalazł się w szeregach Synów Wolności. Pani Maureen McSween, choć z domu była tylko Young, przybrała pozę, jak Washington, kiedy na łodzi forsował rzekę Delaware. - Nie dość na tym! 
Bał się takich pauz. Zamknięte matczyne usta już samem w sobie zwiastowały grozę. Świat przecież nie mógł wiedzieć, co zaraz zrobią, w jakie głoski przybiorą kształt, rozchmurzą się i wydadzą śmiech godny i subtelny, czy wręcz przeciwnie przyniosą huragan i zniszczenie niczym Enola Gay. I raczej do gatunku Boeing B-29 Superfortress zaliczyłby matkę, niż gołąbka pokoju. Strach pomyśleć, co by się stało ze światem, gdyby to ona była w gabinecie owalnym w czasie kryzysu kubańskiego, niż JFK. 
- Znów ogląda "Ritę"! 
- Jaką Ritę? - zaniemówił jednak. Jakoś trudno było sobie mu wyobrazić, jak ojciec podgląda sąsiadkę. Miał wprawdzie teleskop, ale ten dostał w '69, kiedy mały krok dla człowieka stawiał Apollo 11 na szczytach historii podboju kosmosu. Ale postanowił pójść tropem podglądacza. Przez te dekady tatuś mógł się zmienić? Mógł. Odważył się zatem zapytać: - Macie nową sąsiadkę?
- Jaką sąsiadkę! - wskazała na dom, który jawił się na horyzoncie, jakieś kilkanaście mil od ich zabudowań. - Z jego krótkowzrocznością?
- To nie rozumiem.
- Film ogląda! Jakąś duńską durnotę o szkole i Ricie!
- Aaaa, myślałem, że chodzi o Ritę Hayworth - odparł z ulgą. Wracała w nim wiara w ojca. Serial. Sam go oglądał między poznawaniem losów Escobara i El Chapo. Traktował to jako doskonałą odtrutkę.
- Ritę Hayworth? Tę ruda wywłokę?! - pani Maureen McSween wzięła się pod boki. - Takich staroci tu się nie ogłada. Już dawno dałam mu szlaban na Kojaka, Columbo czy Bonanzę. Teraz jest Rita! I szkoła?! Wyobrażasz sobie? A tam też są geje!
- A to mamie przeszkadza?
Widać było, że zaskoczyło ją to pytanie. Rzadki moment i chwila, kiedy naprawdę nie wiedziała, co ma powiedzieć. 
- Montgomery Clift był gejem, Freddi Mercury, Elton John jest, nawet Czajkowski był.
- Ja tam... nic... do nikogo... - widać było, że ta wyliczanka zawstydziła ją i częściowo wytrąciła argumenty, a na pewno wyhamowała energię, która szukała ujścia. 
- Tess jest lesbijką - powiedział o swojej córce.
- Nasza... Tess... mała Tess...
- No, już nie taka mała - westchnął. Sam nie mógł pojąć, kiedy skończyła dwadzieścia trzy lata. Jeszcze nie informował, że od dwóch miesięcy sam jest dziadkiem małego Bustera. Ale to zasługa Chrisa.
- To nie zmienia rzeczy, że gapi się w tę Ritę! Codziennie, po dwa lub trzy odcinki! - otrząsnęła się z pierwszego wrażenia. - Stary pierdoła!
- Mama jest niesprawiedliwa - postarał się bronić ojca. - Ile ojciec ma?
- Jak to ile?
- Lat.
- W lipcu skończy siedemdziesiąt! Rozumiesz, to?
- Ładny wiek - przyznał, ale nie wzbudził w tym entuzjazmu matki.  
- McSweenowie tak długo nie żyją! 
- Oj mamo!
- Ja tak całe życie powtarzałam? To ojca gadanie! Nie moje! Mam ci wyliczyć? To kilka pokoleń.
- Znam to - to było jak unik, ucieczka od tematu, który znał od podszewki. Te pokolenia McSweenów od czasów jeszcze Francisa Drake! - Ale, co mama chce, żeby tata zszedł?
- Ja? - zatrzęsła się. - No, co ty?! Ale ma się zachowywać, jak siedemdziesięciolatek. A on: Batman! Rita! A i jeszcze ta gówniara w barze "U Freda". Jak ona ma na imię... czekaj... czekaj... zaraz sobie...
- To nie ma znaczenia.
- Jak to nie ma znaczenia?! - odzyskiwała właściwy dla siebie wigor. - Jak nie ma znaczenia?! Coleen! 
- Coleen Brown?
- A ty ją znasz?!
- Taka piegowata?
- Tak. Zadziwiasz mnie synu.
- Tess zawsze się bawiła z Coleen, gdy jeszcze przyjeżdżałem z Fen. Innej nie znałem.
- Ulga.
- Ulga?
- Bo myślałem, że ty też...
- Że ja... - roześmiał się. Można go było o różne grzech świata obwiniać, ale żeby z Coleen Brown? - Ona jest w wieku Tess mamo...
- O to chodzi, o to chodzi! W wieku Tess! - podchwyciła niczym ostatniej deski ratunku. - Adoruje ją!
- Tata? Kiedy?
- Jak jedziemy na steki. Zawsze dla niej uśmiechnięty, komplementy... 
- Może po prostu chce być miły?
- Miły?! Ślini się jak ją tylko zobaczy! 
- Słyszałem, że mamie też jakiś brodacz...
- To... to co innego - zdecydowanie ucięła.
- W oczach taty pewnie nie.
- Aristotelis jest po prostu sympatyczny.
- Aristotelis? Mamo!...
- Co mamo? Mamo?! Kiedy mi się tacy brodaci podobają.
- To może tata brodę zapuści?
- Chyba watę! - parsknęła. 
Nie lubił jej tego zachowania. Nie wiedział jak się w podobnych sytuacjach zachować. Lata nieobecności wcale nie stępiły tego odczucia. Brutalność w ocenie matki pozostawała cały czas na tym samym poziomie. Nie potrafił właściwie zrozumieć dlaczego ojciec to toleruje, wytrzymuje i tak między bogiem, a prawdą nie przerwał tego wspólnego życia. 
- No i dziecinnieje! - padło po chwili.
- W jakim sensie?
- Chyba nie muszę ci tłumaczyć kim był Tomek Sawyer.
- Moja ukochana książka Marka Twaina. 
- Nie w tym rzecz. Kupił sobie!  
- Tak?
- I czyta! Przeżywa malowanie płotu u ciotki Polly,  jakby miał dziesięć lat.
- Może tacie potrzebna jest taka podróż.
- Podróż?! - znowu było parsknięcie. - Czy ty myślisz, że on gdzieś się wybiera?! Samochód od czterech lat kurzy się w garażu. Ostatni raz jechaliśmy nim na pogrzeb jego przyjaciela Jorge Estado.
- Jorge nie żyje? 
- Nie wiedziałeś? Jakieś sześć lat temu miał wylew i już z tego nie wyszedł. Zmarł. Pisałam ci.
- Nie mamo, nie pisałaś. Pamiętałbym. Przyleciałbym.
- Przyleciałbyś?
- Tak.
- Dla Jorge? - zrobiła wielkie oczy. Nie kryła się z pewnym niesmakiem.
- Dla każdego z was. Nie pisałaś. 
- Możliwe, że nie chciałam ci zawracać głowy jakimś tam pogrzebem. Masz tyle swoich spraw. Żona, dzieci, kolejna książka...
- To nie ma znaczenia - przerwał jej to wyliczanie. - Przyleciałbym. Jorge był niczym dziadek. Uczył mnie łowić ryby.
- Też mi sztuka! Robal, haczyk, plum do wody, godziny moczenia kija i... skrobanie tych parszywych łusek. To nie dla mnie. 
- A Tomka Sawyera sam bym przeczytał. I "Przygody Hucka Finna". 
Na te słowa matka zmierzyła syna wzorkiem dezaprobaty. Orzeczenie było do przewidzenia:
- Bo ty zawsze trzymałeś ojca stronę! Może mam ci kupić "Wyspę Skarbów", albo "Czarownika z krainy Oz"? Zresztą pewnie gdzieś na strychu leżą. Ojciec nie dał nic tknąć. Zbiera wszystko, jakby to miało wartość.
- Bo ma, mamo. Wierz mi. 
Ale ona go nie słuchała. Już dawno zaryglowała się na zewnętrzne argumenty kogokolwiek. Scott w końcu był wychowywany w duchu prawidła, że ryby i dzieci głosu nie mają. Myślenie panie Maureen McSween naprawdę utkwiło jeszcze w... XIX wieku. 
- A ta podróż ojca, poprzez literaturę, to podróż  sentymentalna. Nie mówił czasami, aby pochować go w starym kraju? Najlepiej na polu jakieś bitwy? Pod Bosworth lub Sterling? 
- Możliwe, ale...
- I mama obiecała?
- Niczego nie obiecywałam! - obruszyła się. - Tego jeszcze brakowało! Może mam go w kosmos wysłać? W starym kraju? Którym?! Z niego to kogel-mogel! Ze mnie też. Z nas wszystkich! 
- Tu się z mamą zgadzam.
- Uparty Szkot! - Rzuciła, jak kartą w decydującej rozgrywce w pokera. Wiedział, że to określenie musi paść. Nazwisko McSween zobowiązywało? - Mam tego dość. Jutro idę do sądu! Ja już nie mam nerwów. Niech  sędzia Tucker znajdzie jakiś paragraf.
- Na tatę? Paragraf?! 
- Rozwiodę się z draniem! Mam dość! Będzie sobie mógł Ritę oglądać od rana do wieczora, a Batmanem wytapetować kibel! Tylko kto mu go wyszoruje? - rozładowała się odrobinę.
- Jak to rozwieść się? - tym razem oczy Scotta McSweena zrobiły się ogromniaste. Tego nie spodziewał się. To było, jak grom! - Po czterdziestu latach?! 
- A dlaczego by nie? - wzięła się pod boki, jak przekupka. - Gloria Swanson miała sześciu mężów! 
- Zaskakujący przykład, mamo.
- A ty ile miałeś żon? Cztery?
- Trzy.
- No to widać, krew nie woda! - zatarła z zadowoleniem ręce, jakby ubiła dobry interes. - Nawet mam kogoś na oku.
- Mamo!
- Pastor Krillet! 
- Przecież jesteś katoliczką! Nie możesz wyjść za metodystę!
- A kto mi zabroni?! Papież?! 
- Mamo!
Ale pani Maureen McSween była teraz nieugiętą matroną. Niby nic nowego, ale żeby powiedziała coś przeciwko papieżowi?! Tu świat wartości, jakie mu wpajano po prostu zatrząsł się w posadach.  
- Ale przecież... pastor... Krillet ma żonę... i chyba szóstkę dzieci!
- Rozwiedzie się z Josephine! - zadecydowała. - Żaden problem. A dzieci już dorosłe i samodzielne.
- A ja?
- Co ty?!
- Moje zdanie się nie liczy, mamo?
- Zlatujesz po dwunastu latach...
- Dziesięciu, mamo, nie dokładaj.
- ... wielka mi różnica. I jeszcze masz czelność żądać zdania?! Nie bądź śmieszny Scott. Czy ja czterdzieści lat temu pytałam się ciebie o zdanie?
- Tylko, że mnie wtedy na świecie nie było jeszcze, mamo.
- Postanowiłam! Sędzia Tucker rozwiąże sprawę raz dwa. Znów będę panną Young! 
Na te słowa wszedł pan McSween.
- Maureen, kochanie, zjadłbym może te wczorajsze kotlety?
- Idź do ogrodu, zaraz przyniosę - oświadczyła ze stoickim spokojem. 
- O! Scott? Co tu robisz chłopcze? - zdziwił się na widok syna.
- Przyjechałem tato...

The End

2 komentarze:

  1. Przykuła moją uwagę ilustracja opowiadania.
    Chwilę trzeba było pogrzebać w pamięci i olśnienie!
    "Gotowe na wszystko "
    Też serial, który wzbudzał sporo emocji w rodzinach...

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie wiem. Nie znam. Nue oglądałem. A ilustracja bardzo mi się podobała. Ma w sobie to c o ś .

    OdpowiedzUsuń