Przeczytania... (403) Hans Kammerlander, Verena Duregger, Mario Vigl "Wzloty i upadki mojego życia" (Bezdroża)
"Jako
pierwszy człowiek zjechał na nartach z Mount Everestu i zdobył prawie
wszystkie ośmiotysięczniki. Hans Kammerlander świętował imponujące
sukcesy na najwyższych szczytach świata, jednocześnie przyjmując gorzkie
razy od losu. Wraz z dziennikarzami Vereną Duregger i Mariem Viglem
robi bilans swojego życia" - czytamy na okładce. To ocena zaczerpnięta z "ALPS Magazin". Wydawnictwo Bezdroża zaprasza nas na ucztę czytelniczą. Tym razem "Wzloty i upadki mojego życia" autorstwa Hansa Kammerlandera i dziennikarskiego duetu: V. Duregger & M. Vigla, w tłumaczeniu Piotra Wawrowskiego.
Ja z tego zaproszenia skorzystałem. Nie mogło być inaczej. Po prostu
książki Bezdroży podbijają moją duszę czytelniczą, ze wskazaniem na
himalaje i ludzi, którzy odważyli sie rzucić im wyzwanie.
Ten,
kto zaprojektował tą okładkę był... geniuszem. Ekscytuje mnie coś
takiego? Właśnie! Ekscytuje. Bo to jest prawdziwe zaproszenie, aby
poznać wzloty i upadki życia Hansa Kammerlandera. Rozumie to każdy, kto
czuje ducha takich książek. Oto mamy rozrachunek z samym sobą!
Swoim życiem! Swoimi słabościami! Swoimi upadkami! doskonale ujął to
autor z "ALPS Magazin": "Autobiografia z atmosferą, że można ją kroić nożem - rzadko kiedy mamy okazję zbliżyć się do Hansa tak, jak tu".
Bo też mamy autobiografię w formie wywiadu-rzeki. Kolejnego, jaki
pojawia się w cyklu "Przeczytania". Po raz jednak pierwszy wsłuchujemy
się w głos zdobywcy ośmiotysięcznika. "A nie było Messnera?!" - obruszy się obrońca czci innych. Prawda, ale czy na pewno był to wywiad? A właśnie!...
"Od
początku mojej górskiej kariery bardzo uważnie i z dużym podziwem
śledzę działalność polskich alpinistów. [..] Kilkakrotnie działałem na
wyprawach wspólnie z kolegami z Polski, na południowej ścianie Czo Oju z
Wojtkiem Kurtyką, a na południowej ścianie Lhotse z Krzysztofem
Wielickim i Arturem Hajzerem" - tak się zaczyna polska edycja
"Wzlotów i upadków...". Tak, zaskoczyło mnie, ba! jest to samo również
po niemiecku! Aż by się chciało, aby książka ukazała się w dwóch
językach. Dodaje: "Zapamiętałem ich jako bardzo mocnych i nadzwyczaj koleżeńskich...". Cudowne są takie uznania! Już lubimy Hansa! chcę wierzyć, że jego doświadczenia pomogą innym, że idąc jego śladami, jego tokiem myślenia i rozumienia gór można wzmocnić fascynację, ale i uniknąć wielu błędów. Stąd tu te indywidualne cytowania:
- Nie miałem lęku przed górą i samotnością.
- Bez wsparcia z zewnątrz włącza się człowiekowi czasem błędne myślenie.
- Jesteś sam na górze, ślizgi nart są takie gładkie, wiesz, że nie możesz pozwolić sobie na błąd.
- W ścianie ważne jest przede wszystkim wzajemne wsparcie.
- Dopóki siedzę tutaj przy filiżance kawy, jest oczywiste, że warto istnieć.
- Dziś turyści, którzy pędzą na trzy cztery łatwe technicznie ośmiotysięczniki, nie są żadnymi alpinistami.
- Byłem kilka razy o włos od śmierci. Nieraz sam się o to prosiłem [...].
- W sytuacjach ekstremalnych człowiek uruchamia pokłady siły, o które sam siebie nie podejrzewa.
- Przez te wszystkie lata w górach nigdy nie uległem poważnieszej kontuzji.
- W polityce całkowicie brakuje mi szczerości. Politycy często nie mówią narodowi prawdy.
"Gdybym
miał określić swoje życie dwoma słowami, byłoby to góra i dolina. [...]
Nawet nie śmiałem marzyć, że sam stanę kiedyś na szczycie Mount
Everestu, nie mówiąc już o innych najwyższych górach globu" - to
zapis z "Prologu". Te same zdania znajdziemy na okładce. Nie sądzę, aby
kogoś zmęczył plon pracy dwojga dziennikarzy: Vereny Duregger i Mario
Vigla. Podoba mi się niemiecki podtytuł: "Autobiografie in Gesprächen".
Nie ma po nim śladu w polskiej edycji. Moja znajomość niemieckiego
zanika coraz bardziej, ale od zawsze niemieckie nazwy robiły na mnie
wrażenie. Budzi się we mnie krew mąkowarskich Müllerów? Oto, co znalazłem na stronie poświęconej rodzinnej miejscowości na temat Hansa: "...Südtiroler Extrembergsteiger und -skifahrer, in Ahornach geboren".
"Niniejsza
książka to historia mojego życia, znacznie wykraczająca poza liczby.
Nabrałem dystansu i dziś inaczej widzę wiele spraw. Jestem ocalony wbrew
wszelkiemu prawdopodobieństwu" - oświadcza Autor wspomnień. I ja mu
wierzę! Inaczej nie byłoby sensu zabierać się za czytanie przeszło
dwustu stron. Szkoda byłoby czasu, tyle jest jeszcze do czytania
innych książek. "Wzloty i upadki..." nie zawiodą nas na czytelnicze
manowce. Śmiem twierdzić, że dostajemy więcej, niż nam się zdaje.
Wchodzimy w życie człowieka, jego intymności, rozpacz, dramaty, śmierć
bliskich: "Nasze gospodarstwo było zbyt małe, by pomieścić wszystkich
i stosunkowo ubogie. Inni rolnicy wokół nas mieli więcej bydła, między
10 a 25 sztuk. My mieliśmy 3 czy 4". Dzieciństwo (rocznik 1956), jak z jakiejś bajki: jodłowe szyszki do zabawy, w domu lampy naftowe, spanie od zmroku do świtu. "Miałem
strój roboczy i na niedzielę. To wszystko. [...] Gdy wyrastałem ze
spodni, mama przyszywała kawałek materiału do nogawek" - proza tamtego skromnego życia. Piszący ten blog nosił... połatane spodnie. "Sądzę,
że pragnął, byśmy wszyscy poradzili sobie w życiu. Tylko tyle i aż
tyle. Nie myślał wtedy o naszym kształceniu po szkole podstawowej" - tak m. in. wspomina ojca, który był szewcem i brakowało mu pieniędzy na edukację szóstki dzieci. "Moja młodość była biedna, ale zarazem bardzo piękna" - ujął mnie tym zdaniem. W wieku 10-ściu lat stracił matkę: "...byłem jeszcze za młody, żeby boleśnie odczuć jej odejście". Smutne.
Obawiam
się, że wiejskie życie małego Hansa bardzo mnie... wciąga. Mam
wrażenie, jakbym czytał jakieś opowiadanie Astrid Lindgren. Szkoła,
która była ciężarem i złem koniecznym, bez zainteresowania lekcjami.
Miły, acz surowy ojciec. Religijność na siłę, bo msza każdego dnia, a
ksiądz-katecheta sadysta i prostak, kary cielesne a w domu odmawianie
różańca. "Nie było rozkładu zajęć. Nikt nie opiekował się nami. Rodzice nie mieli na to czasu" - zostawiam z tym obrazem małego Hansa. Proszę zwrócić jak zmieni pewne poglądy Hansa własna rodzina, a w szczególności pojawienie się w jego życiu córki Zary: "Kiedy trzymałem ją po raz pierwszy w ramionach, była to najważniejsza chwila mojego życia". Można by wykroić ciekawy socjologiczny wątek. Bez wątpienia będę wracał do tego fragmentu wspomnień. Góry, narty, to oczywistość, nawet urok wschodu słońca, ale radość z obcowania z córką. Zrozumie to tylko ten z nas (mężczyzn), którego spotkało szczęścia bycia ojcem dziewczynki! A mnie spotkało. Ale jest tez o nieszczęściach w górach, śmierci bliskich, np. Luisa Bruggera. Karla Unterkirchera. "Życie i śmierć dzieliła cienka granica" - wspominał śmierć przyjaciela Friedla Mutschlechnera, którego poraził piorun. Kammerlander stał tuż obok niego. To o nim czytamy m. in.: "Żarty trzymały się go nawet wtedy, kiedy mieliśmy nóż na gardle. Z Friedlem niejednokrotnie znajdowałem się w trudnym położeniu i był wtedy zawsze wyluzowany".
- Jeśli nie jesteś mocny mentalnie, marnujesz dużo sił.
- Rozluźnienie i pozytywne myślenie są nadzwyczaj istotne.
- Luz jest bardzo ważny, ale rzadko kto go ma.
- Pod presją można szybko wpakować się w nieciekawą sytuację.
- Góra odzwierciedla, kim jesteś.
- Sądzę, że niezdolność do odpuszczenia charakteryzuje wszystkich młodych ludzi.
- Dość ważne jest także, aby mieć na uwadze drogę powrotną, pewność, że uda się nie tylko wejść, ale i zejść.
- Nie wbiłem się od razu w ścianę na 8000 metrów, lecz sukcesywnie pracowałem na tę wysokość.
- ...przy trudnych celach trzeba dobrze wybrać właściwego partnera.
- Kto popełnia błędy, długo nie pożyje.
"Przeżycie
doznane na wierzchołku było pięknem w najczystszej postaci. Dziś myślę,
że właśnie ta chwila wzbudziła pragnienie przeżywania później co rusz
czegoś nowego" - czyli znowu, jak widzimy, dzieciństwo kolebką naszych dorosłych pragnień. Chodziło o wejście na Moosstock / Großer Moosstock,
czyli 3059 m n. p. m. Pasja do jazdy na nartach, które kupił za
miesięczną wypłatę, a ich uszkodzenie odczuł boleśniej, niż stratę...
matki! Zaskakujące? Ale bardzo szczere i autentyczne. I za to powinienem
być wdzięczny Hansowi Kammerlanderowi? Uważam, że tak. Wciąga mnie ten
rozdział życia, ale wiem, że muszę gnać dalej, pokazać Bohatera z innej
perspektywy. Tej, na którą czeka każdy rozmiłowany w górach czytelnik.
Proszę jednak zwrócić uwagę, jak ciepło pisze o swoim Ojcu.
Nie,
nie nudzi mnie ten wywiad-rzeka. Ale i ja szukam tego po co naprawdę
sięgnąłem po "Wzloty i upadki mojego życia". I od razu trafiamy na...
Reinholda Messnera! Szkoła alpejska w Villnösstal. "Gdy
zobaczyłem zgromadzony sprzęt, myślałem, że stoję pośrodku sklepu
sportowego. Reinhold dał nam spodnie wspinaczkowe, polary, kurtki,
skarpety, liny, czekany, raki - wszystko z najwyższej półki.
Poinformował nas, że możemy wziąć wszystko, czego potrzebujemy. To było
jak Wielkanoc i Boże Narodzenie razem wzięte!" - nie dziwię się
zachwytowi. Jak sam nadmienia: miał zaledwie 23 lata, a tu spadło na
niego szczęście! Naprawdę tylko pozazdrościć. Już widzę, jak wielu
chciałoby znaleźć się w takiej piwnicy. Samo spotkanie z R. M. już
byłoby przeżyciem. Większości z nas pozostaje obejść się smakiem. A Hans
Kammerlander szedł na swój pierwszy ośmiotysięcznik w 1983 r. właśnie u
boku Reinholda!: "...zaprosił mnie, biorąc praktycznie za rękę. Tego
szczęścia brakuje innym, którzy sami muszą zorganizować sobie taka
przygodę". Himalaje zdawały się nieosiągalnym marzeniem, a jednak
Czo Oju stało się nieomal chrztem bojowym, a na pewno wspinaczkowym.
Kammerlander miał pierwszy raz lecieć samolotem! 8188 m n. p. m. było
wyzwaniem, tym bardziej, że jak czytamy dalej: "Stale zadawałem sobie
pytanie, czy głowa poradzi sobie z rozrzedzonym powietrzem, czy dam
radę. Nie każdy jest stworzony do naprawdę wysokich gór". W
opowieści pojawia się... wątek polski, bowiem członkiem tej samej ekipy
był Wojciech Kurtyka. Jest też przypis, choć od tłumacza, że to właśnie
Polacy ubiegli Messnera w zdobyciu Czo Oju zimą. Znajdziemy też ciekawe spostrzeżenie na temat różnic w sile mentalnej: "To zależy także od kraju pochodzenia. Na przykład Polacy i Rosjanie są psychologicznie niemal nie do zdarcia".
Co dowiadujemy się himalajskich doświadczeniach? Bardzo wiele. Oto kilka wypowiedzi Hansa Kammerlandera:
- ...umówmy się, nie ma czegoś takiego jak łatwy ośmiotysięcznik.
- Prawda wychodzi na jaw dopiero na miejscu. Wraz z upływem lat wszystko stało się rutyną.
- Jeśli chcę podnieść poprzeczkę, muszę jechać w Himalaje.
- We wspinaczce w mocno eksponowanych skałach czułem się jak ryba w wodzie.
- Gdy ruszyliśmy, byłem skłonny zaakceptować nieopisane ryzyko.
- Bardziej cieszyłem się na myśl o stromych odcinkach niż ich obawiałem.
- Byłem wszędzie tam, gdzie pojawiali się najlepsi i pokonałem kilka ekstremalnie trudnych dróg.
- Przyprawy jak curry, imbir, kmin rzymski, kolendra, chili były dla mnie egzotyczne. To mnie trochę przerosło.
- Reinhold nie pilnował nas jak małych dzieci, ale gdy już skierował wzrok w naszą stronę, jego mina mówiła jedno: zwolnij trochę.
- Czysta samotność, wszystko zaśnieżone.
Rewelacyjne, moi zdaniem, jest stwierdzenie: "Co
oznacza 8000 metrów, zauważasz dopiero wraz z wejściem w ścianę, po
całodniowej wspinaczce i wieczornej konstatacji, że wierzchołek znajduje
się praktycznie w tej samej odległości. Dopiero wtedy dociera do
ciebie, że to inny wymiar". Znowu jest okazja poznawania atmosfery,
napięć, frustracji, jakie towarzyszą wejściom na szczyty. Czy euro było w
obiegu w 1983 r.? Na pewno było zadziorność, aby pokonać te wszystkie
metry powyżej morza: "Gdy tam jesteś, poręczujesz teren, walczysz o
każdy metr, przybliżasz się w końcu do wierzchołka. Już po krótkim
czasie spędzanym w bazie miałem dość bezczynności". Czekanie! - o tym wspomina chyba każdy himalaista. "Te
tygodnie spędzone u podnóża i na górze złamią każdego. Mnie zaczęło
dopadać za półmetkiem, po miesiącu od rozpoczęcia wyprawy" - szczere przyznanie się do słabości. I znów spojrzenie na Messnera: "Ze
względu na cały bagaż doświadczeń Reinholda nie potrafiłem, tak trafnie
jak on, ocenić niebezpieczeństwa. Miałem wysoki próg ryzyka, byłbym
skłonny zaakceptować również zagrożenie lawinowe". Niemal w każdym przykładzie widać podziw i zaufanie do Messnera: "To było zawsze credo Reinholda: potrafić zawrócić i - jeśli się da - powrócić". Czo Oju zimą nie zdobyto!
Podziwiam ludzi, którzy potrafią przyznać się, ba napisać, że czegoś nie umieją, że mają obawy, że zbyt mało umieją. Do nich zaliczać teraz będę również Hansa Kammerlandera: "Brakowało mi rutyny w górach najwyższych. Do tego dochodziło niebezpieczeństwo popełnienia błędów. Jak mam iść? Jakie tempo będzie dla mnie odpowiednie? [...] Rytm zdobywania wysokości trzeba wyznaczyć już sobie samemu". Cennych rad udzielał mu Reinhold Messner, np. jak przygotować śpiwór, jak oddychać. "Doradzał mi i uważał na mnie jak ojciec" - przyznaje. A do tego noc, która się zdaje nie ma końca? "Myślałem o tysiącu stu metrach w pionie przed nami, czy damy radę w ogóle je pokonać" - "Wzloty i upadki..." powinni przeczytać m. in. ci, którym rutyna odebrała rozum i idą w góry myślą: ja wszystko wiem! Jak boleśnie trzeba później płacić za taką butę. Często ceną jest zdrowie, w skrajnych przypadkach życie. "Brakowało doświadczenia w obmyślaniu strategii i wyborze możliwości" - przyznaje w innym miejscu. Stąd też choćby przyznanie się do... błędnych decyzji: "Powiedzmy sobie otwarcie: podjęcie takiego ryzyka było błędem". To wtedy, gdy ruszył z Messnerem na Gaszerbrum I. I o tym szturmie m. in. wspomina, ocenia Messnera: "Swoim lekkomyślnym zachowaniem naraził mnie na bezpośrednie ryzyko utraty życia". Zła asekuracja mogła zakończyć się śmiercią ich obu.
- Poruszaliśmy się jak astronauci na Księżycu.
- Dziś Czo Oju i Mount Everest są zdecydowanie najczęściej zdobywanymi ośmiotysięcznikami świata.
- Będąc jeszcze na górze, postanowiłem wrócić w moje Dolomity i poprzestać na tym jednym wypadzie.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że odrobina rozgłosu u boku Reinholda nie połechtała lekko mojego ego.
- W każdym pojawia się niewielki kryzys - jeśli go przetrzymasz, dasz radę ruszyć dalej.
- Ryzyko niewrócenia żywym wzrosło niepomiernie, całkowicie na własne życzenie.
- Gdy wiesz, że masz przed sobą jeszcze dwa dni i dwie noce, musisz wykrzesać z siebie niesamowite pokłady siły.
- Póki się wspinasz, możesz odsunąć negatywne myśli.
- Uczucie bycia zdanym wyłącznie na siebie zapada na długo w pamięci.
- Najwyższa góra świata jest chyba najbardziej pożądanym celem wśród alpinistów.
Zjechać z 8 849 m n. p. m. na nartach? "Szalony człecze!" - Kurt usłyszałby pewnie od jednego z obrońców Jasnej Góry AD 1655 r. "Walczyłem z sobą dziesięć minut, czy naprawdę zjadę, czy jednak wrócę pieszo. To długo, jeśli stoisz na Dachu Świata i masz przed sobą drogę powrotną" - walka w sobie, niezwykłe. I porwał się na szalone! "Wiedziałem, że przewrócenie się na plecy oznacza pożegnanie się z życiem" - i tu wraca do każdego czytelnika pytanie, które tak cudownie brzmi po niemiecku: "Warum?". Dalej czytamy m. in.: "Stres mnie zżerał i bałem się, że umrę na stojąco". Wspomina swoje błędy? Tak. Nie przewidział, że pokrywa śnieżna nagle zamieni się w lód! "Pomyślałem, że jest po mnie. Dalsza jazda równa się śmierci". Nie kruszy to ironii przekazu: "Jeśli wypadniesz ze żlebu, lecisz 2000 metrów w dół. Już nigdy nie dopadnie cię ból zęba". Musiałem ten cytat tu zostawić. Widać, jaki dystans do siebie ma Kurt Kammerlander. W takiej chwili zgubić rękawicę? To wyrok! "Miałem świadomość, że jeśli nie założę czegoś na dłoń, będzie po palcach. [...] Chcąc chronić dłoń, naciągnąłem na nią rękaw kurtki". Ratunkiem okazało się... ciało hinduskiego wspinacza: "...wziąłem jedną z jego rękawic. To na pewno uratowało moją dłoń. W innym przypadku odmrożenia byłyby nieuniknione".
Nie mogę, w krótkim odcinku cyklu wyłożyć kawę na ławę! Wtedy zapewne odebrałbym przyjemność czytania Hansa Kammerlandera. Mogę zazdrościć V. Duregger i M. Viglowi, że mieli tę okazję, że prowadzili ten dialog i u samego źródła dowiedzieć się tak wiele o jednym ze współczesnych zdobywców. Móc zajrzeć do tego życia, nie tylko poprzez pryzmat zdobytych metrów nad poziomem morza, to gratka dla każdego, komu bliska jest tematyka gór, Himalajów. Cieszę się, że mogłem przeczytać ten wywiad-rzeka. Nie ma chwili nudy, zmęczenia. Plastyczność i szczerość opowieści sprawia, że jesteśmy u boku Hansa Kammerlandera. Z ta różnicą, że On tam wszędzie był, a my, przeciętni czytelnicy tylko dzięki jego opowieści (rozmowie). Dlatego uważam, że tego typu książki zawsze znajdą swoich czytelników. Nie odważę się mądrzeć. Nie odważę się czego bądź w takiej lekturze krytykować lub podważać. Dla mnie jest (tu odzywa się we mnie belfer od historii) po prostu kolejne źródło historyczne. Nie dość na tym: sięgam po takie życia, aby pokazać moim uczniom (sportowcom) jaka jest cena pasji, ile trudu, przeciwności staje na drodze ku wymarzonemu celowi. Nie wiem czy ktoś z moich pływaków wychodzi w góry lub zrobi to za lat kilka i to tylko dlatego, że przeczyta książkę taką, jak "Wzloty i upadki mojego życia" Kurta Kammerlandera. Warto zapamiętać jeszcze jedno ze zdań:
"SUKCES ŚWIĘTUJESZ WTEDY, KIEDY ZSZEDŁEŚ W DOLINĘ,
A NIE W MOMENCIE OSIĄGNIĘCIA WIERZCHOŁKA".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.