sobota, kwietnia 17, 2021

Przeczytania... (399) - Radosław Młynarczyk "Hłasko. Proletariacki książę" (Wydawnictwo Czarne)

"Żył szybko i intensywnie. Wbrew woli stał się obywatelem świata. Wszystkie doświadczenia, nawet te najbardziej skrajane i tragiczne, z niewątpliwym talentem przekuwał w literaturę" - czytamy na okładce biografii osobowości niezwykłej. Panie i Panowie! Marek Hłasko! Nie po raz pierwszy w tym cyklu. Ale po raz pierwszy, jako bohater biografii. Ta, pt. "Hłasko. Proletariacki książę" jest efektem dociekań pana Radosława Młynarczyka (rocznik 1990), a wydało Wydawnictwo Czarne. Cudowne dopełnienie bohaterów tego cyklu w odcinkach 238, 349, w odcinku 111 "Myśli wygrzebanych". W archiwum blogu leży niedokończony tekst o Władysławie Broniewskim oczami Hłaski. 
Mam problem z biografiami. Bo jak niby mam się do nich ustosunkować? Pół biedy, gdy czytam po raz kolejny o Cezarze, Napoleonie, J. Piłsudskim, W. Churchillu czy Kim Dzong Unie. Wtedy mogę się porwać na coś, co fachowo nazywa się analizą porównawczą: zestawiać, oceniać, porównywać i kręcić nosem, że tamten autor to napisał lepiej, że ten tu jakiś drętwy, a najlepszy jest ten trzeci. Z drugiej strony nie znam na tyle życia Marka Hłaski, aby wyłuskać czy czegoś Autor nam nie zataił, rzucił mroczne światło na blaskiem bijące oblicze... Tym bardziej z uwagą sięgałem po książkę pana Radosława Młynarczyka. 
Miałem zaledwie sześć lat, kiedy "14 czerwca 1969 roku, siedem tygodni po śmierci Komedy, dobiegła końca trzydziestoletnia podróż arka Hłaski". Autor książki nie wierzy w samobójstwo Pisarza: "Był w bliskiej relacji z dwiema kobietami, miał życie w Stanach - i skończoną powieść, której trzeba było znaleźć godnego wydawcę". Wprawdzie nie znajdujemy tu odnośników do Norwida, ale ja cytuję: "Każdego z takich, jak ty świat nie może / Od razu przyjąć na spokojne łoże". Były dwa pogrzeby Marka Hłaski: pierwszy w 1969 r. w Wiesbaden i drugi w 1975 r. na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Cennie podsumował życie Pisarza: "Życiorys Hłaski, bogaty i wspaniały, przypomina nieco scenariusz filmowy: od dzieciństwa w niespokojnych czasach, przez okres sławy, po smutny w istocie koniec. Być może kiedyś powstanie obraz poświęcony Markowi i w ten sposób - jeśli sama twórczość to już za mało - uzyska on nieśmiertelność".
Skoro o Marku Hłasce napisał człowiek relatywnie młody, a Wydawnictwo Iskry przypomina kolejne tytuły jego książek, to coś musi być na rzeczy. Marek Hłasko nie skończył się wraz z 14 VI 1969 r. Kolejne pokolenia intryguje, inspiruje, ale przede wszystkim ciekawi. Bez tego nie byłoby choćby tej biografii. Bo niby dla kogo byłaby ta książka?  Dla rówieśników zbuntowanego sucha? To dziś coraz sędziwszy staruszkowie, którzy zaraz osiągną dziewiątą dekadę życia. Najliczniejsze bodaj ofiary covid-19. "Niby nic wielkiego - burda po pijanemu z miejscowymi - ale już się znalazł na celowniku  władzy, co oznaczało napiętnowanie mianem chuligana" - jeden z obrazków dorastania. Skutek czytania, to doszukiwanie w Internecie. I wiele znalezień. Jest motor do działania, czyli innego, poza "Przeczytaniami..." działania. 
I trafiamy w oko cyklonu ówczesnej Polski. Mroczność. Beznadzieja. Ubecja! "Ponieważ nie bardzo chciał korzystać z wytycznych podsuwanych przez władze i marksistowskich krytyków, zyskał opinię buntownika występującego przeciw głównym nurtom literackim" - wieje chłodem tamtej realności, tak bardzo nie zrozumianej w 2021 r., dla kogoś kto nie pamięta. Proszę się nie obawiać Autor nie unika tematów obyczajowych, to tylko ja dla potrzeb tego pisania wyłuskuję epizody:"...alkohol, rozróby i związki z osobami obojga płci - a to wszystko dotyczy chłopca, który na razie opublikował zaledwie kilka opowiadań". Wkrótce zaczęły Hłaskę czytać tłumy: "Jak to zwykle bywa, autora utożsamiano z dziełem co przełożyło się na równomierny wzrost liczby wyznawców i krytyków samego Hłaski". I w takich chwilach mogę tylko żałować, że nie należałem do pokolenie, które zaczytywało się w latach 50-tych XX w. tą twórczością. Wiem, że to nie ta sama skala odczuć, ale nadrabiam to teraz. Taka spóźniona fascynacja?  Kiedy miałem 17-lat (a był pamiętny 1980 r.), to porywała mnie proza V. Hugo i J. Steinbecka. Hłaski nikt mi wtedy nie podsuwał. A i ja go nie szukałem, choć od zawsze uwielbiałem "Bazę ludzi umarłych". 
Proszę tak moje opisywania traktować: jako epizody. Nie jestem zawodowym krytykiem, piszę o swoich odczuciach. W tym wypadku zainteresowania życiem i twórczością Marka Hłaski. Dlatego podobają mi się takie zapisy: "Nieprzypadkowo kreował swój image na wzór Jamesa Masona i Jamesa Deana - aktorów wcielających się w postacie z góry przegrane, lecz podejmujące próby buntu. Sam się takim widział, pisząc swoje życie jak film". Bezpośredniość języka chyba jeszcze teraz zaskakuje. Piszę chyba, bo słysząc jakim językiem wyrażają swoje emocje tzw. celebryci (np. zajebi...) obawiam się, że pospolite chamstwo językowe i wychowawcze weszło na pseudo-salony. No to próbka opinii Marka H. pod adresem jednej kobiety, aktorki: "Co to za kurwa?", "Wyrzućcie stąd tę niemiecka kurwę!", "Powiedz tej niemieckiej kurwie, że nie będę z nią rozmawiał". Chodzi o Sonję Ziemann. Tę samą, która kilka lat później zostanie jego... żoną. 
Radosław Młynarczyk zastrzega się w pewnym momencie: "Próbując dociec prawdy, należy bardzo uważnie odsiewać historyjki od historii, plotki od faktów, pomówienia od kontrowersji. Do każdego wspomnienia i świadectwa trzeba podejść ze szczególną ostrożności". To fachowo nazywa się: krytyką źródła. Odzywa się we mnie historyk. Ufam, że Autor tak podszedł do wszystkiego ze skrupulatną dokładnością. Tego wymagam, jako czytelnik i jako belfer od pracy, którą nam się serwuje jako kolejną biografię niepokornej duszy. Krytykuje plon pracy Andrzeja Czyżewskiego, brata ciotecznego Hłaski. Czytałem wywiad z nim w Internecie. 
Mam wrażenie, że Autorowi przy drobiazgowej pracy przyświecała myśl, która zawarł, pisząc: "Na składanym przez lata z kawałków obrazie Hłaski wciąż widać pęknięcia, prześwity, miejsca wymagające dopełnienia. Trzeba go nakreślić od nowa, na chłodno, bez zachwytu, ale i bez łatwego moralizowania". Jestem zdania, że tak powinna wyglądać rzetelna praca w oparciu o źródła.  Nie wiem w ilu sytuacjach Autor wyłączał emocje. Uważam, że tak nie odda się dobrze historii, którą chce się opowiedzieć. Historia (jaka by ona nie była) bez emocji nie istnieje. Za to poprzez Marka Hłaskę możemy nabrać dystansu do samych... siebie. Tak o kwestii szlacheckości rodu pisze R. Młynarczyk: "Szlachecki rodowód nie będzie miał dla pisarza żadnego znaczenia, ale dla pokolenia jego rodziców, a także powszechnie poważanej babki Hłaskowej kwestia pochodzenia pozostawała bardzo ważna".  Do teraz nie wiedziałem, że Hłaskowie pisali się Leliwą (Leliwici). Trochę dowiadujemy się o przodkach głównego bohatera. Szkoda, że nie możemy zobaczyć zdjęć bliskich. Owszem jest zdjęcie matki, samego Marka z lata 1934 czy to wykonane na tydzień przed wybuchem w Warszawie powstania. Mało tego. Opis ojca, Macieja Hłaski, musi nam wystarczyć. Na mnie, jako miłośniku genealogii i heraldyki, nawet oszczędny zapis robi jednak wrażenie. Po resztę znowu sięgam do Internetu. Nie, nie mam zamiaru dopełniać wiedzy poznanej w książce, ale chcę zasygnalizować, że jak ktoś chce, to znajdzie ciekawe fakty o familii Hłasków. 
"Gdy padły pierwsze strzały, matka odciągnęła Marka od okna, przyciskając wyrywającego się chłopca do piersi. Po kilku hukach zaczęli poważnie rozważać ewakuację w bezpieczniejsze rejony miasta" - to doświadczenie 1 sierpnia 1944 r. Wybuch powstania w Warszawie. O! - i to jest kapitalny przykład, jak Autor biografii próbuje dociec, oddzielić mitologie od faktów. Że to trudne? Wiadomo. Ale się tego podjął. I tą ścieżka podąża. Ja w takich chwilach mam swój problem: czy ja jeszcze pisze o książce czy sam wytwarzam biografię Marka Hłaski? Szukam wypowiedzi ludzi, którzy znali pisarza. Te dla mnie są cenne. 
Tułaczka rodziny Hłasków, to krajobraz wielu polskich rodzin czasów okupacji i tego, co wydarzyło się po 1945 r. "Opuszczając Warszawę po upadku powstania, nie mieli pojęcia, że wrócą do niej dopiero w 1951 r." - nie dość, że zmieniali miejsca zamieszkania (Częstochowa, Chorzów, Białystok, Wrocław, Legnica), to jeszcze do tego dochodziły rozterki sercowe dorastającego nastolatka. Doskonale oddaje tu taki zapis w pamiętniku: "Alusiu! Alusiu!". Kim była? A, to proszę przeczytać. Zwracam uwagę na wrocławski etap życia Marka Hłaski. Jak to szkoda, że nie mogę skonfrontować wiedzy o stolicy Dolnego Śląska z moim śp. wujem Telesforem Poźniakiem, który na początku lat 50-tych związał swój los z tym miastem. Oto, co dzieje się: znowu treść książki odradza rodzinne wspomnienia, opowieści zasłyszane i żal, że nie ma nikogo kto pomógłby ten czas ogarnąć. Mogę tylko zazdrościć, że  pracujący jako wolontariusz przy Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju (1948 r.), Marek Hłasko zdobywał autografy m. in. od Pabla Picassa czy Jarosława Iwaszkiewicza. 
Niestety wyczulony na genealogiczności, rodzinne powiązania czytelnik dozna zgrzytu, kiedy przeczyta takie oto zdanie: "Stracił cierpliwość do synowca; doszedł do wniosku, że szkoda na Marka zdrowia". To o Kazimierzu Gryczkiewiczu, ojczymie Hłaski. "Synowiec", to inaczej bratanek, a nie pasierb. Dla przykładu książę Pepi był dla JKM Stanisława Augusta synowcem. Ten zapomniany termin pojawia się nawet w głośnym "Misiu" S. Barei. Czepiam się? Czepiam! Bo taka jest moja tu rola, aby dostrzec, wyłuskać i o tym napisać. I ja to robię. Innymi słowy: poprawiłbym ten zapis, po prostu usunął niefortunne określenie. 
"Ratunek w sercowych rozterkach Hłasko znalazł w alkoholu. Nie pił przesadnie często, ale za to dużo. Szczególnego obycia z wódką wciąż nie miał, więc przy starych wygach z bazy transportowej [...] odpadał dość szybko, choć gorliwie chciał się uczyć" - już widzę zadowolenie na twarzach anty-hłaskowców: o! zabrał się za alkoholizm pisarza. Nic z tego. Nie mam zamiaru pastwić się. Zresztą Autor biografii nie siada na swego bohatera, jak na byka. Stwierdza oczywisty fakt, ukazuje ciekawa rolę ojczyma Marka Hłaski. Szukanie taniej sensacji nie powinno być domeną piszącego. I tak jest z Radosławem Młynarczykiem. W każdym bądź razie  nie występuję na pewno z pozycji moralizatora. Oby tylko ktoś z boku nie wziął sobie do serca takich stwierdzeń jak to: "Pijackie doświadczenia przydały się podczas pracy literackiej". I przywołuje "Pamiętasz" i "Pętlę". 
"Ani to wybitne, ani oryginalne, trudno orzec, ile w tym własnego pomysłu, a ile przepisywania. [...] Wygląda na to, że Marek tak bardzo chciał zaistnieć jako literat, że posunął się nawet do «skorumpowanej» liryki" - już widzę tychże anty-hłaskowców, którzy z triumfalizmem na fantastycznej twarzy wymalowanym zacierają ręce. "Mamy go!" -  nieomal słyszę. O co chodzi? A o wiersz. I to nie byle komu poświęcony, bo samemu Chorążemu Pokoju. Tak chodzi o Ио́сифa Виссарио́новичa. Jak Boga kocham! - nie wiedziałem, że spod pióra Marka Hłaski wyszły podobne strofy:
Stalin to znaczy człowiek ze stali,
Każdego jest przyjacielem,
I człowiek czarny, żółty czy biały
Wie, że obrońca każdego,
Moim i Twoim,
Rosji, Polski i Świata
Jest on, Towarzysz Stalin.
Zaskoczył mnie ten cytat i tyle. Radosław Młynarczyk puentuje: "Potrafił pisać o walce z nierównością, formułować populistyczne hasła czy nawet tyrady o bikiniarach i szkodnikach, ale wielbić Stalin, tak wprost i bez ogródek?". Mamy zatem kolejny przykład, jak bardzo skomplikowaną osobowością był Marek Hłasko. Nie ma jednego Marka! Pewnie objętość książki stanęła na przeszkodzie, bo szkoda, że nie mamy choć we fragmentach próbek tej twórczości. Z chęcią bym poczytał. Ta wielowymiarowość twórczości cały czas przyciąga do tego, co napisał Marek Hłasko. Mnie - na pewno. Dlatego tak lubię wracać do "Ostatniego do raju". Tak w wersji pisanej, jak i tej sfilmowanej.
Brawo za przytoczenie (rozumiem, że w całości) listu Bohdana Czeszki! Jeden on mógłby posłużyć za samodzielny tekst do wnikliwej analizy. Czytamy w nim, np.: "Zdolności pisarskie macie - inaczej nie pisałbym do Was, nienawidzę bowiem natrętnych grafomanów, jak «progu Hadesa» (to z Iliady i Odysei). To, że macie zdolności, o niczym nie świadczy - pisarzem jeszcze nie jesteście i jeszcze długo nie będziecie. Jak długo nie będziecie - od Was zależy". Pewnie przedstawiciela młodszego pokolenia razi bolszewicka forma pisania. Taki urok czasów! To prawdziwa kopalnia rad, podsuwania lektur wszelakiej maści i rodzaju. "...czytajcie klasyków marksizmu - to dobrze przyjaciele pisarza, przeczytajcie też w drugim niejako planie encyklopedystów francuskich - twórców filozofii burżuazyjnej. Diderota zwłaszcza, cierpkiego Woltera [,,,]". Po tych wskazówkach postawiłbym Czeszce wódkę! Bo na jakich to autorów wskazywał autor "Pokolenia", a choćby Balzaka, Zolę, Maupassanta, T. Manna, Kruczkowskiego, Iwaszkiewicza, Dąbrowską, Prusa, Orzeszkową, Sienkiewicza, Mickiewicza czy Słowackiego. Jakież ponad czasowe przesłanie tu znajdziemy: "Pisać, myśleć, porównywać, miłować literaturę, Kochać ją gorącą, nieustępliwą miłością. Bez miłości do życia, do ludzi, czujnej, mądrej, wielkiej, ambicji stania się najlepszym - nie bierzcie się za robotę, bo i po co?". Mam cytat do używania na własnych lekcjach! No to mamy ten moment polemiki z książka i jej zawartością (wartością). Chciałoby się pójść za ciosem i dopowiedzieć: dlaczego tak wielu chwyta za pióro (choć teraz raczej tylko siada nad klawiaturą swoich komputerów) i zapycha księgarskie półki? "Że książkę wydrukują, powiedzmy - wydrukują, i co? Pójdzie pomiędzy ludzi, będzie się obijać" - super. Druga wódka dla pana Czeszki! "Pierwszy rozdział najlepszy. Całość jednak sknocona. Ale to furda. Grunt, Marku, że macie talent i czas już się zabrać do rzetelnej pracy nad sobą" - to już Igor Newerly i ocena "Sonaty marymonckiej".
Zostawiam Marka Hłaskę i jego świat w bardzo ważnym roku: 1953! Widzę, że zbyt wciąga mnie biografia. Szczegóły. Nie potrafię nad nimi przechodzić dalej. I już po chwili nie wiem czy ja jeszcze piszę o plonie pracy Radosława Młynarczyka czy odtwarzam biografię Głównego Bohatera tej pracy. Jest coś, co przyciąga do Marka Hłaski. Sam dorosłem do tej twórczości. Nikt mi jej nie podsuwał, choć znałem domy, w których stały na półce choćby czarno-białe tomy (Czytelnik 1989). W moim osobistym księgozbiorze (patrz też ten cykl, odcinki  238, 349, 380) też znajdują się książki Marka Hłaski. Mimo wszystko nie zakończę tego odcinka optymistycznie. 14 czerwca warto pomyśleć nad tym zapisem: "GENIUSZ POLSKIEJ LITERATURY. ODSZEDŁ SAMOTNIE, TAK JAK ŻYŁ - A WSZYSCY BYLI ODWRÓCENI".

Brak komentarzy: