wtorek, października 08, 2019

Przeczytania... (319) Dariusz Kaliński "Czerwony najazd" (Znak)

"17 września minęło 80 lat od dnia wejścia oddziałów Armii Czerwonej na Ukrainę Zachodnią i Białoruś Zachodnią. Polscy oficjele w sposób przewidywalny wykorzystali tę datę w celu prowokowania kolejnej odsłony rusofobii i rozpowszechniania nieodpowiedzialnych, pseudohistorycznych interpretacji tych wydarzeń i ogółem fałszowania historii" - to opinia niejakiej Marii Zacharowej, rzeczniczki MSZ Rosji*. A więc nie Iwana Iwanowicza Iwanowa spod budki z piwem lub kwasem chlebowym. Książka Dariusza Kalińskiego na pewno by onej (nie wiem czy napisać: "pani" czy towarzyszce"?) nie przypadła do gustu. Miłośnik Władymira Władymirowicza też pewnie nie tryskałby nad nią. "Czerwony najazd", jaki dzięki Społecznemu Instytutowi Wydawniczemu Znak ukazał się akurat na rocznicę 17 IX 1939 r. w serii "Ciekawostki historyczne", stałby się dla apologetów stalinizmu kamieniem obrazy! Pewnie wielu z nas przeciera oczy, jak głęboka jest bruzda wyryta przez propagandą sowiecką/stalinowską. Ukraina Zachodnia? Białoruś Zachodnia? Szlag może trafić!...
Wielokrotnie dałem do zrozumienia m. in. na tym blogu, że jestem wnukiem Kresów (tych wileńskich). Ludzie pokroju Marii Zacharowej mogliby zarzucić mi interesowność historyczną! Daleki jednak pozostaję od pseudohistorycznych interpretacji tego, co wydarzyło się 17 września 1939 r. Z faktami się nie dyskutuje! Podtytuł książki nie pozostawia złudzeń, na jaką godzimy się literaturę: "...prawda o tym, jak Rosjanie wbili nam nóż w plecy we wrześniu 1939 roku. Horror zbrodni, ludobójstwa na polskim narodzie i komunistyczne zdziczenie". Trąca barokową rozwlekłością? Nic to. Moskal o pokroju Marii Zacharowej padłby trupem zanim otworzyłby stronę pierwszą!...
Ten kto wybierał fotografie pozwala nam niemal na samym początku czytania spojrzeć w oczy Władymira Potiomkina. Oczywiście, że nie chodzi o patrona sławetnego pancernika z 1905 r. Tamten Potiomkin był faworytem Katarzyny II. Ten to o wicekomisarz spraw zagranicznych  ZSRR/ZSRS/CCCP. On ci to będzie o świcie 17 IX 1939 r. zrywał z łóżka polskiego ambasadora w Moskwie, Wacława Grzybowskiego, aby mu wręczyć notę Mołotowa, która miała być usprawiedliwieniem agresji. Czy Maria Z. i jej podobni podpierają swe wywody choćby na treści rozkazu, jaki wydała Rada Wojskowa Frontu Białoruskiego: "Błyskawicznym, miażdżącym uderzeniem rozbić pańsko-burżuazyjne wojska polskie i wyzwolić robotników, chłopów i lud pracujący Zachodniej Białorusi". Mamy niepowtarzalną okazję skonfrontować język AD 1939 z tym z AD 2019. Znajdź czytelniku miły podobieństwa.
"ZSRR zmierza do zagarnięcia kontynentu europejskiego [...]. W Sowietach, mimo pozornej chęci ułożenia dobrosąsiedzkich stosunków z nami, jest usilnie pielęgnowana nienawiść do Polski, a siła sowiecka w istocie swej jest przeciwko nam skierowana" - to z wypowiedzi Wacława Grzybowskiego, ambasadora polskiego w Moskwie. Smutne, że i on nie zorientował się, co działo się za zamkniętymi drzwiami dyplomacji sowieckiej i niemieckiej: "...zawarty w dniu 23 sierpnia pakt o nieagresji ma ograniczone znaczenie polityczne i że z obu stron został wywołany względami natury politycznej". Jak bardzo pan ambasador pomylił się, sam jako pierwszy doświadczył tego 17 IX 1939 r. o świcie! Słynną nota Mołotowa rzecz jasna jest cytowana. Już w roku szkolnym 1984/85 w podręcznikach do ówczesnej klasy VIII pojawił się ten dokument! Zdanie, po zdaniu, tezę za tezą zbijałem, jako fałsz, nieprawdę, usprawiedliwienie wiarołomnego sąsiada przed agresją.
Nie mogę zgodzić się z tezą Autora, który napisał: "...najwyższe władze wojskowe Polski nie brały pod uwagę mozliwości przyszłej sowieckiej agresji". A konferencja z 12 IV 1934 r., kiedy Marszałek wezwał do siebie grupę polityków i wojskowych. Przecież nie pytał o pogodę. Poświęciłem temu wydarzeniu odcinek 1 cyklu "Kiedy się wypełniły dni i przyszło zginąć latem...". Zamieszczono fotografię dyplomaty. Nigdy też nie godzę się na pisanie: wkroczenie Armii Czerwonej do Polski. Jest takie w tej publikacji. Jest sprzeczna z tytułem książki i linią, jaką raczej przyjął jej Autor. Czy Autor naprawdę wierzy w... beztroskę "...polskich władz w stosunku do intencji wschodniego sąsiada". Warto w tym miejscu zacytować kilka wypowiedzi świadków:
  • Bolszewików były setki, a z naszej strony kilka dwuosobowych patroli oraz słaby odwód kompanii i nieliczna załoga strażnicy.
  • Te wojska radzieckie, które widziałem 17 września, to był obraz nędzy, brudu i chamstwa.
  • Szli rozmaitymi formacjami, strzelając raz po raz stronę koszar, wołali Ruki w wierch!
  • Czołgi jadą otwarte z białymi chorągwiami. Bolszewicy twierdzą, że przychodzą nam z pomocą. Wojsko jest zdezorientowane. 
  • Tym razem prawie natychmiast usłyszałem w radiu radosne i entuzjastyczne krzyki po rosyjsku, w których wyraźne było właściwie tylko dwa zwroty, Krasnaja Armia, mareszal Woroszyłow, w kółko to samo zachrypniętym głosem. 
  • Ojciec siedział na łóżku, twarz ukrył w rękach i płakał. Byłam przerażona. Papa płakał! Mężczyzna dorosły płakał. Coś niepojętego! 
  • Rzuca się w oczy słabe wyszkolenie żołnierzy: maszerujące wojska wyróżniają się niską dyscypliną; są zaniedbani, brudni. [...] Ogólne wrażenie - banda, a nie armia.
Trudno, aby zabrakło pamiętnej dyrektywy marszałka E. Rydza-Śmigłego. To dla mnie porażający dokument. Nigdy nie przestanę pytać: dlaczego nie ogłoszono stanu wojny z Sowietami?! Widać Autor kroczył podobnymi ścieżkami, co ja pisząc wspominany wcześniej cykl artykułów/postów na moim blogu. Znajdziemy tu m. in. wypowiedzi pułkownika Józefa Jaklicza. Tylko dwa zdania: "Wąska droga do mostu prowadziła przez wysoki nasyp, brakowało miejsca na oczekiwanie. Na most na Czeremoszu wjechaliśmy 18 września, dokładnie o godz. 2-giej minut 26  po północy".
Pewnie, że serce ściska, jak sowiecki walec tratował wolną, polską Wileńszczyznę. Padają nazwy bliskie każdemu kto zna, rozumie, czuje Kresy (te wileńskie, grodzieńskie, nowogródzkie): Wilno, Grodno, Nieśwież, Baranowicze, Głębockie, Nowogródek, Lida. Znajdziemy wspomnienie rotmistrza Narcyza Łopianowskiego, tego, który później znajdzie w tzw. Willi Szczęścia, do której Sowieci sprowadzili oficerów, którzy już w 1940 r. wiązali przyszłość Polski w sojuszu z Sowietami (np. ppłk Z. Berling): "Npl [tj. nieprzyjaciel - przyp. KN] ponawia swoje uderzenia 11 lub 12 razy, lecz za każdym razem musiał się cofać, pozostawiając na przedpolu płonące czołgi. Gdy zaczęło nam braknąć benzyny, z dobrym skutkiem była używana nafta znaleziona w domach mieszkalnych i zmieszana z benzyną lub nawet bez benzyny...". Jak widać butelki z benzyną, to nie pomysł Mołotowa czy powstańców warszawskich. Zwracam uwagę na wykorzystanie w narracji wspomnień wybitnego aktora, wilniuka z urodzenia, pana Emila Karewicza. Szkoda, że nie znałem ich w 2004 r., kiedy spacerowałem po Zielonym Moście (jeszcze wtedy zdobny w sowieckie postumenty).
Trudno opanować emocje, kiedy widzi się (po raz wielokrotny) ulotkę: "Rzołnierze Armii Polskiej!". Jej prymitywny, prostacki brak stylu poraża mimo 80-ciu lat od ich nieudolnego wydrukowania!  Znów w TOK FM słyszę, że Moskwa poucza nas czym był 17 IX 1939 r. i płynie rzeka kłamstwa (chyba nawet cytuję dziennikarza tej stacji?) przez całą Rosję!... Trudno opanować emocje, kiedy czyta się o zajmowaniu Pińska czy Lwowa, zdradzieckich poczynaniach wschodniego agresora. A może to nie książka dla mnie? Może zbyt wiele emocji, które wyciska ze mnie, to skutek mego kresowego (wileńskiego) pochodzenia.
Zastanawiam się na ile opisany tu dramat jest w stanie poruszyć kolejne pokolenie, dla którego II wojna światowa jest tym samym czym dla mnie wojna francusko-pruska? Czy potrafią utożsamić się z tamtym czasem? "Czerwony najazd", to potrzebna książka. Właśnie dla tych, urodzonych już w XXI wieku. Nie mają już szans na spotkanie uczestnika kampanii polskiej 1939 r. Trudno, abym uważał tę książkę dla mego rocznika (tj. 1963) za książkę niezbędną, która odkrywa nieznane. Bo tak nie jest. Raczej traktuję ją jako swoiste repetytorium dla przypomnienia. Cenie takie książki za zwartą treść i formę, nagromadzony materiał źródłowy (także sowiecki). Należałoby zrobić krok dalej: przetłumaczyć ją na języki rosyjski, białoruski i ukraiński. Tak, posłać tomy do Moskwy, Mińska i Kijowa. Pewnie podzieliłyby los książek niemieckich twórców, które palono 10 V 1933 na Opernplatz w Berlinie. Sowieckie myślenie o 19393 r. nie odeszło razem z upadkiem Związku Sowieckiego! Dlatego takie książki, jak ta autorstwa Dariusza Kalińskiego powinny znaleźć się w księgozbiorach szkolnych. W końcu to na brakach tych młodych ludzi spocznie kiedyś odpowiedzialność za obronę dobrego imienia Polaka i stania na straż prawdy

* https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-09-20/rosyjskie-msz-zarzucilo-polsce-prowokowanie-rusofobii-w-zwiazku-z-rocznica-17-wrzesnia/ (data dostępu 23 IX 2019)

Brak komentarzy: