piątek, maja 17, 2019
Przeczytania... (304) Grzegorz Szymanik i Julia Wizowska "Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce" (Wydawnictwo Czarne)
„«Pragniesz przeżyć przygodę swojego
życia? Z nami zwiedzisz bunkry i poczujesz się jak Janek z Czterech
pancernych!» – krzyczy tandetna ulotka. Manewry wojskowe, military
shows, paintball dla znudzonych pracowników korporacji. Życie po życiu
radzieckich poligonów, państwa w państwie, które rozporządzało nie tylko
czołgami, śmigłowcami i głowicami atomowymi, ale prowadziło także szpitale,
szkoły, kina i piekarnie. Po jednej stronie muru tęskniący za domem żołnierze,
często niezdyscyplinowani, niedożywieni i prowadzący nielegalne biznesy, po
drugiej – Polacy zbuntowani wobec agresji radzieckich sąsiadów, ale też
skłonni do romansów i przyjaźni ponad podziałami" - czytamy na okładce kolejnego tomu z serii reportażu, jaki proponuje nam Wydawnictwo Czarne. Tym razem książka duetu: Grzegorz Szymanik i Julia Wizowska pt. "Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce". Obowiązkowa lektura dla każdego kto chce zrozumieć czym był stacjonowanie wojsk sowieckich w Polsce. Na pewno zainteresuje każdego, kto choć raz odwiedził Borne Sulinowo i tamtejszy cmentarz (ale i jaki bądź cmentarz sowiecki na ziemiach polskich) lub obejrzał poruszająca "Małą Moskwę" (czy w wersji kinowej czy serialowej, w reżyserii W. Krzystka). Zresztą ślady tej, autentycznej historii, znajdziemy w jednym z rozdziałów. To także podróż w głąb PRL-u, którego swoistą częścią historii było stacjonowanie wojsk sowieckich.
Dla wahających proponuję zerknąć na portal Czarnego*. Tam m. in. recenzje z przeczytania przeszło dwustu stron, reportażu na jaki wielu z nas czekało. I się doczekało:
- Książka ta będzie też dobrym przewodnikiem dla pokoleń, które czasów komunizmu pamiętać nie mogą. W końcu długi taniec z radzieckim sąsiadem wywarł ogromny wpływ na obecny kształt naszego państwa, warto więc o nim pamiętać - Ewa Szymczak.
- Zmysły Szymanika i Wizowskiej wydają się wyostrzone na takie właśnie symboliczne obrazy. Szybkie błyski metafor. Czasem jakieś zdanie wypowiedziane przez bohaterów. Anegdotę. Jest ich w „Długim tańcu za kurtyną” mnóstwo i sprawiają, że książkę połyka się za jednym posiedzeniem - Piotr Kanikowski.
- Przeszłe i teraźniejsze tajemnice jednostek radzieckich zostały przez Wizowską i Szymanika dokładnie prześwietlone, ale istotą tej książki pozostaje coś innego, a mianowicie uczynienie ze stanu zawieszenia, jakim była obecność wojsk radzieckich w Polsce, historii pełnych indywidualnych, jednostkowych, ludzkich tragedii. I nie tylko tragedii - Maciej Robert.
- To świetnie napisany, pasjonujący książkowy reportaż ze wspomnień, emocji oraz perspektywy (głównie) żołnierzy Armii Radzieckiej stacjonujących Polsce, w tym w Legnicy, przez blisko pół wieku - Robert Żurawiński.
- Szymanik i Wizowska ogromną reporterską pracą zapełniają kolejną białą plamę polskiej historii współczesne - Bartosz Brzyski.
Mógłbym pójść na łatwiznę i dalej cytować, co prezentowane jest na stronie Czarnego. I nikt nie miałby do piszącego pretensji. W końcu to mój blog, moje pisanie i moje wybory. nikomu do tego nic. Ale to byłoby nie w porządku wobec i moich Czytelników, i Wydawnictwa, które od zarania powstawania tego cyklu pomaga jego wzbogacaniu. Co by pisanie szło sprawniej włączyłem na YT koncert Eleny Vaengi "Песни военных лет" z 2009 r. Polecam.
Dlaczego warto przeczytać "Długi taniec za kurtyną..."? Bo to na prawdę kawał historii. Wspólnej nam i Sowietom, których rzucono в По́льшy. Pewnie wielu zmrozi motto, które znajdą nim zagłębią się w świat przeszyły dokonany: "Gdzie stanie żołnierz sowiecki, tam już jest Związek Radziecki". Autor nikogo nie powinien zdziwić: Ио́сиф Виссарио́нович Ста́лин. Można ten cytat potraktować, jako swoistą terapię wstrząsową.
To zdanie o Красной Армии niektórych może zaskoczyć: "Nigdy z Polski nie wyszła. To prawda: wkroczyła jako Czerwona, w 1946 roku zmieniła się w Radziecką, a gdy ją wycofywano w roku 1992, już była Rosyjska". Piszący jest tym pokoleniem, które choćby w 1981 r. zastanawiało się czy "Ruskie wkroczą?". Oni nie musieli tego robić, bo po prostu byli tu już, stacjonowali.
Nigdy nie pogodzę się, że stwierdzeniem "Armia Czerwona wchodzi do Polski". Oczywiście w odniesieniu do tego, co wydarzyło się pamiętnego 17 IX 1939 r. I nie chodzi tylko o moje kresowe (wileńskie) pokrewieństwo wiążące mnie z Wileńszczyzną. Niestety Autorzy nie oszczędzili mnie i zapewne wielu innych czytających. Uczuliłbym każdego, kto tyka tej tematyki. Bo Autorzy cofają się do knowań sowiecko-germańskich z 1939 r. Nie ukrywam, że zaskakuje mnie takie wspomnienie: "«Pani Zimo», zwracał sie do mnie. «Pani zimo! Jak się pani czuje?» Kochałam go bez pamięci. Kochałam jak Związek Radziecki! I niepodobny był do żadnego innego dowódcy. Wszyscy nam rozkazywali, a on? «Mam do was prośbę». Wyobrażacie sobie? Dowódca armii [...]". Konia z rzędem temu kto zgadnie kim jest bohater tego wspomnienia. Właściwie, to logiczne, że rzecz dotyczy Konstantego Rokossowskiego / Константинa Рокоссовскoгo. Mamy krótki, acz treściwy (i wstrząsający) rys zajmowania przez sołdatów ziem polskich, poczynając od stycznia 1944 r., a nie jak chciała tego propaganda PRL-u od lipca.
Widzimy, jak powstawała słynna, autentyczna "mała Moskwa", czyli rozlokowanie się Sowietów w Legnicy. 40 hektarów miasta wyłączone i zawłaszczone przez Krasnoarmiejców: "Powstaną tu radzieckie sklepy, kluby, bank, radio, gazeta, przedszkola, przychodnia zdrowia, kino. Kwadrat będzie miał odrębną instalacje energetyczną i linie telefoniczne. To radzieckie miasto pośrodku polskiego miasta, które było niemieckim miastem". Cóż za paradoksy. W tę narrację wplecione losy Rosjan. Simy i jej męża. Gorzkie lata, chwilami po prostu biedne.
"Historia jest w nim mocno obecna. Chyba mocniej niż wszystko inne. Jakby wojna skończyła się wczoraj" - dotyczy jednego z bohaterów reportażu, który był szczególnie dumny z medalu "Za wyzwolenie Warszawy", ale może dotyczyć wielu innych. Bo o tym też jest ta książka: ludziach, którzy tworzyli historię lub się o nią ocierali. Widzieli, tworzyli, byli częścią systemu, którego już nie ma. Tak, jak pomników Rokossowskiego czy tego, który czcił pamięć wyzwolicieli Legnicy. Od 1951 r. był kamieniem węgielnym... przyjaźni polsko-sowieckiej? Sowiecki sołdat i polski żołnierz z dziewczynką na rękach obu? Jest cytat z twórcy tego dzieła, Józefa Gazy: "Żołnierz radziecki, ściskając dłoń żołnierza polskiego, przekazuje mu niepodległość państwa polskiego". Resztę tego wywodu pozostawiam zainteresowanym. Sam zacząłem w Internecie śledzić los pomnika, bo Autorzy kreśląc jego losy nie dopisali, co koniec końców się z nim stało.
"Córka Pelagii rodzi się 6 grudnia. Na imię dostaje Aleksandra, mówi do niej Ala. Co myśli Pelagia, gdy pierwszy raz na nią patrzy? Małe ręce, małe stopy, pępek. Połowa tamtego na zawsze zamknięta w genach. Jej istnienie to ślad pamięci o krzywdzie" - Autorzy nie unikają wstrząsającego wątku, jakim były gwałty Sowietów na polskich kobietach, dziewczynach. I los jednej z nich, właśnie Pelagii. Nie odważyła się spędzić płodu, jak mawiano kiedyś. Jaki był ciąg dalszy rodzinnych relacji? Nie do pozazdroszczenia, ani dla matki, ani dla córki. To jej słowa teraz cytuję: "Myślę czasami, że powinniśmy się pozbierać, my, dzieci, urodzone z wojny (chociaż jak niby można to zrobić?), i podzielić się swoimi doświadczeniami. Bo nikt inny i tak nas nie rozumie".
Znajdziemy tu m. in. wspomnienie Igora, który służył w Polsce: "Odosobnienie! Nie wiecie nawet, co robi z człowiekiem. Żołnierz po zamknięciu w murach garnizonu był jak ta sarna zamknięta w bunkrze i funkcjonował inaczej. mogłeś się przyzwyczaić i żyć, ale niektórzy nie wytrzymywali. Stąd fala, dezercje, samobójstwa". I opowiada, jakie to "rozrywki" sobie fundowali. Skóra cierpnie od samego czytania. Opis rekrutacji/werbunku do służby w PRL-u mogą zaskoczyć. Zresztą chyba dla wielu z nas "Długi taniec..." to jednak odkrywanie świata kompletnie nam nie znanego. Bydgoszcz nie wiedziała, co to stacjonowanie Sołdatów. Raz jeden widziałem na ówczesnych alejach 1 Maja dwóch wojaków, na których pagonach widniały dwie bukwy: CA. Co innego już Toruń. Zresztą pisałem o tym na moim blogu w cyklu Mury milczą dawne dzieje..." (część III), z 20 VII 2013**. "W Polsce najpierw zdziwiły mnie kościoły. U nas wtedy religii nie było, więc średnio rozumiałem, o co chodzi" - wspominał jeden z byłych oficerów, lotnik. I opisy fali, życia cy jak ktoś woli wegetacji w garnizonach, np. Sypniewie. autorzy dotarli m. in. do listów, jakie pisali żołnierze do domu. Ale jest też opisanie... handlowych relacji między Polakami, a sklepami w strefie radzieckiej. Rosjanie nie mogli kupić kolorowych telewizorów, bo te schodziły od ręki między Polakami: "Polscy obywatele w latach 1987-1988 kupili u niego [tj. majora, zarządzającego tzw. Wojentorogiem - przyp. KN] szesnaście sztuk takich telewizorów. Do sklepu trafiały tylko pieniądze". Postawiono temu oficerowi zarzuty niegospodarności oraz fałszowania faktur. Co się z nim samym stało? Nie dowiemy się. Za to poznamy działkę działalności zampolita. Po polsku politruka: "Propagował miłość do ojczyzny socjalistycznej, krzewił nienawiść do wrogów klasowych, objaśniał ustawy i przysięgi wojskowej, skłaniał do lektury pism Lenina - to żołnierze wykonywali niechętnie. Większość nie rozumiała czytanego tekstu".
Za to my zrozumiemy sens "Festiwalu romansu". Dla każdego, kto oglądał "Małą Moskwę" jasne będzie o czym Autorzy piszą, do jakiego dramatu nawiązują. "«Sierioża, w polskich kinach jest film o twojej matce», powiedział przez telefon wujek Stiepan" - to wypowiedź Siergieja Nowikowa, syna Lidii. Jest wzmiankowany Edward Jońca, drugi bohater miłosnego dramatu: "Ludzie mówią, że zginął w wypadku samochodowym (nie ma żadnych dowodów). Założył nowa rodzinę i wyjechał (nic o tym nie wiadomo). Regularnie przyjeżdża na grób Lidii, zawsze zostawia różę (nikt go nigdy nie spotkał)". Autorzy uzupełniają naszą nie-wiedzę takim spostrzeżeniem: "...za prawdziwie poufałe, przyjacielskie albo miłosne kontakty między żołnierzami radzieckimi a Polakami groził nakaz wyjazdu. W niektórych wypadkach mogło się skończyć zesłaniem w odległe miejsca na mapie ZSRR". Jak wykazali Autorzy miłość nie zna, co to kordony i zakazy. Miłość Lidii i Edwarda nie była ostatnią (i pewnie nie pierwszą), jak zdarzyła się w Legnicy, "małej Moskwie".
I z tą miłosną historią zostawiam każdego kto dalej chce odbyć "Długi taniec za kurtyną...". Wbrew pozorom niewiele wiemy, co w duszy grało sowieckiego sąsiada. To cały czas tabula rasa wzajemnych relacji. Włączam "Grande Valse Brillante". Odwiedzałem przed laty w Wilnie moją dalszą rodzinę. Zaskoczyło mnie, że na honorowym miejscu stała fotografia prakuzyna Wiktora (Wici) w mundurze Armii Czerwonej. Taka historia. Dziadek tegoż, który od 1944 r. walczył z sowiecką okupacją Wileńszczyzny, pewnie się w grobie przewracał. Taka historia. Taki bieg zdarzeń. Dlatego warto sięgnąć po książkę Grzegorza Szymanika i Julii Wizowskiej. Otwierają nam czas, którego naprawdę nie znamy. Dla tych, którzy mieszkali w miejscowościach stacjonowania Sowietów będzie to wspaniały przyczynek do wspomnień, powrotu.
** http://historiaija.blogspot.com/2013/07/mury-mrucza-dawne-dzieje-iii.html?q=toru%C5%84
Jako kilkuletnia dziewczynka, kilkakrotnie, przejazdem, miałam okazję "pochadzać" sobie po Białogardzie. Tam też stacjonowali czerwonoarmiści. Widziałam ich kilkukrotnie w czapkach z ogromnymi "rondlami" wielkości lądowiska dla helikopterów, czułam bunt przeciw ich "panoszeniu się" po Polsce.
OdpowiedzUsuńPamiętam opowieści o handlu wymiennym między żołnierzami a tubylcami, o dobrze zaopatrzonych sklepach sowietów, gdy u nas na pułkach był tylko ocet i musztarda.
O dewastacjach mieszkań kwaterunkowych przez Rosjan, paleniu w piecach parkietem ,o gazetach w oknach zamiast fieranek .
Poruszyła mnie opowieść o oficerze radzieckim, który wstydząc się matki, biednej staruszki, dopiero co przybyłej do syna (w odwiedziny?) z małym węzełkim ze słoniną, poczekał aż dworzec kolejowy opustoszeje, podszedł do niej , zdecydowanie pozbył się "daru" od matki i zabrał ją szybko do auta.
I też pamiętam, ja rozpaczali musząc wracać, kiedy likwidowano ich garnizony w Polsce.
Niejednokrotnie, idąc za podpowiedzią autora bloga, sięgałam po propozycje recenzowane TU. I tym razem tak uczynię. Pozdrawiam
Mona
Rzadko spotykam się z tak obszernym komentarzem. Cenne to spostrzeżenia. Bardzo za nie dziękuję Autorce. To wspaniałe, że moje pisanie budzi dawne wspomnienia. Prz tej lekturze na pewno sie to stanie. Zapewniam.
OdpowiedzUsuń