środa, września 20, 2017

Przeczytania... (234) Max von Kienlin "Śmierć na Nanga Parbat. Uczestnicy wyprawy przerywają milczenie" (Wydawnictwo Dolnośląskie)

Znów wracamy przed 8126 m. n. p. m. Nanga Parbat. Tamta wyprawa z 1970 r. Znów Karl Maria Herrligkoffer. Znów Reinhold i  Günther Messnerowie, cała ekipa. To dobrze, że najpierw w moich "Przeczytaniach..." pojawiła się książka Reinholda. Tym razem Max von Kienlin i jego "Śmierć na Nanga Parbat. Uczestnicy wyprawy przerywają milczenie", w tłumaczeniu Małgorzaty Słabickiej. Duże brawa dla Wydawnictwa Dolnośląskiego, że pozwala nam spojrzeć na te same wydarzenia z kilku innych punktów widzenia. Na ile zbieżnych z tym, co poznaliśmy na kartach "Nagiej Góry..."? Na tylnej stronie okładki czytamy m. in.: "Max von Kienlin, który również brał udział w tragicznej ekspedycji, podejmuje polemikę z oskarżeniami stawianymi przez Reinholda Messnera". Trudno wobec takiej adnotacji nie otworzyć kolejnych trzystu pięćdziesięciu stron. Okazuje się, że premiera książki nastąpiła na dzień przed moimi czterdziestymi urodzinami. Na ile burza, jaką wywołała te publikacja, rozlała się później? Nie wiem. Brakuje takiego redakcyjnego dopełnienia. Ale widać taka jest intencja Wydawcy: mamy przed sobą książkę Maxa von Kienlina w takiej formie, jaką jej on nadał. I tego się trzymajmy. Zdradzę pewien szczegół: Reinhold rozbił małżeństwo Maxa. Bo i na ten temat jesteśmy szczegółowo obeznani. Autor nie kryje tego smutnego dla siebie faktu pod dywan
Książka leży na wyciągnięcie ręki. Przeczytana. Przeżyta. Przemyślana. A jednak nie wiem, jak się do nie zabrać. Najchętniej zostawiłbym te dwa akapity i sięgnął po kolejną "górską opowieść". chyba do końca nie zdawałem sobie sprawy, że Max von Kienlin wciągnie mnie w orbitę spraw, których wolałbym jednak nie rozstrzygać. Tak, wiem, jako czytelnik jestem tylko biernym uczestnikiem wydarzeń. Tylko, że ja wcześniej wziąłem się za czytanie wspomnień Reinholda Messnera. kolejność jak najbardziej uzasadniona, niemniej... 
Książka Maxa von Kienlina jest opowieścią o zdobyciu Nanga Parbat, ale i próbą odpowiedzi na pytanie dlaczego doszło do tragedii w czasie pamiętnej wyprawy. Z wielką ochotą przeczytałbym biografią Karla Marii Herrligkoffera. Nie chcę być stroną tego, co jednak stało się konfliktem pomiędzy m. in. Herrligkofferem i Messnerem. 
Podziwiam Autora "Śmierć na Nanga Parbat....", że mimo życiowych doświadczeń (Reinhold uwiódł mu żonę, rozbił rodzinę) potrafił napisać: "Kochałem Reinholda jak brata. Nigdy nie miałem rodzonego brata, ale właśnie tak wyobrażałem sobie braterską więź. Również dzisiaj nie żywię do niego żadnej osobistej urazy. Mam mu jednak do zarzucenia brak przyzwoitości i wysoce nieuczciwe zachowanie względem niegdysiejszych towarzyszy wyprawy". To naprawdę niezwykłe, że Autor nie wziął odwetu na nim. Chwilami niepojęte. Jakiej trzeba wielkości, aby móc napisać kilka stron później: "Wprawdzie okrutnie mnie zawiódł jak przyjaciel, ale chętnie wspominam go jako towarzysza wspinaczkowych przygód". Choć z drugiej strony nie szczędzi mu cierpkich słów na temat egoizmu, apodyktyczności, szczególnie w stosunku do młodszego brata, który pozostał na Nanga Parbat.
Książka Maxa von Kienlina jest też polemiką (głosem, stanowiskiem) wobec tego, co napisał Reinhold Messner w swojej książce "Naga Góra..." (patrz odc. 230 tego cyklu). Robi się jednak smutno i gorzko na duszy, gdy padają ciężkie słowa, z różnych ust,  pod adresem starszego Messnera. Nikt nie odbiera mu prawa do sławy, splendoru i miejsca w światowej himalaistyce: "Reinhold musiał się przecież liczyć z naszą reakcja, o ile nie uważał nas za ciepłe kluchy. Być może nawet o to mu chodziło. Może chciał tego całego zamieszania"
Książka Maxa von Kienlina jest smutnym zwieńczeniem. Nie chodzi tylko o tragedię, jaką była śmierć Günthera Messnera, ale przede wszystkim tego, co stało się po powrocie do Europy. Reinhold oskarżał m. in. Herrligkoffera o swój życiowy dramat: "Agresywne animozje między Reinholdem Messnerem a Karlem Herrligkofferem przesunęły się z czasem na drogę sądową. Poczynaniom Reinholda przyświecała zasada mówiąca,że najlepszą obroną jest atak". Rozpoczęło to klasyczne włóczenie się po sądach uczestników ekspedycji: "Ostatecznie Karl zebrał formalnie więcej atutów i Reinhold przegrał wszystkie procesy (a było ich 14), co jednak nieszczególnie go zmartwiło, ponieważ jego popularność w mediach bardzo wzrosła". Smutne.
Książka Maxa von Kienlina nie ogranicza się tylko do narracji Autora, cytowania Jego bezcennego pamiętnika. To dobrze, że znalazł się rozdział "Głosy kolegów". Warto tu oddać plac Hansowi Salerowi (czy Jego książka/głos o Nanga Parbat została też wydana w Polsce?). Szkoda, że nie mogę wykorzystać tu całego listu, jaki napisał  w 2002 r. Postanawiam wyartykułować jakby trójgłos (skierowany do R. M.) z Jego zapisu. Da on chyba dość jasny obraz tego, co myślał piętnaście lat temu:
  • Od czasów Nanga Parbat idziesz przez życie w rakach, bo Twoim najważniejszym celem nie jest góra, lecz Olimp chwały, gdzie wraz z rosnąca wysokością nikną prawda i poczucie rzeczywistości.
  • ...po powrocie z wyprawy Max von Kienlin, ja i inni z zespołu stanęliśmy w Twojej  obronie, otwarcie piętnując kierownictwo Herrligkoffera, który w ferworze toczących się procesów starał się zniszczyć przede wszystkim Ciebie. [...] Wtedy przynajmniej można było wciąż prowadzić z tobą szczere rozmowy; nie byłeś jeszcze całkiem skorumpowany wszechwładną machina opinii publicznej, chociaż blask reflektorów mamił Cię już niczym świeca ćmę, a Twój język zbroił się w arsenał samouwielbienia.  
  • Reinholdzie, temu zespołowi, który tak ostro krytykujesz, akurat Ty masz do zawdzięczenia najwięcej, a mianowicie - całkowitą lojalność przez ponad 32 lata. Ponieważ chroniąc Cię, nikt nie puścił pary z ust na temat tego, co wówczas rzeczywiście rozegrało się na ścianie. Nasze milczenie, które teraz z wyżej wymienionych powodów łamię, było dla nas rzeczą oczywistą, wiązało się bowiem, jak już wspomniałem, z pojęciem lojalności, która jest dla ciebie wyrazem obcym. Jesteś świetnym alpinistą, ale czy jesteś taki również jako kolega? Nie! Nanga Parbat pozostaje w Twoich oczach Nagą Górą, ogołoconą z wszelkich trwałych międzyludzkich wartości.
Gorzkie uwagi czy nawet oskarżenia. O tym tez jest książka Maxa von Kienlina. Należy ją czytać razem z tą, którą wydał Reinhold Messner. Wtedy dopiero zaczynamy rozumieć, czuć. Swoją droga ciekaw jestem, jak zdobywca szczytu odebrał choćby tylko to jedno zdanie: "Twoja chwała nie ucierpi, jeśli powiem, że zespół również bez ciebie pokonałby Rupal na Nanga Parbat!". Max von Kienlin też wracał do oskarżeń, że Reinhold sam zdobywał szczyt i tylko sobie zawdzięczał sukces. Wiele z zachwytu, jakie mieliśmy po lekturze "Nagiej Góry..." musi blednąć wobec tego, co tu czytamy: "Gdyby nie współpraca całego zespołu, Reinhold na Nanga Parbat nie dokonałby niczego. Oskarżanie tych, którym zawdzięcza swój sukces, świadczy więc o straszliwej bezwzględności i egoizmie". Siłą rzeczy nabieramy dystansu wobec Messnera. Zaskakująca była jego postawa, kiedy został (lata 2001-2003) przewodniczącym zarządu w Niemieckim Instytucie Badań Zagranicznych: utrudniał dostęp do dokumentów, niektóre z nich zniknęły (aby wypłynąć po latach w prywatnych zbiorach R. M.), ba! przywłaszczał sobie autorstwo zdjęć. Pada też zdanie, które jest dość poważnym oskarżeniem poczynań biurowych wielkiego alpinisty: "Ponadto próbował zastraszyć osoby mające pośredni związek z materiałami archiwalnymi. Rzecz po prostu nie do pomyślenia"
Pewnie, że szukam polskich śladów. Nie ma ich. W ekipie Herrligkoffera sami Niemcy. Tym bardziej uważnie czytamy i jakiś drobiazg znajdujemy: "Dzięki pomocy naszego pakistańskiego oficera zorganizowałem sobie polską strzelbę myśliwską i angielska amunicję". Naciągany przykład? Wiem. Niemniej musiałem go tu przytoczyć. Zachodzę w głowę skąd pakistański góral, myśliwy, sirdar  posiadł tą broń i zapamiętał, że to polska robota?...
Książka Maxa von Kienlina jest  opowieścią o ludziach. Nie chciałem napisać "ludziach gór", bo to można trochę inaczej zrozumieć zinterpretować. Ja, jak zwykle w tym wszystkim szukam człowieka. Odnajduję dylematy, dramaty, sytuacji w jakich nigdy nie chciałbym się znaleźć lub trudno mi siebie w nicy wyobrazić. Z jednej strony cieszę się, że podobne doświadczenie nie jest mi dane. Żywię podziw dla tych, którzy muszą i chcą zdobyć takie 8126 m. n. p. m., jak Nanga Parbat. Sama nazwa szczytu już uwodzi. Ciekawe ile osób po lekturze choćby książki Maxa von Kienlina powiedziało sobie: zrobię to! wejdę! ujarzmię! będę tam na szczycie! Sam odnajduję kolejne recepty na rozumienie czym jest fascynacja górami, miłość do nich, ale też braterstwo w drodze na szczyt, rywalizacja ale i czasami małostkowość i zawiść. Znajduję myśli, które sama włączają moje myślenie i przytaczam je teraz:
  • Człowiek może wiarygodnie reprezentować tylko taką wersję, w którą sam wierzy. 
  • im wyższe miejsce na świeczniku, tym większa odpowiedzialność, bo każde wypowiedziane stamtąd słowa ma mocniejszy wydźwięk.
  • Koleżeństwo oznacza wprawdzie zaufanie, ale niekoniecznie poufałość, zażyłość, bliskość.
  • Przyjaźń może być pielęgnowania również na odległość.
  • ...śmierć własnego, dziewiętnastoletniego dziecka jest szokiem, paraliżującym ciosem i tylko czas pozwala oswoić się z brutalna prawda tego faktu, a rana tak naprawdę nigdy się nie goi*. 
  • Jeżeli ktoś tworzy ambitne dzieło na temat zbudowany ze skomplikowanych szczegółów i chce wywrzeć poważne wrażenie, musi przeprowadzić bardzo wnikliwe badania.
  • ...zwyczajnie nie toleruję niesprawiedliwych i brudnych ataków na kolegów, niezależnie od źródła, z jakiego pochodzą i którego z tych kolegów dotyczą.
  • W każdym ryzykownym przedsięwzięciu postępuje się zgodnie z ustaleniami, jeśli zaistnieją nieprzewidziane okoliczności.
To nie wszystko, co daje nam lektura "Śmierci na Nanga Parbat. Uczestnicy wyprawy przerywają milczenie". Pewnie, że raz po raz stajemy wobec pytań: "na ile Reinhold był winny śmierci brata?", "dlaczego schodził druga stroną zbocza?", "dlaczego tak drastycznie oceniał innych członków ekipy?", "jakim człowiekiem naprawę jest Reinhold Messner?". Smutno jest czytać taką opinię Autora czytanej książki: "Reinholdowie od lat wydaje się, że posiadł monopol na tematykę górską we wszystkich mediach i  że w tej dziedzinie jest głosicielem «jedynej prawdy». Obecnie jednak zamiast świeżego spojrzenia oferuje wciąż te same tyrady i hymny pochwalne na własną cześć, aż w końcu posunął się do niepotrzebnych i aroganckich insynuacji oraz krytyki pod adresem byłych towarzyszy wypraw, którzy teraz się bronią". I to jest ta obrona, tą właśnie książką. 
"Śmierć na Nanga Parbat. Uczestnicy wyprawy przerywają milczenie", to ten gatunek literatury, który czepia się nas całą swoją mocą. Nie chcemy jej końca. Odłożenie jej na półkę pozostawia żal i niedosyt. Stąd me zapytanie o książkę choćby  Hansa Salera. Dla mnie okazja, aby dalej szukać. Wiem, że zaprzyjaźnione Wydawnictwo szykuje dla mnie przesyłkę z książką, która nie powinna nikogo zaskoczyć swą treścią. Tak, wrócimy na himalajskie szczyty. Cudowne jest bogactwo ikonograficzne tych wspomnień. Dlatego rozstaję się z pisarstwem Maxa von Kienlina zapisem z Jego pamiętnika: "W OCZACH TUBYLCÓW WSPINACZKA, I TO AKURAT NA TĘ POTĘŻNĄ GÓRĘ, UCHODZI ZA SZALEŃSTWO. NIEKTÓRZY PRZYPUSZCZAJĄ NAWET, ŻE MUSIMY TO ROBIĆ ZA KARĘ I ŻE W TEN SPOSÓB STARAMY SIĘ ODPOKUTOWAĆ JAKIEŚ STRASZNE WINY".  Nie ukrywam, że jednak przychylam się do wątpliwości tubylców...

* w 1978 r. córka M. von Kienlina, Katharina, utonęła w rzece Necker

Brak komentarzy: