czwartek, listopada 17, 2016

"Jastrząb / The Goshawk" - odc. 3

Doktor Carl Fh. Fanning odłożył gazetę, gdy tylko drzwi do jego pracowni skrzypnęły. Na biurku leżało w nieładzie porozkładanych kilka numerów "Lanceta". Pod stertą innych papierów widać było brzeg jednego z wydań "Gray's Anatomy". Na widok wchodzącego pan doktor wstał.
Był to mężczyzna już po sześćdziesiątce. Plecy już się pochyliły i tworzyły lekko beczkowatą linię. Ciemne oczy spoglądały spod ciężkich szkieł okularów. Masywne brwi dodawały temu obliczu pewien marsowy posmak? W gruncie rzeczy był to anioł nie człowiek, choć przyszło mu się od lat parać badaniem zamordowanych mieszkańców wiktoriańskiego Londynu. Ilość przeprowadzanych sekcji szła pewnie w setki. W młodości chyba był dość przystojnym mężczyzną. Siwe, długie włosy pewnie kiedyś kruczej barwy przyciągały uwagę płci pięknej? Od czterdziestu lat w szczęśliwym związku. Świata nie widział poza swą żoną, dziećmi i gromadą rozwrzeszczany wnuków. Powiadano, że uczył się u jednego z tych lekarzy, którzy przed wielu laty byli zamieszani w "sprawę szpitala św. Tomasza". 
Inspektor Paul Caxton zamknął za sobą drzwi.
- No nareszcie. Ten twój Brown chyba już ma demencję.
- Brown?
- Czekam chyba od godziny.
Nie było w tej wypowiedzi nic z jakiejś pretensji. Nie, nie. Pan doktor lubił wszystko "na szybko"? Jedynie, kiedy pochylał się nad martwym ciałem jego skupienie zwalniało. Bardzo nawet. "Żółwiał", jak sam o sobie mówił. Pośpiech nie był zbyt sensownym doradcą. Wiedział to. Tego nauczył się od dawnych mistrzów.
- Co już pan wie? - inspektor Caxton wiedział, że zaraz przejdą do sali, w której przeprowadzane są sekcje. Może tego po sobie nie pokazywał, ale widok rozciętych zwłok, odsłonięcie wszystkich tych wnętrzności doprowadzało go do tajonego napadu paniki...
- Czy masz narzędzie zbrodni?
- Tak.
Podał lekarzowi nóż Dicka Murraya. 
Doktor  Fanning wziął go do ręki. Obejrzał starannie z każdej strony.
- To nie jest narzędzie zbrodni.
- Nie? - inspektor Caxton poruszył nerwowo wargami. To był ułamek chwili. Ale nie uszło to czujnemu oku lekarza.
- Co, porażka? - zaintrygował się. - Proszę, przejdziemy do mnie...
To "do mnie", to była właśnie sala operacyjna. Inspektor zdawał sobie sprawę, że nie uniknie tego spotkania. To należało do jego obowiązków. wiele słyszał o obojętnieniu, przechodzi nad tym do porządku dziennego? Jemu to jednak nie wychodziło. Od pierwszej wizyty w szpitalu i sekcji jakiegoś topielca, po teraz - zawsze był ten odruch: uciec. To dziwne, kiedy zważy się ile martwych, zmasakrowanych ciał widział w swoim zawodowym życiu. 
Weszli do obszernej sali. Zgaszone światło dodawało mu jakiegoś upiornego smaku. Stojące na półkach preparaty, jakieś słoje i zestawy narzędzi. Dopiero niedawno doprowadzono tu prąd. Na masywnym stole, obitym stalową blachą leżało ciało. Kobieta. Jean Gooth.
- Skąd stwierdzenie, że to nie ten nóż?
- Zwróć uwagę na ślad cięcia! Patrz na ranę
Inspektor Caxton   pochylił się nad ciałem zamordowanej.
- Jakby... poszarpana?
- Właśnie. A teraz obejrzyj to ostrze. I, co widzisz?
- Gładkie.
- Zresztą takiej rany nie mógłby zrobić nóż z takim ostrzem. Jest bardzo szerokie. A tu - wąska, cienka linia.
- Jak brzytwa?
- Coś większego.
- Co według pana?
- Będziesz się śmiał, ale mam wrażenie, jakby... szpada.
- Szpada?
- Pomóż mi...
Doktor Carl Fh. Fanning postanowił przekręcić ciało. Inspektor Caxton niczym automat wykonał polecenie.
- Widzisz to?
Zmrużył oczy.
- Otwór?
- Szpara, jak po... pchnięciu. Cienkie, długi ostrze...
- Że ja tego nie zauważyłem?
- Małe, słabo widoczne. I to jest chyba przyczyna zgonu.
- Ktoś ją pchnął długim ostrzem?
- Jak rożen lub szpada! Tak. Pchnięcie było fachowe...
- W plecy...
- Ofiara pewnie nie spodziewała się ataku.
- A kiedy upadała, pochwycił ją i pociągnął głownią po gardle! 
- Szpada? - zdziwienie inspektora Caxtona było cennym dodatkiem do miejsca, w jakim się znajdowali. - Kto dziś chodzi po ulicach Londynu ze szpadą?
- Nie wiem.
- Chyba nie uszło by to uwadze ludzi. Taka szpada, to kawał metalu...
- A w lasce?
- Myśli pan doktor...
- Teraz to chyba zabronione, ale takie laski przed laty... Może nasz morderca miał taką właśnie laskę. Broń ukryta w niej przecież nie jest widoczna. Chodzi sobie po Londynie jegomość, podpiera się. A narzędzie zbrodni ma przy sobie.
- A ręce?
- Trochę siniaków, zaczerwień. Broniła się? Ktoś ją pobił? Nie potrafię powiedzieć. Precyzyjniej.
- Nie uważa pan, że ma dość delikatne dłonie, jak na dziwkę z podmiejskiej dzielnicy? - inspektor podzielił się swoim spostrzeżeniem.
- Tak, na pewno. Jest coś jeszcze...
- Tak?
- Otarcie na palcu...
Chcąc nie chcąc inspektor musiał pochylić się nad zwłokami Jean Gooth.
- Tu, proszę spojrzeć...
Faktycznie. Palce był otarty.
- Obrączka?
Spojrzeli na siebie.
- Albo pierścionek lub sygnet. Obstawiałbym na to pierwsze.
- Rabunek?
- Możliwe... Wszystko, co stwierdziłem napiszę w raporcie sekcji. Taka młoda kobieta.
Pożegnali się. Inspektor wrócił do siebie. Sięgnął po filiżankę z zimną już kawę. Jednego mógł być teraz pewny: trzeba było wypuścić Dicka Murraya. Nóż, który przy nim znaleziono nie mógł posłużyć do odebrania życia Jean Gooth. Teraz jeszcze wątek rabunku? Czyżby to był główny motyw zbrodni?
Na rozmyślania inspektor Paul Caxton nie miał zbyt wiele czasu, bo właśnie drzwi od jego gabinetu otworzyły się. Wcześniej dobiegły go jakieś podniesione głos. To kobieta protestowała i chyba opierała się czynnościom policyjnym? Tak, to była panna Clarissa  Neville i posterunkowy Starck.
- To oburzające!To skandal! - kobieta wyrzucała z siebie. Jej twarz była aż pąsowa, niczym ogrodowa piwonia. Na widok inspektora Caxtona na moment powstrzymywała się od dalszych czynów? Parasolkę, którą ściskała mogła służyć tylko do jednego - rażenia!
- Proszę skończyć się drzeć! - posterunkowy Starck tracił resztki cierpliwości. Zachować postawę godną dżentelmena wobec napastliwości i stawianemu oporowi przez pannę Neville okazywało się karkołomną sztuką.
- Co tu się dzieje?! Dlaczego panna Neville krzyczy?!
Posterunkowy rozłożył tylko ręce.
- Grzecznie poprosiłem...
- Poprosiłem?! Panie komisarzu! - oburzenie panny Neville ani na sekundę nie zbliżało się do poziomu "0". Wręcz przeciwnie. - Akurat rozmawiałam z Sally Horn i Margaret Bedlington! Pan to rozumie?!
- Zupełnie: nie - przyznał inspektor.
- Żeby mnie... wie pan, że moja prababka była pokojową królowej Anny?
- I, co to zmienia? Mój pradziad ponoć pływał z kapitanem Cookiem.
- Ależ Margaret widziała... ten pana szpicel ciągnął mnie na jej oczach!
- Posterunkowy! - to była jednak bardzo udawana agresja przełożonego. - Szarpaliście pannę Neville?
- Ależ skąd, sir! Poprosiłem na komisariat! - bronił się Starck.
- O! - stuknęła parasolką o podłogę. - Kobieta z moją reputacją i... taką przeszłością rodową... Na komisariat?! Już pewnie cała dzielnica wzięła mnie na języki. Margaret nie daruje sobie takiej okazji. Klientów mi odstraszy!
- Panno Neville, takie są okoliczności - przerwał jej inspektor. Brakowało tylko, aby po królowej Annie posypała się dalsza historia Stuartów, aż po nieszczęsny kres Karola I.
- Jakie okoliczności?
- Nie powiedziała nam pani wszystkiego.
- Czego?!
- Ktoś jednak poza Dickiem odwiedzał pani lokatorkę? Jakiś dystyngowany dżentelmen?
- Aaaaaaaaaa...
- Elegancki, w monoklu czy okularach,  tak?
- Ale to był jej... brat.
- Brat? - inspektor Caxton niemal wykrzyknął to pytanie.
- No ten... z...
- Hastings? Tak?!
- Tak... chyba tak... No nie wiem... Ale on tylko krzyczał na Jean.
- Panno Neville! - inspektor Caxton tracił cierpliwość? Podniósł się krzesła i zaczął chodzić po pokoju. Towarzyszyły mu dwie pilne pary oczu. - Dlaczego pani o tym nic nie powiedziała?
- Bo... No...
- O Dicku Murrayu jakoś pani nas zgrabnie poinformowała.
- A, co? - kobieta zdziwiła się.. - To nie on? Przysięgłabym, że jednak...
- Kiedy odwiedzał Jean Gooth jej brat?
- No... no... będzie, że wczoraj.
- Wczoraj! - klaśnięcie w dłonie nie był oznaką radości, a raczej głębokiej irytacji. - Potencjalny morderca jest wczoraj, a pani...
- Panna...
- Imperium Brytyjskie nie udźwignie tak bezmiernej głupoty!
- Ja sobie wypraszam, moja prababka...
- W nosie mam, że pani prababka wynosiła nocniki królowej Anny!
- Ależ panie inspektorze, ja... - osłupienie przechodziło u panny Clarissy Neville w narastający z każdą chwilą gniew. Podniosła się z miejsca, a parasolka zaczęła wykonywać nerwowe ruchy o posadzkę: Ja  sobie wypraszam. Pan się zapomina!
- Nie mam czasu na konwenanse! To jest policyjna robota! Może właśnie pomaga pani mordercy.
- Kto?! - kobieta z wrażenia aż usiadła - Ja?! Ja... nigdy... tylko ta głupia Margaret...
- Niech pani da spokój sąsiadce-plotkarce. Niech sobie gada!
- Moja reputacja!
- A reputacja nie przeszkadza pani wynajmować mieszkań dla szumowin, kurew i całej tej hołoty?!
- Pens jest pens... - rozłożyła ręce. - Z czegoś trzeba żyć.
- I zaraz mi pani powie, że pieniądze nie śmierdzą?
- Królowa mi nie doda... Ja w Kensington nie jadam. 
- My też nie! - wtrącił posterunkowy Starck. Dawno nie widział szefa w stanie takiego podenerwowania. To było, jak rzucenie koła ratunkowego? W każdym bądź razie posterunkowy to tak odbierał.
Kobieta chłonęła. Widać było, że w tej egzaltacji było też coś z pozerstwa. Pewnie, gdyby miała wachlarz zrobiłaby z niego użytek. A tak? Została jej irytująca zabawa rękojeścią parasolki.
- Ten pan... no... o którego komisarz pyta... to on był bardzo przystojny... taki szarmancki i... i... bardzo niegrzeczny...
- Jak bardzo? Groził?
- Krzyczał! Coś o Bogu powtarzał i Szatanie?!
- Czyli mała katecheza dla panny Neville? - ironicznie skwitował to inspektor. Też chłonął. 
- Fanatyk! Ja tam w te brednie nie wierzę. Piekło? Może jeszcze babka Morrison lata na miotle? To dobre dla dzieci ze szkółki niedzielnej. 
- Dobrze, ale ten mężczyzna... Miał laskę?
- Tak, chyba tak. Ale, kto dziś nie ma? Wielu panów nosi...
- Przedstawił się jakoś?
- Coś burknął i zapytał o Jean...
- A pani mu wskazała... 
- A, co miałam robić? - wzruszyła ramionami. - Taka dola gospodarza. Ale był chyba ze dwa razy...
- Tego samego dnia?
- Tak.
- Posterunkowy, proszę odwieźć pannę Neville do domu.
- Dorożką?
- A, co? Na rowerze?! Na ramie?...

Brak komentarzy: