piątek, października 21, 2016
Le Roi Est Une Femme... / Król jest kobietą... (2)
Violette przebudziła się.
Zerknęła na zegarek.
- O! cholera! Dopiero... dopiero druga?! Niemożliwe!
Szarpnęła kołdrą. Poczuła... opór? Ponowiła próbę. Opór nie ustępował. Nie dość na tym dołączył się jakiś pomruk, mlaśnięcie, burknięcie?
- Co jest?
Usiadła. Zerknęła w kierunku oporu i oniemiała. Obok leżała jakaś osoba. To znaczy... Konkretnie? Kobieta? Dziewczyna? Albo wyjątkowo drobnej konstrukcji jakiś on. Ale...
- Ej! - szarpnęła kołdrą. - Co tu robisz?!
Ale ten ktoś nawet nie odpowiedział. Uniósł tylko rękę. Violette wytrzeszczyła oczy. To na pewno była dłoń kobiety. Delikatna. Podłużna. Wzdłuż nadgarstka miała albo jakąś skórzaną bransoletkę, albo tatuaż. Aż podskoczyła. Poziom irytacji podniósł się niebezpiecznie.
Ale ten ktoś nawet nie odpowiedział. Uniósł tylko rękę. Violette wytrzeszczyła oczy. To na pewno była dłoń kobiety. Delikatna. Podłużna. Wzdłuż nadgarstka miała albo jakąś skórzaną bransoletkę, albo tatuaż. Aż podskoczyła. Poziom irytacji podniósł się niebezpiecznie.
- Co do cholery?! Kto ty jesteś? Co robisz w moim domu?! W moim łóżku! Ej! Obudź się!
- Czego? - padło z ledwo otwierających się ust.
- Co robisz w moim łóżku?! Nie jestem...
- A ja... jestem... Baxter... - patrzyły na nią szare oczy z twarzy pokrytej jakimś dziwnym, czerwonym makijażem.
- Co? Baxter?! Do tego Angielka? Amerykanka? Indianka? Pocahontas?!
- Nie. Szwedka. A to? - wskazał na czerwień na swym obliczu. - Była impreza u Bedarda...
- Baxter? Szwedka?
- Pseudo... - i naciągnęła kołdrę na głowę, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty na konwersację kilka minut po drugiej w nocy - Daj pospać. Która godzina, kobieto!...
- Ja zaraz oszaleję
Violette wyskoczyła z łóżka. Szarpnęła kołdrą. Zerwała ją z intruzki.
- Szwedka?!
- A to... stanowi... jakąś różnicę?... - przeciągnęła się i ziewnęła demonstracyjnie. Raptem wyciągnęła przed siebie dłoń: Britta Kerstin Svea.
- Svea? Skąd ja to...
- Znasz? - ziewnęła po raz kolejny. I usiadła na skraju łóżka. - Pewnie czytałaś Astrid Lindgren.
- A kto nie czytał? Mam nawet... - zerknęła na swą biblioteczkę. Wreszcie skojarzyła. Obruszyła się: Nie możesz nazywać się, jak koń pana Erikssona.
- A lepiej gdybym nazywała się, jak cielak Lotty czy jagnię Lisy?
- Co to?! Klasówka z "Dzieci z Bullerbyn"?
- Mów do mnie Baxter! To prostsze, niż Jönsson. To takie banalne...
- To jak ty się nazywasz? Jönsson, Baxter czy Svea? A może Bernadotte?!
- Bernadotte?
- No... wasz... król... jak on ma...
- Carl Gustaf Folke Hubertus?
Violette machnęła ręką.
- Skąd się tu... wzięłaś Baxter czy jak ci tam naprawdę? Nie jestem...
- Lesbijką?
- Też.
- Byliśmy na wieży...
- Eiffla? A, co ja tam robiłam? Dawno przestała mnie pasjonować ta plątanina stali.
- Piłaś z jakąś... Sarą?
- Sarą? - zdziwiła się. Jedyną jaką znała była od lat mieszkała w Quebecu. Bo przecież nie mogło iść o małą Sarę Chatelier. Miała ledwo sześć lat. - Chyba z Larą.
- Czy to ma znaczenie? Masz fajki?
- Gdzieś tam...
Ale Baxter nie czekała. Otworzyła nocną szafkę. Pełno szpargałów. Zaczęła w nich przebierać.
- Nie grzeb mi!
Znalazła zapalniczkę. Obok walało się zdjęcie w rozbitej ramce. Wyjęła je.
- Kto to?
Violette aż poczerwieniała:
- Odłóż to!
- Były? - Baxter cmoknęła. Ale Violette nie miała ochoty na ocenianie, co też mogło to oznaczać. - Niezłe ciacho...
Violette już była przy niej. Baxter nie broniła się. Zaraz wyciągnęła podwiązkę.
- Zabawek nie masz?
- Nie! - warknęła nie na żarty.
- Jean?
- Czemu Jan?!
- Pierre?
- Axel.
- Axel? Ładnie.
Violette energicznie wrzuciła zdjęcie do szuflady i z trzaskiem ją zasunęła. Trudno powiedzieć, jak dalej potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby nie błysk... W ogrodzie? Jakby latarka? Baxter stanęła za nią.
- Coś się stało?
Ale Violette nic nie odpowiedziała. Wybiegła z pokoju. Z szuflady w korytarzu wyciągnęła 357 Magnum! Fachowo ta broń się nazywa Desert Eagle! Odbezpieczyła ją.
- O! k... - usłyszała za sobą. Katem oka widziała Baxter. Dałaby przysiąc, że oczy zaiskrzyły się radośnie. A czerwony makijaż. w tej chwili naprawdę wyglądała jak dziewczyna Czarnych Stóp lub Apaczów, która szykuje się do skoku.
- Zostań tu.
- Nigdy w świecie!
- Wy w Szwecji nie podporządkowujecie się poleceniom?
- Wiesz ile jest we mnie Szwedki?
Violette nie miała ochoty na losowe trafianie, aby przekonać się o szwedzkości swej niespodziewanej znajomej.
- Ale armata! - Baxter niemal klasnęła dłońmi.
Na dworze było jeszcze ciemno. Violette ani myślała robić za niańkę tej... Zostawiła ją. Zaczęła biec. Dopadała do miejsca, z którego podnosił się niemrawy snop świata. Latarka? Violette zmrużyła oczy. Na kwietniku uwijała się jakaś postać. Najwyraźniej machała łopatą.
- Co jest do cholery?! - warknęła nie na żarty i wycelowała lufę w ciemną sylwetkę. Ta zatrzymała się. Zesztywniała? - Ręce do góry! Bo... bo... ci ten łeb odstrzelę!
Łopata wypadła z rąk. Ręce uniosły się ku górze.
- No i teraz powoli odwracamy twarzyczkę... Tylko bez zbędnych ruchów. Bo jestem nerwowa...
- To ja! - odwrócona postać krzyknęła.
- Ja? - zdziwienie wypisało się na twarzy Violette. - Jaka znowu: ja?! Mam dość, jak na jeden poranek niespodzianek!
- Lara!
- Jaka Lara?
- No przecież nie Fabian! Ja! Lara Bouvien - postać drgnęła.
- Ani się rusz. Odstrzelę ucho albo głowę - w piersi Violette wstąpił chyba duch pradziadka znad Sommy. - Skoro jesteś Lara Bouvien, to jakim samochodem jeździsz?
- Co, to egzamin?! O trzeciej nad ranem?
- Nie, wykopki na moim kwietniku o trzeciej nad ranem! Mów, bo odstrzelę...
- Citroën 2CV - wypaliła tamta. - Żółty, czarne błotniki! Mogę opuścić ręce?
I powoli zaczęła się odwracać. Violette dalej mierzyła ze swej broni. Na muszce widziała dokładnie zarys głowy w ciemnej czapce z daszkiem. Osoba odwrócił się. To była kobieta. To była Lara. Lara Bouvien.
- Lara?!
- A, co ja ględzę od kilku minut?!
- A... a... Co ty robisz na moim kwietniku?! O trzeciej nad ranem?!
- Chciałam sprawdzić...
- Co sprawdzić?
- Czy no...
Violette podeszła do niej. Opuściła broń. Jej oczom ukazał się koszmarny widok. Myślałby kto, że stado dzików zryło jej trawnik i rabaty z kwiatami.
- Coś ty narobiła?! Po co ten dół?
- Mówiłaś, że...
- Co... co... coś wykopała?
- Buta.
- Buta?
- No buta.
- Czarny?
- Czarny!
- 46?
- Chryste panie, Viola... przerażasz mnie!...
- Lewy?
- Le... - Lara pochyliła się. Podniosła znalezisko. - Lewy. Matko Boska!...
Violetta chciała... Gdy nagle... Jakieś metaliczno-płócienne "plask!", "trzask!" i Lara runęła jej prosto pod nogi. W górę poszybował czarny męski, lewy but numer 46. A przed nią wyrosła Baxter. Czerwony makijaż na jej twarzy nabrał wyjątkowo bojowego wyrazu. Trzymała w ręku łopatę...
- A ty skąd się tu wzięłaś?! Coś ty narobiła?! - Violetta doskoczyła do niej.
- Dałam jej w łeb łopatą!
- To nie Szwecja! Czasy Wikingów dawno się skończyły!
- To ja ci ratuję dupsko...
- Jakie ratujesz?! Jakie dupsko!- Violetta traciła w tej chwili resztki sympatii, jakie zaczęła żywić dla nowej znajomej. - Kretynko, to Lara! Lara!
- Fabian?
- Melomanka! Nie Bouvien! Moja przyjaciółka... Kretynko! Zabiłaś moją przyjaciółkę!...
PS: Dziękuję pani Ewie Art za możliwość wykorzystania Jej pracy. Dla mnie to po prostu oczy... Baxter.
Violette machnęła ręką.
- Skąd się tu... wzięłaś Baxter czy jak ci tam naprawdę? Nie jestem...
- Lesbijką?
- Też.
- Byliśmy na wieży...
- Eiffla? A, co ja tam robiłam? Dawno przestała mnie pasjonować ta plątanina stali.
- Piłaś z jakąś... Sarą?
- Sarą? - zdziwiła się. Jedyną jaką znała była od lat mieszkała w Quebecu. Bo przecież nie mogło iść o małą Sarę Chatelier. Miała ledwo sześć lat. - Chyba z Larą.
- Czy to ma znaczenie? Masz fajki?
- Gdzieś tam...
Ale Baxter nie czekała. Otworzyła nocną szafkę. Pełno szpargałów. Zaczęła w nich przebierać.
- Nie grzeb mi!
Znalazła zapalniczkę. Obok walało się zdjęcie w rozbitej ramce. Wyjęła je.
- Kto to?
Violette aż poczerwieniała:
- Odłóż to!
- Były? - Baxter cmoknęła. Ale Violette nie miała ochoty na ocenianie, co też mogło to oznaczać. - Niezłe ciacho...
Violette już była przy niej. Baxter nie broniła się. Zaraz wyciągnęła podwiązkę.
- Zabawek nie masz?
- Nie! - warknęła nie na żarty.
- Jean?
- Czemu Jan?!
- Pierre?
- Axel.
- Axel? Ładnie.
Violette energicznie wrzuciła zdjęcie do szuflady i z trzaskiem ją zasunęła. Trudno powiedzieć, jak dalej potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby nie błysk... W ogrodzie? Jakby latarka? Baxter stanęła za nią.
- Coś się stało?
Ale Violette nic nie odpowiedziała. Wybiegła z pokoju. Z szuflady w korytarzu wyciągnęła 357 Magnum! Fachowo ta broń się nazywa Desert Eagle! Odbezpieczyła ją.
- O! k... - usłyszała za sobą. Katem oka widziała Baxter. Dałaby przysiąc, że oczy zaiskrzyły się radośnie. A czerwony makijaż. w tej chwili naprawdę wyglądała jak dziewczyna Czarnych Stóp lub Apaczów, która szykuje się do skoku.
- Zostań tu.
- Nigdy w świecie!
- Wy w Szwecji nie podporządkowujecie się poleceniom?
- Wiesz ile jest we mnie Szwedki?
Violette nie miała ochoty na losowe trafianie, aby przekonać się o szwedzkości swej niespodziewanej znajomej.
- Ale armata! - Baxter niemal klasnęła dłońmi.
Na dworze było jeszcze ciemno. Violette ani myślała robić za niańkę tej... Zostawiła ją. Zaczęła biec. Dopadała do miejsca, z którego podnosił się niemrawy snop świata. Latarka? Violette zmrużyła oczy. Na kwietniku uwijała się jakaś postać. Najwyraźniej machała łopatą.
- Co jest do cholery?! - warknęła nie na żarty i wycelowała lufę w ciemną sylwetkę. Ta zatrzymała się. Zesztywniała? - Ręce do góry! Bo... bo... ci ten łeb odstrzelę!
Łopata wypadła z rąk. Ręce uniosły się ku górze.
- No i teraz powoli odwracamy twarzyczkę... Tylko bez zbędnych ruchów. Bo jestem nerwowa...
- To ja! - odwrócona postać krzyknęła.
- Ja? - zdziwienie wypisało się na twarzy Violette. - Jaka znowu: ja?! Mam dość, jak na jeden poranek niespodzianek!
- Lara!
- Jaka Lara?
- No przecież nie Fabian! Ja! Lara Bouvien - postać drgnęła.
- Ani się rusz. Odstrzelę ucho albo głowę - w piersi Violette wstąpił chyba duch pradziadka znad Sommy. - Skoro jesteś Lara Bouvien, to jakim samochodem jeździsz?
- Co, to egzamin?! O trzeciej nad ranem?
- Nie, wykopki na moim kwietniku o trzeciej nad ranem! Mów, bo odstrzelę...
- Citroën 2CV - wypaliła tamta. - Żółty, czarne błotniki! Mogę opuścić ręce?
I powoli zaczęła się odwracać. Violette dalej mierzyła ze swej broni. Na muszce widziała dokładnie zarys głowy w ciemnej czapce z daszkiem. Osoba odwrócił się. To była kobieta. To była Lara. Lara Bouvien.
- Lara?!
- A, co ja ględzę od kilku minut?!
- A... a... Co ty robisz na moim kwietniku?! O trzeciej nad ranem?!
- Chciałam sprawdzić...
- Co sprawdzić?
- Czy no...
Violette podeszła do niej. Opuściła broń. Jej oczom ukazał się koszmarny widok. Myślałby kto, że stado dzików zryło jej trawnik i rabaty z kwiatami.
- Coś ty narobiła?! Po co ten dół?
- Mówiłaś, że...
- Co... co... coś wykopała?
- Buta.
- Buta?
- No buta.
- Czarny?
- Czarny!
- 46?
- Chryste panie, Viola... przerażasz mnie!...
- Lewy?
- Le... - Lara pochyliła się. Podniosła znalezisko. - Lewy. Matko Boska!...
Violetta chciała... Gdy nagle... Jakieś metaliczno-płócienne "plask!", "trzask!" i Lara runęła jej prosto pod nogi. W górę poszybował czarny męski, lewy but numer 46. A przed nią wyrosła Baxter. Czerwony makijaż na jej twarzy nabrał wyjątkowo bojowego wyrazu. Trzymała w ręku łopatę...
- A ty skąd się tu wzięłaś?! Coś ty narobiła?! - Violetta doskoczyła do niej.
- Dałam jej w łeb łopatą!
- To nie Szwecja! Czasy Wikingów dawno się skończyły!
- To ja ci ratuję dupsko...
- Jakie ratujesz?! Jakie dupsko!- Violetta traciła w tej chwili resztki sympatii, jakie zaczęła żywić dla nowej znajomej. - Kretynko, to Lara! Lara!
- Fabian?
- Melomanka! Nie Bouvien! Moja przyjaciółka... Kretynko! Zabiłaś moją przyjaciółkę!...
PS: Dziękuję pani Ewie Art za możliwość wykorzystania Jej pracy. Dla mnie to po prostu oczy... Baxter.
Brak komentarzy: