sobota, października 29, 2016

"Jastrząb / The Goshawk" - odc. 1

- Posterunkowy, kto to? Wiemy? - inspektor Paul Caxton podniósł się.
Na zdezelowanej wersalce leżało ciało kobiety. Młodej kobiety. Miała na sobie potarganą sukienkę, włosy w nieładzie. Co mogło zaskakiwać? Mimika jej młodej twarzy. Nie było w niej nic ze strachu, zdziwienia czy przerażenia. Wyglądała, jakby się uśmiechała. Jakżeż bardzo kontrastowało to z tym, co stało się na poddaszu tej czynszowej kamienicy. Ktoś poderżnął jej gardło...
- Brown! Zawołajcie gospodynię! - odezwał się posterunkowy Starck. Zdjął na chwilę czapkę i otarł czoło. Faktycznie było tu bardzo duszno. Małe okna wpuszczały niewiele świeżego powietrza, a i te obydwa były  zamknięte. - Ja tu jestem od niedawna... Ale tu jest gospodyni...
- Gospodyni?
- Pobożna panna Neville.
- O! - inspektor otrzepał ręce. - Nie dość, że panna, to jeszcze pobożna. I taką norą gospodarzy?
Posterunkowy Starck wzruszył tylko ramionami. 
W niewielkiej izbie była tylko wersalka, na której leżało ciało młodej kobiety, krzesło. Za wieszak robił wbity w belkę gwóźdź. Na podłodze leżał jakiś koszmarnie spłowiały chodnik, na nim szal i kapelusz. Stosunkowo nowy?
Inspektor Paul Caxton podniósł go.
- To od Yate? - zdziwił się
- Nie znam się, proszę pana. - usłużnie oświadczył posterunkowy Starck. - Moja żona zmarła dwa lata temu, a siostry... Jedna jest w Australii, a Mery poszła do klasztoru.
- Katolik?
- A, to panu przeszkadza?
- Głupie pytanie, posterunkowy.
- Przepraszam, sir. Tak. Jestem Irlandczykiem.
- Dobrze - inspektor Caxton machnął ręką. Był już mężczyzną w dobrze zaawansowanym wieku średnim. Chyba powoli zbliżał się do półwiecza pobytu na tym padole, ale trzymał się prosto,chód miał sprężysty, ruchy oszczędne. Oszczędnie też ważył każde słowo. Ktokolwiek z nim pracował przyznawał, że wnikliwie obserwował miejsce zbrodni. Stąd określenie "The Goshawk"? Drobiazgowość w podobnych badaniach była nawet denerwująca. Ale przynosiła efekty. Można było uwierzyć, że tam, gdzie sztab policjantów przeszedłby obojętnie - on skupiał wszystkie zmysły. - Gdzie ta gospodyni?
Jakby w odpowiedzi usłyszano ciężkie szuranie butami i męczące sapanie. W drzwiach, zaraz po kapralu Brownie, zjawiła się pobożna panna Neville. Na schludnie wykrochmalonej koszuli zwisał ciężki, srebrny krzyż. Włosy miała spięte w kok. A majestatyczność jej miny nie ustępowała tej, jaką znano z mnogości fotografii i pomników królowej Wiktorii.
- Pani jest gospodynią? - zapytał inspektor. I jednego się tylko obawiał w takich chwilach: potoku monologu. Jak to sumiennie prowadzony jest dom, a to ladaco to nie wiadomo skąd, prowadziła się jak szmata i takie inne brednie. No i pomstowanie na Boga i o ile miałaby się okazać katoliczką, jak posterunkowy Starck, na Najjaśniejszą Panienkę. 
- Panna... panna Clarissa  Neville, panie...
- Inspektor Caxton. Słucham. Kto to jest?
Gospodyni wyciągnęła szyję, jakby była jakaś szczególna przeszkoda w dostrzeżeniu zabitej.
- Zna ją pani?!
- Tak jakby...
- Co to znaczy "tak jakby"?! - to kolejny zestaw wypowiedzi, który wyprowadzał inspektora z równowagi. Na szczęście nie był furiatem, który rzucałby się na swych przesłuchiwanych z krzykiem czy... - Osoba jest znana?
- To Jean Gooth, proszę pana... inspektora...
- Jean Gooth? I, co dalej?
- Nie szanowała się, proszę pana! Łaziła nie wiadomo z kim, nie wiadomo gdzie. Ani to pracowało, ani nic. A pieniądze miała... Najwięcej to przesiadywała u "Suchego Sama" w jego tawernie, tu na rogu. 
- Uprawiała nierząd?
- Że co?! - kobieta wykrzywiła twarz, jakby spadło jej zgniłe jabłko na głowę.
- Pan inspektor się pyta - z pomocą nadciągnął posterunkowy Starck. - czy ta panienka nie była kurwą!
- Ja tam nikomu za spódnicę nie zaglądałam - obruszyła się. - Ja jestem pobożna kobieta. 
- Sama pani przed chwilą powiedziała, że się nie szanowała. To, co?! - inspektor Caxton uwielbiał podobną hipokryzję. 
- Płaciła regularnie... to ja...
- A gachów gdzie przyjmowała? - bezpośredniość posterunkowego nie raziła ucha inspektora. Nawet było mu to na rękę, że Starck wyręcza go w takiej formie od zadawania tych wszystkich, chwilami dziwnych, a niezbędnych w śledztwie, pytań.
- Aaaaaaaaaa. To ja tam... do końca nie wie... chyba najwięcej ściskała się z tym... no... Dickiem...
- Jakim Dickiem? - trzeba było dużo cierpliwości, aby przebrnąć przez podobne wycedzanie każdego słowa.
- Murrayem, proszę pana... inspektora... To ten czeladnik od szewca. Pan posterunkowy go zna...
- Znacie go posterunkowy? - dopytał inspektor.
- Krótko tu jestem, ale panna Neville ma rację, znam go - kiwnął głową. - Trudno go nie zauważyć, potężne bydlę! I z każdym szuka zwady, a zaczepki.
- A jak jaka młoda i śliczna, to on ją zaraz musi mieć, a jak nie chcę... to...
- To, co?
- Powiadają, że ma ciężką rękę...
Nie trzeba było kończyć medycyny, aby spostrzec, że ciało zabitej Jena Gooth nosiło ślady licznych siniaków, krwiaków, otarć. 
- Bił ją?
Panna Neville zamilkła. Zdawało się, że coś przeżuwa w ustach.
- Głucha pani jest?! - posterunkowy Starck nie bawił się w konwenanse. Jego bezpośredniość w podobnym miejscu była jak najbardziej na... miejscu. - Pan inspektor pyta czy bił ją, ten Murray!
- Ja tam nic nie widziałam! - obruszyła się kobieta i demonstracyjnie założyła ręce na piersi. - To jest porządny dom. Tu mieszka doktor Gordon i pani Davyson z synem, co pewnie będzie biskupem Canterbury oraz ten malarz Howard.
- Holland Howard? Mieszka tu Howard? - inspektor zdziwił się bardzo.
- A widzi pan - triumf malował się na twarzy panny Neville, jakby to ona wygrała bitwę pod Bosworth, a nie Henryk Tudor.
- Niech Brown poszuka tego czeladnika!
Posterunkowy Starck tylko skinął na wymienionego. Brown bez słowa wyszedł.
- Poznaje pani to? - inspektor podniósł kapelusz. - To Jean?
- No ten kapelusz! - ponaglił posterunkowy. Czuł się bardzo ważny. Dostrzegał spojrzenia inspektora w jego kierunku. Nie widział w nich dezaprobaty, może chwilami lekkie poirytowanie. Ale nic więcej. Chyba rosły jego notowania w oczach zwierzchnika. - To Jean Gooth?! Przyjrzyjcie się, bo to bardzo ważne.
- Ja tam się jej nie przyglądałem, co na głowie ma! - ale przyjrzała się kapeluszowi. - Chyba jej. Bo to ona nosiła od niedawna...
- Kapelusz od Yate. Nie dziwiło to pani? - dla inspektora był to ważny trop. Taki zakup dla dziewczyny, który najmowała tą norę? Sama jego wartość pokryłaby czynsz na kilka tygodni do przodu. 
- Od Yate?! - oczy panny Neville stały się groźnie niebezpieczne. to ona teraz przypominała jastrzębia. - A to suka!
- Panno Neville! - posterunkowy Starck nagle stanął na straży poprawności mowy? - Bez wyrażeń!
- Niech mówi - inspektora to nie raziło. Wiedział, że w podobnych chwilach z ludzi wychodzi ich prawdziwa natura. Móc brać pomstę na bliskim, kiedy ten już ani sprzeciwiać się nie mógł, ani bronić. 
- Od Yate? A z czynszem zalegała! Już dwa tygodnie! Szlag mnie może trafić!
- Panno Neville! - posterunkowy Starck naburmuszył się, jak cietrzew. - Opanować się! Odpowiadać tylko na pytania, pana inspektora.
- Skąd ona była? - inspektorowi Paulowi Caxtonowi nie uszły uwadze dłonie Jean Gooth. To nie były ręce praczki, sprzątaczki, służącej dziewczyny.
- Gdzieś z południa? Jakoś z... Okolice Bournemouth? Może Selsey czy ten... no... Worthing?
- Całe wybrzeże nam pani tu wymieni?! - obruszył się inspektor na podobną wycieczkę. - A może Hastings? 
- O! Hastings! - ucieszyła się panna Clarissa  Neville i aż klasnęła w dłonie. Posterunkowy Starck zdziwił się. Kapral Brown, który pojawił się w drzwiach tylko pokręcił głową. Tylko na inspektorze podobna ekstaza nie robiła wrażenia. - Mówiła kiedyś, że ojciec jest pastorem... A w ogóle, to przyjechała do Londynu do jakieś szkoły... A potem... to tu... zamieszkała.
- Do jakiej szkoły? - kolejny ślad. Jean Gooth stawał się kimś konkretnym. Nie tylko martwym ciałem, osobą, której ktoś brutalnie odebrał młode życie. 
- A ja tam nie wiem.
- Jakieś listy pisała? Ktoś do niej pisał?
- Listonosza trzeba pytać. Raz czy dwa zostawiał u mnie...
- Od kogo?
- No chyba z tego... Hastings. 
Inspektor przeniósł wzrok na kaprala Browna:
- I, co tam?
- Ten  Murray leży pijany, jak świnia, panie inspektorze. Ale ma poplamioną krwią koszulę.
- Aha! - teraz w posterunkowym Starcku obudziły się duchy Wellingtona i Nelsona razem wzięte. - Bierzemy go inspektorze?
- Zatrzymać.
Brown bez słowa wyszedł. Panna Clarissa  Neville sprawiała wrażenie, jakby to ona sama chwyciła mordercę na gorącym uczynku. 
- A nie mówiłam?! - triumfowała na całej linii. - To obwieś, panie inspektorze! Porządnej kobiecie nie darował,a co dopiero dziwce...
- Ale pani, panno Neville, nie napastował?
- Ależ panie inspektorze! Ja... mam... swoje lata... 
- Posterunkowy, proszę zaprowadzić pannę Neville do siebie...
- A, po co? Sama pójdę. Co to ja do siebie nie trafię?
Kobieta jeszcze omiotła wzrokiem pokój, raz jeszcze spojrzała na martwe ciało Jean Gooth i szurając nogami wyszła.
- No to chyba wszystko... jasne? 
Pytanie posterunkowego Starcka zaskoczyło inspektora.
- Co jest jasne?
- No... ta Gooth... i ten Murray...
- Posterunkowy zamknijcie tę norę. Jedziemy na komisariat.

Brak komentarzy: