piątek, lipca 29, 2016

Przeczytania... (151) Lee Trimble i Jeremy Drinfield "Ocalić jeńców!" (Wydawnictwo Rebis)

Mamy przed sobą opowieść niezwykłą. Książkę, którą chyba można potraktować, jako hołd syna złożony pamięci ojca. Dochodzą do mnie różne opinie na temat tego, jak opracowuję ten cykl mego blogu. Zwykle dotyczą pewnej drobiazgowości i... mnogości cytatów, jakie ukazują się w kolejnym "Przeczytaniu...". Uważam, że inaczej się nie da, bo książka, która stanowi kanwę mej recenzji (subiektywnej? obiektywnej?) - jest też dla mnie tworzywem do pracy. Moi uczniowie mogą zaświadczyć, jak "na gorąco" wykorzystuję akurat coś przeczytanego, co mną poruszyło, co mną zaskoczyło, co stało się nawet myślą przewodnią pisanego przez nich sprawdzianu. Często jest tak, że pada potem pytanie: a jest TA książka w bibliotece? Często, po czasie (czytaj: mojej rekomendacji) zjawia się. Cieszę się, kiedy nie pomylę się i zainteresowanie tytułem przechodzi wszelkie oczekiwania. Wraca sytuacja, która według niektórych nie ma prawa się zdarzyć w nie-czytającym społeczeństwie: ustawia się kolejka po konkretną pozycję.

Jestem zdania, że książka Lee Trimble i Jeremy Drinfield  "Ocalić jeńców!", Wydawnictwa Rebis, w tłumaczeniu Tomasza Fiedorka - w rewelacyjnej i przebogatej serii "Historia" niesie pewne ważne przesłanie: na NASZYCH oczach umiera (nie bawmy się w eufemizmy: odchodzi) pokolenie II wojny światowej! Dla mnie, urodzonego 18. lat po jej zakończeniu - czynnymi jej uczestnikami byli moi Dziadkowie. Nie wiem czy można TO rozpatrywać w kategoriach... szczęścia, ale jedni mieszkali na terenach włączonych do III Rzeszy (Reichsgau Danzig-Westpreußen), drudzy przebywali pod sowiecką-niemiecką-sowiecką okupacjami. Dlaczego ta "rodzinna wycieczka"? Bo tym poniekąd jest książka autorstwa L. Trimble i wspierającego go J. Drinfielda. "Zapytałem o jego przeżycia jako pilota. wiedziałem, że da się złapać na tę przynętę. Chociaż nie lubił rozmawiać o przeszłości, kochał opowiadać o lataniu. [...] Nie mówił o tym zbyt często, ale kiedy się go zachęciło, opowiadał bardzo barwnie, ożywiając wspomnienia, przywołując nawet zapamiętane rozmowy i emocje" - to Lee o swoim ojcu Robercie Trimble'u. Stąd  nauka jest dla żuka: pytajMY! zachęcajMY! Wiem, że nie jest to proste. Ale jeśli przeoczymy dany moment (rzec można: dziejowy), to będziemy żyć z bagażem pytań bez odpowiedzi. I nikt i nic nam tej nie wiedzy nie uzupełni. Tak, kwerendy w archiwach ułatwią - poznamy fakt. I nic poza tym. Bo historia (o czym nikogo nie muszę chyba przekonywać), to emocje, to czucie, to przeżycie. Te mogą nam przekazać TYLKO ci, którzy przeżyli dany moment. "Kiedy jednak pytałem go o osobiste uczucia, zmieniał temat, przechodząc do komentowania meczu w telewizji, który zazwyczaj był w tle" - i na TO też się przygotujmy. Nikt nie gwarantuje, że będzie lekko i łatwo.
Lee Trimble i Jeremy Drinfield  "Ocalić więźniów", Wydawnictwa Rebis - to historia Roberta Trimble. Ciekawe, jak odebrana w Stanach Zjednoczonych. Podtytuł zachęca "otwórz mnie, poznajMY się": "Tajna misja amerykańskiego pilota w okupowanej przez Sowietów Polsce". Tytuł oryginalny ogranicza się do... Eastern Front. Dla wielu Amerykanów, którzy idealizowali Sowietów ta książka może stanowić mały prysznic. O ile ktoś uważał, że ogólnoświatowe standardy były i przez nich przestrzegane, to proszę zwrócić uwagę na epizod na lotnisku. To niejako powitanie z ówczesnym ZSRR/ZSRS/CCCP, w luku bagażowym ukrywał się nastoletni chłopiec: "Kilka minut później, pomimo hałasu silników C-46, Robertowi zdało się, że usłyszał pojedynczy strzał od strony hangaru. Po plecach przebiegł mu dreszcz, który nie miał nic wspólnego z panującym mrozem. «Co to, u licha, za kraj?» - pomyślał".
Pewnie, że każda rzetelna informacja o Polsce i Polakach podnosi w czytelniczych oczach wartość amerykańskiej książki. Nie inaczej jest w tym wypadku: "Polska była drażliwym tematem dla Moskwy od czasu, gdy w 1939 roku kraj ten został napadnięty i podzielony przez Trzecią Rzeszę i Związek Radziecki. [...] W marcu 1940 roku Stalin i jego Politbiura nakazali NKWD wymordować dwadzieścia tysięcy polskich jeńców". Trudno, abym tu rozwijał ten wątek. Amerykański czytelnik miał okazję poznać określenie "maskara katyńska"! My Polacy raczej nie mamy wątpliwości, co do stwierdzenia: "W 1944 roku w Lublinie utworzono marionetkowy rząd i wznowiono sowietyzację kraju, przerwaną w 1941 roku przez wybuch wojny niemiecko-radzieckiej". Warto o tym pamiętać, skoro kilka dni mieliśmy 22 lipca... I ze smutkiem dopiszę: przypominać trzeba obecnym nastolatkom, dla których ta data, pojęcia (typu: PRL, PZPR, ZSRR/ZSRS/CCCP) - z   n i c z y m    się już nie kojarzą! Dlatego nie pomstujmy na Amerykanów, że nie odróżniaj powstania w getcie warszawskim z powstaniem warszawskim.  Tylko, że czytelnik książki duetu Lee Trimble & Jeremy Drinfield choć  z tym nie powinni już mieć kłopotu. W jednym z rozdziałów pada zdanie: "...w Warszawie było jeszcze gorzej. Miasto, w którym wybuchły dwa powstania, pierwsze w żydowskim getcie i drugie, zorganizowane przez Armię Krajową, było zaciekle atakowane i przez Niemców, i przez Armię Czerwoną". Można chyba napisać: Panowie, dziękuję! Swoją drogą, a co my wiemy choćby o wojnie angielsko-amerykańska AD 1812?
Kapitan Robert Trimble z Grupy Bobowej, 8. Armii Powietrznych Stanów Zjednoczonych trafił z misją do ZSRR/ZSRS/CCCP. Była połowa lutego 1945 r. Miejsce pierwszego z tym światem spotkania było historycznie osobliwe: to słynna Połtawa. Na miejscu poznał m. in. płk Thomasa K. Hamptona. Ten już zdążył był skonfliktować się ze swymi gospodarzami. I nie chodzi tylko o odmienny pogląd na temat... Polski, ale też znęcania się przez Sowietów nad zwierzętami (np. strzelali do amerykańskich psów?). Szybko też przestał się łudzić, co do rzekomej misji, jaką miał spełniać u sowieckiego alianta, zawdzięczał to swemu pułkownikowi: "Nie jest pan tutaj, żeby przyprowadzić samoloty. [...] Pański przydział pochodzi z misji wojskowej w Moskwie. Będzie pan pracować z OSS [Office of Strategic Services , czyli Biuro Służb Strategicznych, agencja wywiadowcza USA - przyp. KN], kapitanie Trimble. Będzie pan naszym agentem w Polsce". Czym miał zajmować się? I to wyjaśni mu płk Hampton: "...nieprzedostanie się pan do Polski, żeby nawiązać kontakt z jeńcami. Będzie pan ich zbierać i wywozić w bezpieczne miejsce". Wszystko było przed nim...
"Otworzył kaburę i wyciągnął swego colta. [...] Czy ośmieli się interweniować? Trudno to było sobie wyobrazić. Nawet gdyby zdołał przeżyć to starcie - z jednym pistoletem przeciwko trzem karabinom - jakie miałoby to konsekwencje dla jego misji, dla tych wszystkich nieszczęśników, których los zależał od niego. [...] Chwycił mocniej colta, trzymając drżący palec ma kabłąku, i próbował zmusić się do działania" - oto kolejny kadr z dramatu, w jaki kapitan R. Trimble musiał brać udział. Co zrobił? Jak zareagował na gwałt sowieckiego żołdactwa? No, tak, ale miał do spełnienia misję. "Wielu z tych tysięcy jeńców, pozostawionych samych sobie, prawie bez pomocy ze strony wyzwolicieli, nie mając dokąd pójść, ukrywało się jakiś czas w okolicznych wsiach, aby następnie powrócić do obozów w rozpaczliwym poszukiwaniu schronienia. [...] Setki tułały się od jednego miasta do drugiego, starając się uzyskać pomoc od władz radzieckich i jakoś znaleźć drogę do domu" - tak, to opis losu byłych jeńców (m. in. amerykańskich), którym należało pomóc po wyzwoleniu stalagów czy oflagów. Wcześniej przeżywał wstrząs na widok okropieństw w Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau.
"Rozglądając się, ujrzał scenę niczym z wiktoriańskich slumsów - wymizerowane, nieogolone twarze oświetlone blaskiem świecy, ciała owinięte w postrzępione, bezkształtne płaszcze i szmaty. Wszyscy patrzyli na niego jak na swego zbawcę" - akcja tej sceny: stodoła polskiego chłopa, gdzieś w okolicach polskiego Lwowa. Określenie "polski Lwów" pada kilkakrotnie. Czy to wierne tłumaczenie książki? Chcę wierzyć, że właśnie tak. Arogancja Sowietów, brak chęci pomocy - były na porządku dziennym. Odmowa, to najczęstsza reakcja z tej strony.  Nie zezwolono np. na lotniczą ewakuację rannych z Połtawy do Odessy. Jak dostał się do pociągu? Potem misja B-17 i lądowanie pod Staszowem: "Porucznik Tillman i pozostali oficerowie zostali zakwaterowani w domu miejscowego rolnika, a resztę umieszczono w pobliskiej stodole, w towarzystwie radzieckich opiekunów. [...] Powitali Roberta jak brata, ściskając mu dłoń i nieustannie powtarzając,  jak się cieszą, że go widzą"
Niezwykłe są te opisy spotkań z odnalezionymi eks-jeńcami armii amerykańskiej. Podejrzewam, że wielu z nas chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z ogromu problemu, jaki powstał wtedy. Nie znam literatury polskiej o tej tematyce. Chętnie poczytałbym o losie tych jeńców. Chciałby widzieć minę kapitana Trimble: "Nigdy nie przyzwyczaił się do tego, że słyszy głosy z Nowego Jorku, Teksasu, Pensylwanii czy Kalifornii dobywające się z ust wychudzonych, ubranych po chłopsku zjaw w jakichś zapadłych zakątkach Polski". Chwyta za gardło, kiedy czyta się o kolejnych... spotkaniach. Jak wtedy, kiedy oprócz byłych jeńców trzeba było zabrać kolejnych dwadzieścia pięć osób: "To było niewykonalne. [...] Lecz jak im to powiedzieć? Rozejrzał się po nędznym baraku i nagle przed oczami stanął mu widok trupów na zewnątrz". Chcę wierzyć, że te refleksje, to skutek opowieści ojca synowi, że nie stworzona na potrzeby fabuły dramaturgia. 
Chciałbym przytoczyć każdy epizod z misji kapitana Roberta Trimble - nie da się. Raz, że to niewykonalne, dwa że odebrałby przyjemność czytania tych niezwykłych losów. Spodziewalibyście się spotkać na kartach "Ocalić jeńców!"... Kozaków? A opis losu, tak mi bliskiego sercu, Poznania? Dacie wiarę, że odnalezionych byłych jeńców alianckich Sowieci rozlokowywali np. na Majdanku? Tak, na terenie dawnego Konzentrationslager! To są te niespodzianki, jakie niosą z sobą takie książki. Chwilami łapiemy się na tym, że uczestniczymy w jakieś grze, że może to jakaś szpiegowska opowieść, kolejna przygodowa opowieść? Po chwili dociera do nas, że to jednak prawda. Stąpamy ścieżkami kapitana R. Trimble'a. 
"Wkroczywszy do obozu [Stalagu III C w Alt Drewitz, obecnie Kostrzyn-Drzewice - przyp. KN], czerwonoarmiści metodycznie przeszukiwali budynki, rozstrzeliwując na miejscu schwytanych Niemców. Poszli również do stojącego nieco na uboczu baraku zamieszkiwanego przez dziesiątki radzieckich jeńców, którzy zarazili się gruźlicą w czasie niedawnej epidemii. Z budynku dobiegły odgłosy strzałów z broni maszynowej i po chwili grupa czerwonoarmistów pojawiła się na placu" -  tę historię kapitan  R. Trimble usłyszał od uratowanego przez siebie Jima McNeish'a. Wcześniej, nim zajęto stalag, Sowieci ostrzelali kolumnę jeńców. Maskarą później zainteresowali się Amerykanie. Tłumaczenia sowieckie były delikatnie mówiąc pokrętne. Nie wpływało to pozytywnie na wzajemne relacje sowiecko-amerykańskie.  Rosja nieufność wobec wschodniego alianta. Tym bardziej, że strona radziecka nawet bagatelizowała umowy jałtańskie dotyczące traktowania byłych jeńców amerykańskich. Autorzy cytują samego... Stalina. Ale ja przypomnę zapis z listu ambasadora USA w Moskwie, Averella Harrimana (w przyszłości kandydat demokratów do objęcia urzędu prezydenta, przegrał z  D. Eisenhowerem): "Kiedy historia o traktowaniu naszych uwolnionych jeńców przez Rosjan przeniknie do prasy, nie będę mógł nic zrobić, a przeczuwam, że wywoła to wielką i trwałą urazę ze strony narodu amerykańskiego".
Niemal na każdym kroku kapitan R. Trimble natrafiał na okrucieństwa, jakich dopuszczali się sowieccy wyzwoliciele! Jeden z obrazów koszmarnie musiał wbić się w pamięć, skoro Lee Trimble i Jeremy Drinfield włączyli ją do książki: ciała pomordowanych przy torach kolejowych: "Były tam dziesiątki ciał, może nawet setki, leżących jedno na drugim lub w rzędach przy torach kolejowych. [...] Zauważył, że część ciał w rzeczywistości leży na torach. Nie leżały na nich ot, tak sobie, ale były do nich   p r z y w i ą z a n e . Ludzie ci zostali okaleczeni, pozbawieni głów lub przecięci na pół kołami pociągu". Poruszający jest opis, kiedy Trimble postanowił pochować bodaj 17-letniego chłopaka: "...chłopiec był jednym z tych, których przywiązano do torów, i został przecięty wpół". Wstrząsające doświadczenie...
Książka Lee Trimble i Jeremy Drinfield "Ocalić jeńców!" odsłania epizody, które odeszły w zapomnienie. Kogo dziś interesuje los kilkudziesięciu byłych jeńców amerykańskich? Nieprzejednana postawa dowództwa amerykańskiego niestety zderzała się z dyplomatycznym wyrachowaniem Autor (-rzy) kilkakrotnie podkreślali, że kapitan Robert nie był politykiem, ba! nie mógł zrozumieć, że tzw. poprawność polityczna doprowadzała do usuwania "spod sowieckiej kurateli" jego bezpośrednich przełożonych (np. płk. Th. K. Hamptona). Tym bardziej książka godna poznania, tak jak chyba jednak niezwykłych losów amerykańskiego oficera lotnictwa, który wykonywał swe zadania na terenie m. in. Polski. Nasze narodowe ego powinno być trochę podłechtane. Parokrotnie czytamy o pomocy, jakiej udzielali nasi rodacy zbiegłym jeńcom. Czy ktoś kiedyś tych ludzi (lub ich potomków) uhonorował? Odznaczenia samego R. Trimble'a możemy obejrzeć na jednej (z licznych) fotografii. Syn tak podsumował dokonania ojca: "Miał również odrobinę żalu do siebie, gdyż uważał, że mógł zrobić więcej i że inni ludzie - począwszy od pułkownika Hamptona, który stracił dowództwo, a skończywszy na ludziach, których nie zdołał wyciągnąć z Polski - cierpieli z jego powodu zarówno wtedy, gdy działał, jak i wtedy gdy nie podjął jakichś działań". Jak widać główny bohater tej opowieści sam siebie nie oszczędzał. Na stronie "Stars and Stripes" zamieszczono artykuł pt. "WWII captain's secret mission to save hundreds from Soviets", z fotografii "...przed siedzibą Biura Operacyjnego w Połtawie, luty 1945 roku" uśmiecha się do nas kapitan R. Trimble - znajdziemy je w polskim wydaniu "Beyond the Call" (ciekawe, że okładka wydania amerykańskiego i polskiego są niemal identyczne!). Kapitan Robert Trimble zmarł w 2009 r. Miał 90. lat. Nie pytajcie mnie "czy warto przeczytać tę książkę?", to chyba oczywiste. Zwracam uwagę na cenne dopełnienie, jakimi są przypisy. To już coraz rzadsza okoliczność ich pojawiania się ich w książkach popularnych. To kolejne źródło informacji. Brawo Rebis! Również za to, że jest "Indeks".

1 komentarz: