poniedziałek, kwietnia 25, 2016

Przeczytania... (135) Maria Szypowska "Jan Matejko wszystkim znany" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

Przeszło sto "Przeczytań..." temu (2 marca 2015 r.) poznawaliśmy się z książką Marii Szypowskiej "Konopnicka jakiej nie znamy". Marzyło mi, żeby Wydawnictwo ZYSK I S-KA sięgnęło po "Jana Matejkę wszystkim znany". I niezwykłe zaskoczenie - książka JEST! Blisko pięćset stron trzeba, aby poznać życie Wielkiego Malarza. XL lat "Jan Matejko wszystkim znany" jest z nami? Stąd znajdziemy (zamiast Wstępu?) taki zapis: "Autorka gorąco dziękuje Wydawnictwu Zysk i S-ka za wznowienie książki w 40-lecie pierwszego ej wydania z 1976 roku. Do roku 1993 biografia Jana Matejki był pięciokrotnie wznawiana. Autorka ufa, że czytelnicy w XXI wieku znajdą w tej książce różne materiały: i uroczyste, oficjalne, i prywatne, rodzinne - interesujące dla nich, tak jak dla ich rodziców i dziadków". Też mam taką nadzieję.
Cieszę się bardzo, że przypomniano tę właśnie książkę. Nie przesadzę chyba pisząc, że kilka pokoleń uczyło się na niej wiedzy o niezwykłym malarstwie. Nie ukrywam, że wiele ciekawostek "na temat" zaczerpnąłem głównie z twórczości właśnie pani Marii Szypowskiej, Szymona Kobylińskiego. Ci, którzy wychowali się na krakowskim "Przekroju" zapewne pamiętają reporterskie pióro Leszka Mazana. Historia, którą najpierw poznałem w znamienity tygodniu, odnalazłem po latach u... pani Marii Szypowskiej w rozdziale "Stefan Stefan, Stefan". 
To dla mnie drugie,  m o j e  wydanie tej książki. Nie wyobrażam sobie propagowania wiedzy o Janie Matejce bez niej! To dla mnie nieomal podręcznik, życiowe abecadło. Utrwaliła mój dziecinny podziw dla Mistrza Jana. Nie wychodzę z niego od zarania rozumienia Matejki. Wychowuję kolejne pokolenie razem z Jego płótnami. Oczywiście, że nie bezkrytycznie. Na tym polega... zabawa? Odczytywanie obrazów, ukrytych w nich tajemnic, aluzji. Pokazywanie błędów? Z tym ostatnim właściwie mam problem. Bo ja po prostu nie wierzę w błędy Mistrza Jana. Jego dzieła nie powstawały w narkotykowej malignie czy innym szale uniesienia. Nie chcę przedobrzyć w swym zachwycie dla warsztatu Mistrza, ale chyba żaden inny nie wkładał tyle trudu, pietyzmu, siły w ukazanie realiów. A tu nagle husaria po... Grunwaldem? Nieboszczyk pęta się na sejmie warszawskim, tym rozbiorowym? Krytyków wypełnia rechot, że pomieszanie z poplątaniem? A ja ilekroć stoję przed obrazami Jana Matejki nie mogę wyjść z podziwu i wyrywa mi się: skąd u takiego niewielkiego człowieczka taka ogromna wizja? Ja nie mam na myśli już samej "Bitwy pod Grunwaldem", ale choćby "Kościuszkę pod Racławicami". Bardzo chciałbym zobaczyć proces tworzenia, nanoszenia postaci na płótno, kolejnej warstwy farby!
Ciekawe, jak czują się 100% Polacy, kiedy obwieszają się obrazami Mistrza, w którego płynęła czeska krew Matieyków lub Mateyków. Gdyby jakiś matoł stworzył "Galerię malarstwa prawdziwe (nad-)Polskiego", to drzwi do niej dla malarstwa Mistrza Jana zostałyby z hukiem zatrzaśnięte. Maria Szypowska wspomina Mariana Gorzkowskiego, który miał otrzymać od Malarza własnoręcznie napisane wspomnienia rodzinne? I tam podane są te formy nazwiska rodowego? Autorka biografii bardzo ostrożnie podchodzi do tego, co ów Gorzkowski kolportował. Tym bardziej, że zachowane dokumenty podważają wiele z tego, co starał się utrwalić, jak choćby szlacheckie pochodzenie rodu Matejków. Co nie oznacza, że zawiłości genealogiczne są nudne. Wręcz przeciwnie. Przy okazji te przykłady mogą trochę ostudzić zapędy wielu z nas z udowadnianiem swego sarmackiego rodowodu? Kwerendy w archiwach, parafiach, USC, Internecie mogą zrujnować nasze poczucie pewności, co do losów pra- pra- pra-  !
Cytatów z M. gorzkowskiego jest bardzo dużo. Wychodzi na to, że jednak ważnym źródłem lub jego przekaźnikiem był? Smutne za to jest, co napisała sama Autorka: "A potem matki zabrakło, rysy jej zatarły się w pamięci, grób zagubił się na cmentarzu wśród innych mogił, tak jak rozpłynęło się wspomnienie o pochowanej razem z matką siostrze, Łucji, i o zmarłym najmłodszym bracie, Bolesławie". Cenne są spostrzeżenia teściowej Malarza, pani Pauliny Giebułtowskiej: "Biedne to było, blade, zmizerowane chłopiątko; często zziębnięty, miał skłonność do odmrażania rąk i nóg, ojciec nazywał go zmarzłą koszulą". Taki był 7-letni Jaś?
To wielka frajda, dzięki lekturze tomu pani Marii Szypowskiej móc śledzić drogi życiowe przyszłego Tytana! I znajduję "wspólny mianownik" z małym Jankiem? Żadna to sensacja, ale tak jak chłopcy w XIX w. i my z pokolenia lat 60-tych XX w. uwielbialiśmy zabawę żołnierzykami. Jedni z tego wyrośli, drugim "poszło w historię"! Dokładnie o TYM piszę w artykule, który ma się ukazać w maju w pewnym pedagogicznym magazynie wydawanym przez KP CEN Bydgoszcz.  O dziecinnych zabawach i skłonnościach taki znajdziemy tu zapis: "Bawili się żołnierzami, których ten rysował i malował, a bracia w licznych egzemplarzach kalkowali do okna i naklejali na kartony. wojska te, najrozmaitszych mundurów i borni, ustawiały się na wielkim stole i dostarczały niewyczerpanego przedmiotu do zabaw. Przyszły Matejko śmiał się ze swoich braci, że nie umieli sami żołnierzy rysować, tylko musieli niewolniczo przerysowywać to, co on zrobił".
Bardzo pouczająca była edukacyjna droga przyszłego Malarza? Aż strach pisać, bo jeszcze komu strzeli do głowy brać sobie postępy, albo ich brak za wzór? I użyć argumentu: "A Matejko też nie dostał promocji!". A ktoś wrzaśnie: "I mierne stopnie otrzymywał!". Żadna obrona! Tylko usprawiedliwienie lenistwa? Przemawia do mnie takie oto wspomnienie o ojcu, panie Franciszku Matejce: "Duża liczba książek w skromnym mieszkaniu na Floriańskiej też mówi o tym, że skrupulatna mieszczańska oszczędność Franciszka Matejki [...] nie była wroga sprawom oświaty ani nie urządzała krzywdy dzieciom...". Chowanie ogólnie było dość rygorystyczne. Zdarzały się kary cielesne! Rózga szła w ruch! Mimo to Jan Matejko ze "wzruszeniem, czcią i miłością" wspominał ten okres. Był dorastającym kawalerem, alt dwudziestu jeden, kiedy został zupełną sierotę.
A jednak pani M. Szypowska szczodrze sięga po zapiski M. Gorzkowskiego, szczególnie te dotyczące dorastania przyszłego Malarza. Robi cenną uwagę na temat tego pisarstwa: "W wierność tych zapisów  każe nam wierzyć i fakt, że po raz pierwszy były ogłoszone za życia Matejki, i jakaś cierpka uporczywość pamiętania przez Mistrza początkowych niepowodzeń". Odwołuje się tu do niefortunnych opinii na temat ewentualnej edukacji Matejki? Jakiż to smaczek móc mu niemal zza ramienia towarzyszyć w tworzeniu swych pierwszych wizji malarskich! Widzieć, to co był tak oczywiste dla Jego kolegów: "Matejko z dawna zaprawiony do szukania pomocniczych zasobów [...] w wolnych chwilach, najczęściej wespół z kolegą, robił wycieczki dla zdobycia kostiumowych portretów i stylów w pomnikach architektonicznych i, co tylko Kraków w sobie mieści, zwiedzał". Pierwszy anons prasowy ograniczył się nie tylko do zapisania nazwiska, ale jeszcze podania tegoż błędnie: "MADEJKO".
Uwielbiam w biografiach wygrzebywać pewne drobiazgi, które stanowią dopełnienie  żywota. Nigdy nie zastanawiałem się od kiedy Jan Matejko nosił okulary. Teraz już wiem: "Do wielkich osiągnięć życiowych - pisze M. Szypowska - należało sprawienie sobie okularów (a tak! dopiero w 1857 roku Matejko zaczął posługiwać się prawdziwymi okularami zamiast niewygodnym szkiełkiem!)". Miał wtedy 19. lat. Od ilu posługiwał się owym "szkiełkiem"? Piszący te słów zdobył się na pójście do okulisty w wieku 15-tu lat, a powinien pewnie z dwa lata wcześniej? Szkoda, że nie wiemy jaką wadę wzroku miał. Ile dioptrii?
Okazuje się, że Jan Matejko potrafił zajmować dość stanowcze stanowiska i wyrażać swoje niezadowolenie. Tak było m. in, w 1858 r., kiedy pisząc o "Kłosów" sumiennie wyłuszczał kim byli Jego malarscy edukatorzy! Był oburzony, że ktoś pragnął sobie przypisać zaszczyt wprowadzania go w arkana sztuki malarskiej: "Zechciej zatem, Szanowny Panie Dobrodzieju, zrobić użytek z zeznania mego niniejszego wiadomość ową mętną sprostować. Zależy mi bowiem na tym  więcej, że Niemcy nacisk kładą na tę okoliczność w sprawozdaniach swoich, pisząc o obrazach moich. Ja zaś wcale nie życzę sobie być policzonym między wychowańców szkół niemieckich lub jakich bądź kolwiek". Niepojęte, że obywatel Galicji nie znał... języka niemieckiego? Studiowała w Monachium - i też ni w ząb? Jest niezwykła okazja poznać Matejkę "z tej strony": buńczuczny, impertynencki, zadziorny, krnąbrny, uparty? Na sugestie, aby opanował chociaż niemiecki odpowiedział: "Ja się pilnie uczę języka sztuki, a jak ten będę umiał doskonale, będę rozumiany przez wszystkich!". Ego młodego adepta sztuki musiało zostać zdrowo podłechtane, kiedy jeden ze starszych kolegów, ba! weteranów Wiosny Ludów powiedział o nim: "O, ty Napoleonie!". Przyznajmy się przed samymi sobą, panowie, kto by nie uległ podobnej komplementacji? Zupełnie sobie raczej nie wyobrażamy Matejki jako... wirtuoza? W odwiedzinach w polskich domach grał m. in. Chopina!
Jeszcze bardziej trudno byłoby sobie wyobrazić Matejkę w austriackim mundurze, jak bije się z sabaudzkimi wojskami Wiktora Emanuela II w Lombardii pamiętnego 1859 r. Ciekawie wyglądało, jak ojciec, a i sam Jan pomogli losowi, aby dobrze zapowiadający się malarz nie padł gdzieś  na polach pod Magentą czy Solferino. Musiał Jan wyjechać na dalsze studia do Wiednia. Zachował się list sprzed 156 laty, który doskonale oddaje nastrój studenta-Matejki i dokłada nam kolejną cegiełkę do obrazu charakteryzującego osobowość tego artystycznego ducha: "...nic mnie nie zajmuje, ja zawsze tylko nad Wisłą; nie ma godzin, bym tam nie był, drażniony szumem wielkiego miasta, w którym aż do ckliwości ciągły ruch bezduszny. [...] Mnie bo się zdaje, że dłuższe przebywanie w tym mieście lub gdziekolwiek bądź wysuszyłyby mnie do reszty". W tym samym liście o artystycznej uczelni napisał raczej nie pochlebnie: "Akademia tutejsza zupełnie mi nie przypada do gustu". Warto dodać, że studenckim kolegą Janka był m. in. Artur Grottger.
Na każdym kroku podkreślał polskość swego malowania i myślenia. Przybierało to chwilami bardzo buńczuczny charakter. W jednym z pośmiertnych wspomnień znalazł się opis takiego, wiedeńskiego zdarzenia: "Treść obrazu zaczerpnięta była z historii polskiej. Profesor skinął przychylnie z głową i rzekł: «Bardzo dobrze, rzecz wykonana z uczuciem, muszę jednak zwrócić panu uwagę, że sytuacja wymaga, aby król klęczał». Z ócz młodzieńca wypadła błyskawica. Nie wybuchnął przez szacunek dla starego profesora i tylko głosem dobitnym powiedział: «Królowie polscy przed nikim nie klękali». Wybiegł z pracowni i więcej już do niej niej wrócił". Charakternym był studentem ten Jan Matejko z Krakowa... Ładnie kilka stron dalej pisze pani Maria Szypowska: "Syn czeskiego muzyka i półsaskiej siodlarzówny nie chce być obcym ilustratorem tego, co w się «w danej Polszcz» działo, ale prawym spadkobiercą jej tradycji. Nim się stanie kreatorem królów i hetmanów polskich, spowiednikiem sumień rycerskich, budzicielem narodu - chce się z nimi utożsamiać, poczuć więź rodową, braterstwo krwi i równość".
Nadszedł rok 1863. Stara Polska umierała, a nowa rodziła się - przypominam słowa jednego z "pogrobowców" tej insurekcji, Józefa Piłsudskiego. Pani Maria Szypowska tak ujęła atmosferę tamtych wydarzeń: "Do Krakowa docierały wiadomości niepewne, chaotyczne. Początkowo konserwatyści potępili powstanie, nazywali je szaleństwem czerwieńców". I Jan chciał iść za kordon? Chciał, już mu nawet ukochana panna Teodora Giebułtowska wręczyła krzyżyk-relikwię, pożegnała się. Zachował się list z lutego 1863 r.: "Bóg wie, ile przeciwieństw mną szarpie, ważę się ciągle, zawsze jednak z dna tych sprzecznych, kłębiących się myśli wypływa: pójść! Co dalej będzie, bogu wiadomo [...]". Nie poszedł. Ale wsparł formowany w Krakowie  oddział poważnym datkiem pieniężnym. A jego konspiracyjna robota? Proszę uważnie przestudiować ten okres.
To, co jest wartością książki pani Marii Szypowskiej, to m. in. jak powstawały wielkie dzieła malarskie mistrza Jana poczynając od "Kazania Piotra Skargi" po "Konstytucją 3 maja". Dziś wystawiane, reprodukowane dzieła nie wzbudzają niczyjej emocji! Bo tak między bogiem, a prawdą: kogo dziś interesuje głębia płócien z XIX w. nawet takiego tytana, jakim był Matejko. Dobrze się stało, że jedno z wydawnictw edukacyjnych w swoich podręcznikach do historii nie ograniczyło się tylko do powielenia dzieła, ale opatrzyło je opisem. Proszę zacząć od owego "Kazania..." i poprosić kogoś o identyfikację poszczególnych postaci. Pewnie, że oponenci zaraz wysuną na przedpole działa swego oburzenia: że to nie tak... że tego tak nie było... że to tylko wizja malarska... że to zwykły komiks historyczny... Tego ostatniego określenia sam używam. I to w bardzo pozytywnym znaczeniu. To, co na temat warsztatu, przygotowań do powstania tego płótna była chyba charakterystyczna dla całego kształtu kariery Jana Matejki: "Gorączkowa działalność [...] była tak wielką, jakby by opanowany obawą, że długo nie pożyje, a gromadził zbiory, zasoby, garderobę do obrazu, jakby był pewnym, że cały wiek żyć będzie, ciągle je później pomnażając zakupnem i darami".  Cudownie jest móc wczytywać się w korespondencje Malarza z bliskimi sobie, w tym z Teodorą? Proces tworzenia dzieła i jego efekt! Autorka cytuje m. in. recenzję z "Czasu" z maja 1864 r.: "Historia nasza ma już swego historycznego artystę, a nim jest Jan Matejko". Sukces wystawionego dzieła był oszałamiający! Kraków rzecz można oszalał na punkcie artystycznej wizji? A Paryż? I tam znaleźć można entuzajstyczno-zachwycone recenzje i opinie. Oto dwie z nich: "P. Matejko, który otryzmał medal za kompozycję zaczerpniętą z dziejów Polski - Skarga, przynosi zaszczyt Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie" (to "Le Temps")  oraz "P. Matejko, Polak, w którego żyłach płynie krew Delacroix i Roberta Fleury'ego" (to "Gazette de France"). Autorka przytacza bardzo obszerną recenzję Théophile'a Gautier'a. Warto do niej zaglądnąć. Jest pewne polonicum związane z tym francuskim pisarzem, dramaturgiem, poetą i krytykiem (na tych tylko "profesjach" poprzestanę) - nagrobek na Cmentarzu  Montmartre wykonał Cyprian Godebski. A ja - na moment zdradziłem Matejkę i Szypowską, bo zaszukałem się wśród informacji i poezji Th. Gautier'a? Jak nic prędzej czy później znajdziemy tego lad w "Spotkaniach z Pegazem". I to jest kolejna zasługa lektury "Jana Matejko wszystkim znanego"!
"Najdroższa Pani moja! [...] Poza ogrodem widzę dwa jasne okna jakiegoś sąsiedniego domu, przypominają mi dwoje jasnych ócz Pani [...]. Nie czuj, Pani, przykrości czytając te słowa; jest to podzięka Tobie, zamknięta na wieku w mojej duszy. [...] Pani swojej ręce Jan całuje" - to z listu do Teodory z 15 grudnia 1863 r. W niedalekiej Wielkopolsce dopełniał się akt rodzinnej tragedii, mojej rodziny: nad grobem matki Franciszki stali dwaj chłopcy: 17-letni Antoni i 15-letni Tomasz. Ten pierwszy był moim prapradziadem. Zaczyna się mój... dialog z przeszłością? Szukaniem wspólnych "punktów zaczepiania"? Po prostu chcę wykorzystać ten moment, aby pokazać, jak czytanie odbija się na mnie i czym do mnie wraca. Ja już nie zapomnę tej daty, bo będzie mi się ona kojarzyła ze śmiercią i pogrzebem własnej prapraprababki. Wracając do książki pani Marii Szypowskiej - oto mamy obraz zakochanego Malarza i obiekt Jego westchnień. Więcej nie napiszę? znamy rysy pani Teodory w wielu obrazów Męża. To rysy Teodory odnajdziemy w wizerunkach Barbary Radziwiłłówny czy królowej Bony. To jej rys zapada w pamięci znających (i reprodukowanego w książce) rysunek satyryczny "Matejko malujący «Kopernika», otoczony przez rodzinę" z 1873 r.  "L'elité d'amour" - jak cytuje pani Maria Szypowska i tytułuje rozdział dotyczący połączenia tych dwojga: "Zalepienie miłosne". I po raz kolejny Autorka sięga po Gorzkowskiego: "...nikt prawie o tym ślubie nie wiedział, nikogo bowiem, jak twierdzą owego czasu świadkowie, nie prosił, jak również nikomu o nim nie wspominał [...] wszystko sobie urządzał cicho i skromnie, bez ludzi i bez rozgłosu [...]". Rzecz odbyła się 21 XI 1864 w kaplicy N. P. Maryi na Piasku. Jak dodała Autorka biografii: "Matejko stworzył spektakl sam dla siebie".
I wybuchła skandal dookoła jednego z dzieł! "Byłem w pracowni naszego Delaroche'a, Matejki, i widziałem ostatni jego, jeszcze niezupełnie skończony obraz. [...] Radowałem się widokiem tych  żywych, nadzwyczajnie plastycznych i prześlicznie skomponowanych figur. Ileż tam detali pełnych wyrazu i prawdy - jaka uwaga na każdą najmniejszą drobnostkę, a ileż tam prawdy psychologicznej" - to zachwyt i świadectwo Artura Grottgera (choć dalszy ciąg tego wspomnienia ujawnia również krytyczne spojrzenie na dzieło przyjaciela). "...nawet widz Polak nie zrozumie bez objaśnień; cudzoziemiec zrozumie wprawdzie, że to jakaś tragiczna scena rozpaczy, ale widząc dramatyczną akcję, pyta i chciałby wiedzieć, o co chodzi, co się tu dzieje - a na pytanie odpowiada sobie własnym domysłem, najczęściej błędnie, czasem śmiesznie" - to opinia Stanisława Tarnowskiego. "Co się tyczy strony moralnej obrazu, to mnie nie zaspokoiła. Mijam to, że wybrał rzecz ohydną, ale któż historią upadku maluje tak, aby z lat od 1772 do 1790-któregoś powybierać ludzi, co z sobą nigdy na jednej ławie nie siedzieli, i razem ich skupić?" - tak swe niezadowolenie wyraził wielki Józef Ignacy Kraszewski. Dalej dodał: "Obraz i niemiły, i źle pojęty...". Inne zdanie, tym razem niejakiego Ambrożego Grabowskiego, księgarza: "Utwór ten obudza niemiłe uczucie, choć jest namalowany z wielką prawdą; krótko też nań patrzyłem i odwróciłem oczy w inną stronę. scena tego obrazu jest odrażająca, bo jest niegodna, aby ją uwieczniać dla przyszłych pokoleń, a więc praca i talent autora są niejako zmarnione". Domyślamy się o jakie dzieło mistrza Jana chodzi? Płótno powstało równe 150 lat temu! To "Rejtan - upadek Polski". Bardzo krytycznie ocenił dzieł Cyprian Kamil Norwid: "Strona moralna nie zwrócona do masy narodu i do sumienia Rzeczypospolitej, ale do kilku osób, sportretowanych z przeraźliwą dzielnością pęzla i naciskiem koloryzacji ich ciał przedśmiertnego". Ile ognia wykrzesał Jan Matejko tym jednym dziełem. Zamykam ten wątek raz jeszcze sięgając po  autora "Morituri" i "Masława": "...bodaj mu to arcydzieło nie był wyrzutem sumienia na życie całe, bo jest to może piny obraz, a zły uczynek. Policzkować trupa matki się nie godzi. Cóż to jest, jeśli nie policzek Polsce dany?".
Teraz pójdę za ciosem i przytoczę opnie o każdym ważnym dziele Jana Matejki, które jest wymienione w książce pani Marii Szypowskiej? Nie! Specjalnie poświęciłem tyle miejsca "Rejtanowi...", aby uświadomić bogactwo... lektury! Ale też chcę raz jeszcze zwrócić uwagę na to, co napisał S. Tarnowski: "...nawet widz Polak nie zrozumie bez objaśnień". Nie, nie zrozumie. Reformatorzy oświaty rodzimej zamordowali wychowanie plastyczne! Młodzież coraz słabiej zna twórczość Klasyka rodzimego malarstwa! Przypomnienie książki pani Marii Szypowskiej jest krokiem w dobrym kierunku: przywraca NAM życie i twórczość niezwykłą! Nie chciałem tego napisać na wstępie tego "Przeczytania...", ale ja nie wierzę, że Jan Matejko jest wszystkim znany! Tak mogło być w 1976 r., ale 2016 r., to zupełnie inna epoka! Czas ignorancji, nieuctwa, upadku inteligencji, dumy z nieprzeczytanego kanonu literatury krajowej i światowej! Może ktoś kiedyś wpadnie na inne akcji podobne do tej typu "Cała Polska czyta...", na "Cała Polska ogląda dzieła...". Wielu z nas oświecała przed laty seria "ABC", jaka ukazywała się dzięki "Krajowej Agencji Wydawniczej". Niewielkie formatowo, na dobrym papierze z równie doskonałymi reprodukcjami, na blisko pięćdziesięciu stroniczkach poznawaliśmy twórczość wielkich malarzy lub konkretne dzieła. Dziś nikt nie będzie reanimował tego cyklu. Bo niby dla kogo? Jest Internet! Brawo! To sprawdźmy na  sobie - ilu z nas w trakcie czytania zajrzy do niego i choćby sprawdzi kim dla młodego Jana Matejki był Wojciech Stattler? umknęło nam? Trzeba odnaleźć. Tu Zysk i S-ka nam  tego nie ułatwi, bo przy całym edytorskim kunszcie nie zamieścił... indeksu nazwisk. A, to byłoby wskazane.
Proszę się nie obawiać - nie każde dzieło mistrza Jana spotykały takie gromy i ciosy, jak "Rejtana...". Ile humoru kipi, kiedy Matejo brał się do malowania "Batorego pod Pskowem". Stąd moje wcześniejsze przypomnienie L. Mazana. Chyba zawsze opowiadam, gdy tylko na moich zajęciach pojawia się ten obraz historię z ormiańskim kupcem w tle! Tu ciekawostka "model" nazywał się Teodor Tuhanowicz. Pracę komplikowała m. in. choroba brata, Franciszka Matejki (zm. w 1873), budowa domu!
Podoba mi się stwierdzenie Autorki: "Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, iż cechą charakterystyczną Matejkowego oglądu świata było nieustanne dostrzeganie dwoistości każdej sprawy, widzenie śmiech budzącej strony w najszacowniejszych zjawisk i osobach". Sporo miejsca poświęcona zatem... poczuciu humoru Mistrza. Wyżej już była mowa o rysunku, który jest swoistą pamiątką po powstaniu obrazu, którego bohaterem był "gwiaździarz z Torunia lub Fromborka (niepotrzebne skreślić)". Takiego terminu użył sam Matejko wobec Mikołaja Kopernika! A czyż nie jest pysznym krokiem artystycznym pamiętny obraz "Sąd nad Matejką"?
Ozdobą tego wydania "Jana Matejki..." jest osiemdziesiąt siedem głównie reprodukcji obrazów i szkiców. Nie dość na tym - nie ograniczono się do samego ich tu umieszczenia, ale opatrzono je często źródłowymi cytatami. Już nawet taka lektura nie pozostawi nas bez nowej garści szczegółów dotyczących życia i twórczości Mistrza. Proszę zwrócić choćby uwagę na podpis 18 ilustracji. To, co znajdziemy "pod" reprodukcją fragmentu "Dzwonu Zygmunta" muszę przytoczyć: "Sztuka jest obecnie dla nas pewnego rodzaju orężem w ręku; oddzielić sztuki od miłości ojczyzny nie wolno!". Oto istota tego, co stanowił kręgosłup działania niezwykłego człowieka.
Jest "pod" genialnym "Stańczykiem" (jakżeż często na moich FB robiącym za tło) cytat z Ilii Repnina: "Wcześnie zgasł ten wielki entuzjasta, płomienny patriota. Jego trud poniesiony dla sławy ojczyzny jest bezprzykładny. [...] Tak, w tym niedużym ciele żyła prawdziwie heroiczna dusza...". Powoli zbliżam się do wieku, w jakim Mistrz zmarł. Pozostaję pod ogromem TEGO malarstwa. Nie wiem od kiedy świadomie. Książka pani Marii Szypowskiej nie jest jedyną, jaką mam o Matejce! I choć w mojej szkolnej sali nie wisi żaden Matejko, to pracy bez Niego po prostu sobie nie wyobrażam. Teraz dodatkowo będę sięgał po to nowe wydanie książki pani Marii Szypowskiej. Chcę w różny sposób ratować choć cień nadziei, że JAN MATEJKO JEST WSZYSTKIM ZNANY!

PS: Post ze specjalną dedykacją dla moich byłych Uczennic, pani Mai FEDEK i pani Agnieszce MAŁONOWICZ - za prawidłowe odpowiedzi na moim mini-konkursie, na Facebooku (wstyd przyznać: z dnia 11 III). Pozdrawiam.

Brak komentarzy: