poniedziałek, kwietnia 18, 2016

Przeczytania... (132) Volker Koop "Werwolf. Ostatni zaciąg Himmlera" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

No i mamy kolejną książkę autorstwa Volkera Koopa. No i mamy kolejny tom z "wojenno-okupacyjnej" serii Wydawnictwa Prószyński i S-ka: "Werwolf. Ostatni zaciąg Himmlera" , w tłumaczeniu Bartosza Nowackiego. Z okładki spoglądają na nas dwaj niemieccy/nazistowscy zbrodniarze wojenni: Reichsführer-SS Heinrich Himmler (1900-1945) und SS-Obergruppenführer Hans Adolf Prützmann (1901-1945). Obaj skończą swój podły żywot nieomal w tym samym czasie: pierwszy z nich 23, a drugi 21 maja 1945 r. Nie dość na tym: śmierć obu dopadła w tym samym więzieniu? Swoją drogą ciekawe, że Reichsführer "...przymknął oko, że Prützmann miał polską babcię". No imamy kolejną odsłonę związaną z nazizmem, III Rzeszą i jej głównymi architektami. Na ile książka V. Koopa zmieni nasz punk widzenia przeszłości? Co nowego wnosi? Jakie oczywistości powiela? Chcąc odpowiedzieć na te i inne pytania nie mamy innego wyjścia, jak tylko usiąść, przeczytać, a potem już będzie wiadomo. Wydawnictwo Prószyński i S-ka bez wątpienia będzie i tym razem miało swój udział w pogłębieniu naszej wiedzy, często obiegowej, często nie do końca rozjaśnionej. Tym bardziej trzeba, żeby historia Werwolfu przestała być dla nas mglistą niejasności, albo nie daj Boże gloryfikacją germańskiego oporu wobec Aliantów... Nie łudźmy się: fascynatów tą zbrodniczą ideologią (tak jak bolszewizmem) znajdziemy bez problemu.

"Rekonstruowanie początków narodowosocjalistycznej organizacji Werwolf nie należy do zadań łatwych, ponieważ zachowało się niewiele dokumentów z fazy jej planowania. Wiele poleceń [...] przekazywano wyłącznie ustnie" - uświadamia nas Autor nieomal na początku lektury.  Co nie zmienia faktu, że mamy nareszcie książkę, która wyjaśnia nam, rozjaśnia, doucza czym de facto był Werwolf. Kto, kiedy i dlaczego stworzył tą formację? Komu służyło demoniczne mitologizowanie jej w oczach współczesnych i przyszłych pokoleń. Czy naprawdę, po tylu latach,  jest możliwe oddzielenie plew od ziarna? Volker Koop chyba przekonuje nas, że - tak. To dobrze, że "Werwolf. Ostatni zaciąg Himmlera"wyszedł spod ręki Niemca. Z krótkiej notki biograficznej dowiadujemy się, że "...jest wybitnym niemieckim publicystą, autorem kilkudziesięciu książek poświęconych historii Niemiec". Tych, którzy już poznali pióro Autora nie muszę przekonywać, aby wzięli do ręki tę książkę. Jestem zdania, że to dobrze, iż tyle Jego tytułów jest dla nas dostępnych. Oczywiście budzi we mnie, chyba zrozumiałą, ciekawość: jak TO pisarstwo (bo przecież nie historyka sensu stricto?) ma się do innych tego typu publikacji w Niemczech (BRD). 
Mój przeczytany egzemplarz popodkreślany? I teraz dopiero mam szum w mózgu. Co z tego "przerzucić" do kolejnego "Przeczytania"? Tym bardziej, że książka obfituje w to, co tak bardzo cenię i na co zwracam czujną uwagę: źródła! Wypowiedzi zbrodniarzy hitlerowskich, uczestników walk, dokumentów! Tu nie ma lipy! Sporo zdjęć (któż z przeciętnych odbiorców tematu wiedział, jak wyglądał choćby wspominany powyżej Hans Adolf P.?), załączniki strukturalne (dlaczego brak nr 2?), raporty z walk, ba! zapisy audycji radiowych. I tych kilka tu przytoczę, jako godne przypomnienia. Łatwiej będzie zrozumieć czym był Werwolf, germańskie Wilkołaki? Nieodparte porównanie ciśnie mi się na usta z... japońskimi kamikadze? Czy nie przesadzone? To pozostawiam pod rozwagę każdego zainteresowanego, czyli Czytelnika. Desperackie rzucanie do boju rezerw? Jak to określić? Ale proszę nie przeoczyć, czy czasami nie ma wzmianki o niemieckich pilotach-samobójcach?
Za pisarstwem Volkera Koopa przemawia, moim zdaniem, jeden ważny argument: to jest naprawdę dobrze napisane (czy może cała zasługa w doborowym tłumaczeniu pana  Bartosza Nowackiego?), to się rewelacyjnie czyta. Pewien niedosyt rekompensuje tylko to, że na półkach księgarskich pojawiają się kolejne tytuły tegoż Autora. Jeśli o mnie chodzi na pewno będę ich szukał i pożądał. Że żona znowu skwituje to słowami "ile można czytać o tych hitlerach?" - taka już moja dola.
Bankructwo III Rzeszy musiało kosztować. Dobicie niemieckiej gadziny (jak szumnie określała to m. in. propaganda sowiecka) okupiono milionowymi ofiarami, śmiercią żołnierzy i ludności cywilnej na wszystkich frontach II wojny światowej! Dla samych Niemców - to prawdziwe zejście do piekła! I tak trzeba to przyznać, że za ogrom zbrodni jakich dopuścili się Niemcy, to Alianci okazali wyjątkową łaskawość. Nie bagatelizuję zbrodni na niemieckiej ludności, gwałtach na kobietach, plądrowanie i zabór ich mienia. Nie usprawiedliwiam i nie pochwalam tego, co działo... Pewnie, gdybym należał do pokolenia, które tamten czas zna z autopsji pisałbym może inaczej. Tak, przy okazji nie demonizujmy tylko zezwierzęcenia krasnoarmiejców! Grossadmiral  Karl Dönitz pod koniec marca 1945 r. pisał: "Rosjanin udowadnia nam dzień w dzień na okupowanych przez niego terytoriach niemieckich, jak wygląda twarda rzeczywistość. amerykanie nie ma najmniejszego interesu w zachowaniu narodu niemieckiego. Wprost przeciwnie"
"...to  SS-Reichsführer Heinrich Himmler i sztab jego współpracowników jako pierwsi w kierownictwie reżimu nazistowskiego zajęli się pomysłem, by na terenach już całkowicie opuszczonych przez Wehrmacht zorganizować ruch oporu zajmujący się walką partyzancką" -  to znowu Autor. Czyli kwestia "kto?" została rozstrzygnięta?  "Ponadto - czytamy dalej - niektóre kobiety i dziewczęta w listach do Himmlera i innych czołowych funkcjonariuszy nazistowskich prosiły o wykorzystanie ich jako bojowniczek działających pojedynczo  «z bronią w ręku przeciwko wrogowi». [...] Jest całkiem możliwe, że dla kobiet tych przewidywano rolę członkiń Werwolfu, nie ma na to jednak twardych dowodów". Ale V. Koop wraca do "wątku kobiecego" w innym miejscu i jego odpowiedź raczej należy zaliczyć do tych kategorycznie odmownych: "Pojawiły się przypuszczenia - także wśród historyków - że istniał również kobiecy Werwolf. Jednak nic takiego nie miało miejsca". O samym Himmlerze w pewnym miejscu stwierdza: "W zasadzie nie dziwi, że to Himmler jako pierwszy wpadł na pomysł prowadzenia niemieckiej wojny partyzanckiej przeciwko aliantom. Jego zgubna kreatywność nie znała żadnych granic, a przede wszystkim był on świadomy swej władzy. Po tym, jak przedstawił pomysł zorganizowania ruchu oporu, uznał za oczywiste, że będzie sprawował nad nim kontrolę".
No to mamy kolejne źródło, czyli wspomnienie samego Otto Skorzenego, SS-Obersturmbannführera: "Wojna dywersyjna tego rodzaju miałaby sens  tylko wtedy, gdyby była prowadzona przez niezbędny czas na niezbędnym obszarze. Musiałby następnie połączyć działania o charakterze ruchu oporu z powstaniem wszystkich narodów europejskich, które znalazły się już pod jarzmem sowieckim lub są bezpośrednio zagrożone przez bolszewizm". Nie razi ten ton "powstanie wszystkich narodów europejskich"? Duża albo megalomania, albo naiwność, aby uwierzyć, że "we wspólnym froncie" z tymi bandytami z SS stanie Europa!  Mamy też dyspozycje samego Martina Bormanna: "Przy surowych, bezwzględnych metodach bolszewików trudno stworzyć z dnia na dzień sprawnie działający ruch oporu. Za pomocą wszelkich dostępnych środków [...] trzeba jednak spróbować wszystkiego, aby ratować życie naszych niemieckich rodaków za bolszewickimi liniami, a poza tym wyrządzać szkody bolszewickiej sile bojowej, gdzie tylko to będzie możliwe". Warto zwrócić uwagę na rozporządzenie  szefa kancelarii NSDAP z 2 IV 1945 r. Bormann powtarza wcześniejsze tezy, ale tym razem ton pisma jest bardziej rygorystyczny:  "Psubratem jest ten, kto opuszcza swój zaatakowany przez wroga okręg bez wyraźnego rozkazu, kto nie walczy do ostatniego tchnienia; zostanie potępiony jako dezerter i stosownie potraktowany. Nabierzcie odwagi, przezwyciężycie wszystkie słabości! Teraz obowiązuje już tylko jedno hasło: zwyciężyć lub polec!".  Chyba rozumiemy skąd taki ton - diametralnie zmieniła się sytuacja na frontach. W takich okolicznościach hartował się Werwolf?
Bardzo ciekawą opinię na temat formy i organizacji Werwolfu wyraził Reichsmarschall Hermann Göring: "Tego rodzaju organizację należało zbudować, zanim oddziały przeciwnika wkroczyły na nasze terytorium. [...] Partacka robota. Nie można organizować działań dywersyjnych na obszarach za linią frontu bez łączności z walczącymi oddziałami. [...] Należało założyć w lasach tajne składy broni i amunicji, pozostawić tam oddziały, które przypuściłyby jednostki przeciwnika i pozostały na tyłach wroga". Trudno się z tym nie zgodzić. Gdzie tkwił główny mankament organizacji, o czym zresztą pisze sam V. Koop? Nikt z przywódców III Rzeszy nie brał pod uwagę ewentualności walki w obronie swoich ziem! Naprawdę uwierzono w niezwyciężony Wehrmacht i Waffen-SS?
Nie ukrywam, że ze zdziwieniem przeczytałem zdanie: "Przeważająca większość Niemców na przełomie 1944/1945 r. czekała już tylko z wytęsknieniem na koniec wojny". Nie chcę tu robić analizy porównawczej, ale zupełnie w innym duchu ukazuje stosunek Niemców do wojny Ian Kershaw*. Volker Koop podaje liczne przykłady, jakich propagandowo-historyczno-patriotycznych chwytów łapano się, aby podgrzewać ducha walki, gdy dookoła III Rzesza waliła się z hukiem! Zamieszcza m. in. ten bezimienny zapis: "Żadnego pomieszczenia nie zdobi już portret Führera, a symbol naszej Rzeszy, swastyka, ustępuje miejsce trzymanej w pogotowiu białej fladze kapitulacji". Znajdujemy przykłady... niechęci do własnych żołnierzy i wyczekiwania na Jankesów? I tu znajdziemy cenne spostrzeżenia samego M. Bormann. Bardzo pouczająca lektura. Choćby ten wątek: "Führer zobowiązuje gauleiterów okręgów frontowych, by zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy, aby zapewnić totalną ewakuację, tzn. całkowite wycofanie z tych obszarów wszystkich rodaków. [...] Na temat konieczności przeprowadzenia ewakuacji nie ma nawet co dyskutować"
Nie wiedziałem o istnieniu rozgłośni "Werwolf". Mieszają się fakty z propagandowym wymysłem? zmusza to nas do uważnego czytania, bo chwilami naprawdę możemy się pogubić. co było prawdą? Co mistyfikacją? Volker Koop pisze wprost "Członkowie Werwolfu na zachodzie i południu Niemiec prowadzili [...] bardzo rzadko działania przeciwko aliantom, zajmowali się raczej mordowaniem niemieckich cywilów kolaborujących ze zwycięskimi oddziałami". Przykłady tej działalności mimo wszystko są zatrważające. Buta w wielu germańskich sercach nie gasła! Język nienawiści obrócił się przeciwko swoim: "Zemsta jest szybka, radykalna, bezlitosna i sprawiedliwa. [...] Cztery indywidua, które w małych wsiach koło Akwizgranu chciały odgrywać dla wroga rolę burmistrza, zostały zastrzelone niemal na miejscu. [...] Dla każdego dezertera, chcącego wykręcić się od naszego losu, jest już odlana kula i upleciony sznur".
Wychodzi jednak, że Alianci "łyknęli" stek propagandowych, nazistowskich bzdur!  "W biuletynie nr 33 z 30 grudnia 1945 [...] wydział G-5 Naczelnego Dowództwa alianckich Sił ekspedycyjnych (SHAEF) oszacowało liczbę bojowników podziemia w Niemczech na około 200 000 kobiet i mężczyzn w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat" - już widzę, jak zza grobu (który wiem - nigdy nie istniał) rechotał dr Joseph Goebbels! Znajdziemy też fragment raportu (?) Office of Strategic Services (OSS).
"Wehrmacht stanowczo potępiał Werwolf i  nazywał go zbrodnią na własnym narodzie, bowiem propagowana przez niego taktyka strzelania zza żywopłotów musiała niechybnie doprowadzić do represji ze strony naszych przeciwników" -  to opinia jednego z niemieckich oficerów. Volker Koop wręcz podaje, że SS kwalifikowała do działań Werwolfu, to czego dokonali chłopcy z Hitlerjugend (HJ) lub członkowie Volkssturmu? Proszę nie wpaść w drugą skrajność i uwierzyć, że to była całkowita mistyfikacja? Że może w ogóle nie istniały niemieckie wilkołaki? W podobnej sytuacji Autor zakończyłby swoją książkę na jednym zdaniu!... "Zabójstwo burmistrza Akwizgranu - czytamy dalej. - było bez wątpienia najbardziej spektakularnym wyczynem, jaki do dziś przypisuje się Werwolfowi". Ale kilka linijek dalej (po wyjaśnieniu m. in. w tym mordzie roli H. Himmlera) odziera fantastów ze złudzeń: "...nie można mówić w przypadku tej akcji o operacji Werwolfu"! Proszę prześledzić okoliczności mordu w miasteczku Penzberg, w Bawarii. Wraca do poprzedniego wątku - zemsty na tych, którzy podjęli współpracę z władzami okupacyjnymi. I ponownie raca retoryka z samych nizin nazistowskiej nienawiści: "Cały niemiecki naród, walczący na froncie i niestrudzenie mierzący się z trudnościami w ojczyźnie, czeka na wykonanie wyroków na pozbawionych honoru zdrajcach - i zostaną oni znalezieni, niezależnie od tego, gdzie się zaszyją". Cenne są wyjątki z dzienników dra J. Goebbelsa i to, czego dowiadujemy się o rozgłośni "Werwolf". Oto fragment zapisu z proklamacji, jaka "poszła w eter" w Wielkanoc AD 1945: "Każdy bolszewik, każdy Anglik, każdy Amerykanin, znajdujący się na niemieckiej ziemi, jest zwierzyną łowną naszego ruchu. Uważamy się za powołanych strażników honoru narodu niemieckiego. [...] Strzeżcie się, Anglicy, Amerykanie, Żydzie i bolszewicy! [...] Naszym przykazaniem jest nienawiść, a zemsta naszym okrzykiem bojowym. Po trzykroć biada zdrajcom, którzy oddają się do dyspozycji wroga. [...] «Wilkołaki», do dzieła, do walki o wolność i honor naszego narodu! Niech żyje narodowosocjalistyczny ruch Werwolf! Niech żyje nasz Führer Adolf Hitler! Niech żyje nasz naród!". Volker Koop zadbał, abyśmy poznali retorykę audycji rozgłośni "Werwolf" - mamy kilka stron, niemal kompletnych audycji!
Volker Koop daje nam bardzo szeroką panoramę działań Werwolfu. Weryfikował mity, potwierdzał fakty, przytacza naprawdę wiele relacji i dokumentów. Stanowią doskonałe uzupełnienie autorskiej narracji. Kogo raz swoim pisarstwem historycznym uwiódł Autor raczej po tej książce nie odejdzie od niej, nie odwróci się plecami. "Werwolf. Ostatni zaciąg Himmlera", Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to kolejne wzbogacenie naszych księgozbiorów. Dla miłośników II wojny światowej tytuł wart posiadania.


*Polecam tegoż: "Führer. Walka do ostatniej kropli krwi", Kraków 2012, w tłumaczeniu Grzegorza Siwka

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.