środa, maja 20, 2015

Gdzie jest Sol?... / Where are you Sol?... (3)

...chmura pyłu spowiła jej samochód. Loreena  Greenwood oniemiała z wrażenia. W ostatniej chwili, z piskiem opon, zatrzymała się przed... Przez chwilę myślała, że jest znowu w Pompejach. Postać, która wyrosła przed nią wyglądał, jakby ulepiono ją z szaro-brunatnej masy. Padła na maskę jej wozu. Loreena wyrwała kluczyki ze stacyjki. Wyskoczyła z wozu.
- Tam... tam...
Doszły do niej słowa tej pokrytej warstwą pyłu kobiety. Loree spojrzała we wskazanym kierunku. To była niemal nieprzenikniona głębia, którą opuszczały coraz to inne dziwne, niemal mroczne figury. To byli ludzie. Trudno powiedzieć, że szli. Przesuwali się. Jakby pchani bezwładną siłą ku przodowi. W twarzach była pustak.
- Chryste!...

Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Pobiegła przed siebie. Mijani ją ludzie zatrzymywali się. Jakby zerkali w jej stronę.
- Gdzie bieg... niesz... Hej!
Usłyszała za sobą. Ale nie zatrzymała się. Biegła dalej. Musiała uważać pod nogi. Coraz to napotykała na jakąś przeszkodę... Wydawało się jej, że z mrocznej poświaty przebijają blaski migoczących świateł...
- Wo... dy... wo... dy...
Zatrzymała się.
Sylwetka próbowała się podnieść. Oparła rękę o coś, co mogło być słupem i nagle zgięła się, i runęła na wznak...
Loree podbiegła do niej. Osoba miała na sobie kurtkę strażacką? Nie potrafiłaby powiedzieć, jakiego koloru ma włosy. Krótko ostrzyżone, całe szaro-siwe... Delikatnie odwróciła ją...
- Rany boskie! - zamarła z zaskoczenia. To niemożliwe... - Nancy!
- Cze... do... co... - dziewczyna w mundurze patrzyła na nią półprzytomnymi oczyma.
- Nancy  Campbell!
- Nancy...
- To ja! Słyszysz mnie?
- Ja?
- Loreena  Greenwood!
- Wo... dy...
- Wody! Niech ktoś mi ktoś pomoże!...
Głos Loreeny wniósł się w mrok świata, który je osaczał. Nancy Campbell miała rozciętą twarz. Po policzku krew nawet nie płynęła, bo już zdążyła wymieszać się z pyłem, który pokrył jej twarz.
- Wody! Jest ta... kto? Ludzie?
- Pani prosiła o pomoc?
Loreena spojrzała w kierunku głosu, który usłyszała za sobą. Za nią stał jakiś mężczyzna w poszarpanej chyba marynarce, spodnie wyglądały, jakby dopiero stoczył bezwzględną walkę z nieznanym przeciwnikiem.
- Proszę...
- Co to jest? - Loreena zmrużyła oczy.
- Moja wizytówka!
- Jaka wizytówka?! - warknęła na niego. - Pomocy!
- Potrzebuje pani pomocy!
- Ja nie - wskazała wzrokiem na leżącą - ONA!
- Zaraz będzie taksówka, albo...
- Co  ty pieprzysz?! Odbiło ci?
- Uważaj złociutka... - położył palec na spękanych ustach - tu ludzie spadają, jak ptaki... O!
Loreena nie widziała sensu ciągnięcia tej rozmowy. Poczuła ciężar dłoni na ramieniu
- Ja do pani mówię!
- A ja mam... to... gdzieś... - warknęła i czuła, że jeżeli ten tu nie oddali się od niej, to rzuci się na niego z pazurami. Jej myśli próbowały skupić się na Nancy!Nic innego teraz nie liczyło się.
- Ty...
- Co ja?! - uniosła się. Patrzyła teraz w oczy mężczyzny. Ten cofnął się o krok. Na twarzy Loreeny na pewno nie malowało się miłosierdzie dla niego.
- Proszę...
Cały czas trzymał wizytówkę w ręku. Zaczęła w niej drżeć...
- Proszę zadzwonić...
- Po taksówkę?
- Nie pogotowie!
W tej chwili poczuła szarpnięcie za nogę. To Nancy Campbell. Spojrzała w jej kierunku. Usta młodej dziewczyny w strażackim mundurze zaczęły gwałtownie drżeć...
- Rusz się pan do cholery!
I nie patrząc już na niego uklękła przed Nancy...
- Po...
- Co mówisz?
- Pochyl się... - i wskazała na kieszeń swej strażackiej kurtki. Próbowała się do niej dostać. Loree odpięła ją. Nancy miała w niej niewielki notes. Zaczęła go nerwowo wertować. Dostrzegła w nim zdjęcie.
- To twój syn?
Nancy uśmiechnęła się, przymknęła oczy:
- Bra... t... Toby...
Zamknęła oczy.
- Do cholery! Nie! Nancy! Nancy!
Ledwo można było wyczuć jej oddech.
- Niech mi ktoś pomoże!
Rozpaczliwie rozejrzała się dookoła siebie. Z mgły wybiegły trzy sylwetki. Wyglądały niczym kosmici z innej planety. Mieli na sobie pancerze jak średniowieczni rycerze. Widziała takich... Właśnie, gdzie ona takich widział? - nie miała sił, aby skupić się. Wydawali dziwne, sapiące dźwięki. Potężne hełmy nie były ozdobą, ale... Zmrużyła oczy. Przekręciła głowę na bok...
- Evans?! Evans?! To ty?
Za tymi zdawało się monstrami szedł Evans - bez hełmu. Miał zdartą z twarzy maskę. Wygląda, jakby wyszedł z piekła... Na widok Loreeny stanął. Też nie wierzył.
- Co ty tu robisz?!
- Pomóżcie mi... Pomóżcie! To Nancy!
- Nasz Nancy? - odezwał się jeden ze stworów, którym okazał się sam Pappadimos.
Loreena zaczęła płakać.
- Pappa, to ty?!
- Nie, Thomas Jefferson! - i parsknął śmiechem. 
Ten, który szedł przed nim miał cały czas hełm na głowie. Ukląkł przed Nancy.
- Jak ja... jak ja... się kurcze cieszę. Nawet nie wiecie.
- Nie rycz mała! - Pappa uchwycił jej dłoń. Cała drżała.
- To, że szczęścia.
- Skąd się tu wzięłaś? - Evans otarł czoło. - Byłaś tu w chwili wybuchu?
- Nie... nie... A Sol?
- Co Sol? - Pappa spojrzał wymownie na Loreenę.
- Gdzie jest Sol?!
- Sola z nami nie było... - dorzucił Evans.
- Ja go widziałem - odezwał się trzeci. Zdjął hełm. Był nim Max Hood.
- Sola?! - Evans aż zadarł głowę.
- Gdzie?! - Loreena czuła, że dreszcz przechodzi jej po karku. - Mów!
- Na XXXII piętrze.
- Na XXXII... - głucho powtórzyła Loreena. Rozejrzała się po tak dobrze jej znanych twarzach. Widziała w nich zmęczenie, ból i... Strach? - Pomóżcie Nancy.
Pappa kucnął przy niej. Ale nie podjął reanimacji. Starczyło, że uniósł delikatnie jej głowę. Roztrzaskana podstawa czaszki... Loreena nie zauważyła tego.
- Ona nie żyje - sucho oświadczył Pappa.
- Zrób coś do cholery! Pappa! - w tym krzyku był nakaz i prośba, żal i wyzwanie. Ale Pappa bezradnie rozłożył ręce. - Odejdź! - odepchnęła go. Rozpoczęła próbę przywróceniu jej życia...
- Ona nie żyje - powtórzył Pappa.
Ale Loreena nie chciała go słuchać. Nie docierało to do niej. Nie zwracała uwagi na to, co działo się dookoła. Coraz to inni ludzie wychodzili nie wiadomo skąd.
- Loree!
- Daj mi spokój! - warknęła w ich kierunku. - Ona...
- Ona nie żyje! - Evans był bezsilny.
- Co ty wiesz?! Co ty wiesz?! - kolejny wdech w rozwarte usta Nancy nawet o drgnięcie nie poruszyło martwej klatki piersiowej. - Nie rób tego! Nancy! Dla Tobiego! Nancy!
Ale Nancy jej nie słuchała. Nie wykonywała błagalnej komendy. Oczy patrzyły we wrześniowe niebo, jakby tam szukały ukojenia.
- Nancy!
W tej chwili Loree usłyszała za sobą dziwne sapnięcie. Kątem oka dostrzegła... Psi pysk?
- Co?
- "Cooper"! - ten głos na pewno nie należał do nikogo kogo znała.
"Cooper" zaczął lizać twarz leżącej...

1 komentarz:

  1. Oszczędnie serwujesz to opowiadanie. Kiedy ciąg dalszy? Gdzie jest Sol?! Yaga

    OdpowiedzUsuń