czwartek, grudnia 18, 2014

Antoni Czechow - ostatni akt...

"Kochany Jean, umyślnie nie złożyłem Panu życzeń imieninowych: nie chcę bowiem przypominać, że starzejemy się obaj, zbliżamy do pięć dziesiątki, i że niedługo już byle smarkacz będzie Pana nazywał dziadkiem" - a jednak wróciłem do mego Czechowa szybciej, niż myślałem? Ledwo zamknąłem tom I "Listów", a sięgnąłem po  drugi? Tak 18 stycznia 1904 r. pisał z Moskwy do Iwana Leontiewa (Szczegłowa). Nie mógł wiedzieć, że zaczyna się dla niego ostatni rok? Nie, zaledwie półrocze z całego 1904 roku! Bo za sześć miesięcy (2 na 3 lipca) umrze w uzdrowisku Badenweiler w Badenii-Wirtemberdze. Przegra swoją walkę z gruźlicą. Nie doczeka ani pięćdziesiątki, ani tym bardziej nazywania się dziadkiem. W chwili przedwczesnej śmierci Antoni Czechow / Антон Павлович Чехов miał 44 lata.
Ostatniego dnia maja pisał z Moskwy do Marii Czechowej, swojej siostry: "Kochana Maszo, wyobraź sobie, dziś po raz pierwszy włożyłem buty i tużurek; dotąd cały czas leżałem albo łaziłem po domu w szlafroku i pantoflach. Dziś również po raz pierwszy wyszedłem na ulicę. (...) 3 czerwca wyjeżdżam za granicę. Napisz, Badenweiler, Herrn Anton Tschekhoff". Tak zapowiada swoją ostatnią podróż? Powrotu z niej nie będzie... Z Maszą już nigdy nie spotka się.
Kolejny list do siostry słał tydzień później (6 czerwca 1904 r.)  już z Berlina: "Kochana Maszo, piszę z Berlina, gdzie jestem od wczoraj. W Moskwie po Twoim wyjeździe zrobiło się bardzo zimno, spadł śnieg i chyba dlatego schudłem, brałem zastrzyki z morfiny, zażywałem tysiące różnych leków i wspominam z prawdziwą wdzięcznością tylko heroinę, która zapisał mi kiedyś Altschuller". Pochwała narkomanii? W żadnym wypadku. Jedna z metod uśmierzania bólu. Wdzięcznie opisuje Berlin, ba! zwracał uwagę na jakość chleba! "Chleb tu wyborny, opycham się pieczywem [...]. Kto nie był za granicą, nie wie, co to dobry chleb". Jest optymistyczny "akcent zdrowotny": "...możesz powiedzieć mamie i wszystkim, kogo to interesuje, że wracam do zdrowia albo że dawno już jestem zdrów. Nogi mnie nie bolą, rozwolnienia nie mam, zaczynam przybierać na wadze i leżę już w łóżku - cały dzień jestem na nogach".
O wyjeździe do Badenweiler zapowiadał w cytowanym wyżej liści. Następny, ujawniony w zbiorze, został już tam napisany 12 dnia czerwca. Czechow zatrzymał się w "willi Friederike" i wynajął dwupokojowy, słoneczny pokój: "Naokoło wielki ogród, nieco dalej góry porośnięte lasem, ludzi mało, ruch na ulicy żaden, ogród i kwietniki zadbane, ale dziś ni z tego, ni z owego zaczęło padać, siedzę więc kołkiem w pokoju i zaczyna mi się wydawać, że za parę dni  będę myślał o ucieczce". Ciekawe, co na stan tego ducha powiedziałby psycholog?
Tego samego dnia napisał też do Wasyla Sobolewskiego. Opisał kurort, oczywiście o swym zdrowiu: "Czuję się coraz lepiej, zdrowia przybywa mi na pudy, nie na gramy. Nogi dawno już nie bolą, zapomniałem o bólu, jem dużo i z apetytem, pozostała tylko zadyszka po rozedmie płuc i słabość z wycieńczenia". Mnie ujął inny fragment, bardziej natury... estetycznej: "Niemcy albo stracili gust, albo nigdy go nie mieli. Niemki są ubrane mało powiedzieć bez gustu, wręcz obrzydliwie, mężczyźni także; w całym Berlinie nie znajdziesz ładnej kobiety, której nie szpeciłby szkaradny ubiór".
16 czerwca znowu pisał do Maszy. Narzekał na "niemiecką niezmącona ciszę". I znowu dostaje się bezguściu tubylców: "Gdziekolwiek spojrzeć, ani kropli talentu, ani grama smaku, za to porządek i uczciwości pod dostatkiem. W naszym życiu wyobraźnia odgrywa znacznie większą rolę, nie mówiąc już o Włochach i Francuzach". Oto, jak wyglądał "harmonogram dnia" pensjonariusza Antoniego Czechowa: 7 rano pił herbatę w łóżku; 7,30 wizyta masażysty; 8 wstaje na dobre z łóżka (pije m. in. kakao żołędziowe!); 10 kolejny posiłek: rozdrobniona owsianka; 13 obiad; 16 znowu kakao (żołędziowe?); 19 kolacja. "...nieco później filiżanka herbaty poziomkowej - na sen" - kończy ową wyliczankę. Tu warto dodać, że w jednym z listów skarżył się na podłą jakość herbaty! Przezornie wiózł ze sobą swoje zapasy!
21 czerwca narzekał w liście do siostry Marii (Maszy): "Wszystko nieźle, tylko Badenweiler zaczyna mnie nudzić, zbyt dużo tu niemieckiej ciszy i porządku. (...) To samo głupie kakao, ta sama owsianka". Uspakajał: "Teraz możecie być spokojni, wszystko jest w porządku". Wierzył, że jest na dobre drodze do wyzdrowienia? Ostatni list, który odnajdziemy w tym zbiorze pochodzi z 28 VI i też napisał do Maszy: "Jedzenie bardzo smaczne, ale chyba nieodpowiednie, bez przerwy coś mi szkodzi. Tutejszego masła nie wolno mi jeść. Myślę, że mój żołądek jest zepsuty bezpowrotnie, i wątpię, czy pomoże mu cokolwiek prócz postu: nie jeść w ogóle i kropka (...)". Nie darował sobie, aby nie wrócić do tematu "bezgustowne Niemki": "Ani jednej przyzwoicie ubranej Niemki, fatalny brak gustu". Nie wiem czy zdążyła nadejść odpowiedź. Więcej w tym wyborze listów nie zamieszczono.
Nie wiem w jakiej okoliczności Antoni Czechow kładł na papier zdania, które posłużyły za motto w rozdziale XXVIII "U kresu" w biografii autorstwa René Śliwowskiego: "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma: w przyszłości też nas nie ma, dlatego wydaje się nam wspaniała" oraz "Po co przeszkadzać ludziom w umieraniu, skoro śmierć jest normalnym i prawowitym końcem każdego z nas?". Ostatnie chwile pisarza utrwaliła Olga Kniper Czechowa / О́льга Леона́рдовна Кни́ппер-Че́хова (1868-1959) , żona Antoniego , której wspomnienie cytuje Śliwowski: "Antoni usiadł i jakoś znacząco, z naciskiem, głośno powiedział po niemiecku do doktora (a bardzo słabo znał niemiecki): «Ich sterbe». Potem wziął kieliszek, zwrócił się do mnie, uśmiechnął się przedziwnym uśmiechem i rzekł: «Dawno nie piłem szampana», spokojnie wypił wszystko do dna, cicho legł na prawym boku i wkrótce umilkł na zawsze... 
(...) Doktor odszedł, w ciszy dusznej nocy z okropnym hukiem strzelił korek z nie dopitej butelki szampana...".
Śmierć przyszła 15 lipca 1904 r. o trzeciej nad ranem.


PS: Tym postem zamykam tryptyk poświęcony wielkiemu pisarzowi. Nie zapominajmy, że Rosja to nie tylko decydenci z Kremla, agresorzy 17 IX 1939 r., kaci z Katynia czy Miednoje, ale tez bogata i wspaniała kultura. Trudno sobie wyobrazić literaturę światową bez pióra tak wybitnego twórcy, jakim był Antoni Czechow.

8 komentarzy:

  1. Dziś można powiedzieć, że zmarł młodo, znać, jak bardzo granica starości wydłużyła się dla człowieka współczesnego. Warte zapamiętania te dwa przytoczone zdania z książki Rene Śliwowskiego, no i sama biografia ciekawi. Musiałam sobie przypomnieć znaczenie słowa "pudy" ze znanej frazy. Ostatnie chwile życia Czechowa, opisane przez żonę, to pełna dramatyzmu scena, niczym ze sztuki teatralnej. Jego przedwczesna śmierć, to niepowetowana strata dla literatury światowej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy czytałem dramatyczny opis "nocy listopadowej" znalazłem o generale Stanisławie Potockim zapis: "starzec". Sprawdziłem. 29 XI 1830 r. miał... 53 lata. Wiele podobnych granic się przesunęło. Czechow w jednym z opowiadań tez wzmiankuje: staruszek o 60-latku. Ogólnie wiadomo, że średnia wieku 100 lat temu była dość niska. Ale i moich przodkowie w XIX w. osiągali wiek powyżej 80 lat. Śmiertelność wśród kobiet (patrz: porody) i dzieci była przerażająca, a mężczyźni swoje dokładali na wojnach... 44 lata wtedy to był słuszny wiek. Ktoś taki, jak ja (50+) zaliczał się do grona starców...

    OdpowiedzUsuń
  3. Z dużą przyjemnością przeczytałam post....Czechowa znam głównie ze sztuk teatralnych, które oglądałam we wczesnej młodości dzięki teatrowi telewizji......który fundował nam co poniedziałek uczty literackie. Lubiłam szczególnie jego sztuki.
    Młodo zmarł to prawda i była to strata dla literatury i rosyjskiej i światowej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś sympatia moja bardziej lgnie do Czechowa, niż Dostojewskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem zdziwiona, bo to zupełnie inny rodzaj pisarstwa...lżejszy gatunkowo a zatem nie obciążający psychiki. I taki bardziej w rosyjskim klimacie....

      Usuń
  5. Zdecydowanie tak. Uwielbiam poczucie humoru Czechowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę smutny obrazek, jak na czas przed Świętami. Może coś bardziej zabawnego historycznie?... Postaraj się.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, kiedy trzeba w wir rzucić się przygotowań miałby-że natychać swój umysł wyobraźnią? Groźna propozycja, kiedy huk roboty dookoła i każdy pobyt przed komputerem, to niemal... stąpanie po polu minowym. Może coś się urodzi. Na razie pisze się duży tekst (akurat 11 odcinek).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.