czwartek, czerwca 05, 2014

D-Day - Bloody "Omaha" - 6 VI 1944 - generał Omar N. Bradley

Gen. O. N. Bradley (1893-1981)
"Flota inwazyjna była jak ogromne miasto z wieżowcami wyłaniającymi się z morza na horyzoncie. Niesamowite!" - wspominał jeden z niemieckich żołnierzy 716. Dywizji Piechoty. Generał Omar Nelson Bradley (1893-1981), uczestnik inwazji, w swojej "Żołnierskiej epopei / A soldier's story" napisał: "...niektórzy Niemcy uważali groźbę desantu za nieprawdopodobne, a nawet zupełnie niemożliwe do spełnienia przechwałki. Nasza koncentracja na wybrzeżu nie zakłócała ich spokoju, a wzmożenie tajemnicy wojskowej uważali za nowy manewr w wojnie nerwów. (...) W swych pozbawionych okien bunkrach znudzeni niemieccy żołnierze czekali... tak jak to robili od wielu miesięcy".
E. Rommel (1891-1944)
Pobudka 6 czerwca 1944 r. była zbyteczna? Żołnierze alianccy, których okręty zbliżały się do brzegów Francji, słyszeli odezwę generała D. Eisenhowera: "Żołnierze, marynarze i lotnicy alianckich Sił Ekspedycyjnych! Za chwilę wyruszycie na Wielką Krucjatę, do której przygotowywaliśmy się przez wiele miesięcy. Oczy świata zwrócone są na was. Nadzieja i modlitwy kochających wolność pójdą za wami wszędzie. Wraz z naszymi mężnymi sojusznikami i braćmi w broni na innych frontach zniszczycie niemiecką machinę wojenną, zniesiecie nazistowską tyranię nad uciśnionymi narodami europejskimi i zapewnicie nam bezpieczeństwo w  wolnym świecie".
Wbijanie pali na francuskich plażach, które miały utrudnić desant z powietrza i morza, pogardliwie nazywano "szparagami Rommla". Nie chce się wierzyć, że Niemcy bagatelizowali rozkazy... feldmarszałka Erwina Rommla? I je sabotowali?! Jak inaczej nazwać fakt tworzenia... fałszywych pól minowych? Grunt, że Wódz był zadowolony. Skąd się brała taka beztroska? Do  tego dochodziło dyletanctwo w dowodzeniu Führera! Hitler nie pozwolił Rommlowi na utworzenie wspólnego dowództwa dla Luftwaffe i Kriegsmarine, które mogłoby koordynować walkę w czasie obrony! Znawcy tematu są zdania, że pozwalało to Hitlerowi na antagonizowanie H. Göringa i K. Dönitza? Prowadzić podobną grę w okolicznościach wojennego zagrożenia? Trzeba mieć fantazję...



Te dziwne rozgrywki stają się bardzo groźne, jeśli poznaje się takie dane: "...Luftwaffe nie miała na zachodzie odpowiedniej siły bojowej. W dniu 6 czerwca na froncie inwazyjnym było wszystkiego zaledwie 319 maszyn w gotowości bojowej. lotnictwo Eisenhowera w dniu inwazji nie tylko panowało w powietrzu, ale miało monopol w przestworzach. Brytyjskie i amerykańskie floty powietrzne miały w Dniu-D, w Anglii, ponad 3467 ciężkich bombowców, 1645 średnich i lekkich samolotów torpedowych, 5409 myśliwców oraz 2316 samolotów transportowych. Te samoloty wykonały 6 czerwca 14 674 loty bojowe" - wylicza P. Carell w "Alianci lądują! Normandia 1944" (Warszawa 2006).
"O godzinie 5.47 na dziennik oddziału rozpoznawczego wpłynęła wiadomość, że Cherbourg opuściło piętnaście niemieckich kutrów torpedowych, aby udrzeć na naszą flotę (...) Piętnaście kutrów torpedowych przeciwko naszej armadzie" - wspominał z nie ukrywaną ironią Bradley. Do wybrzeży Normandii zbliżało się przeszło... 4000 okrętów. Niech nikt nie ulega sugestii liczb. Broń Boże nie oznacza to, że Kriegsmariene oddawało pole nadciągającej nawałnicy ognia i stali!...


"O godzinie 5.50 okrętem wstrząsnął potężny huk: działa otworzyły ogień na swe z góry wyznaczone cele w umocnieniach obrony nadbrzeża. Salwa poniosła się nad naszą armadą, a my śledziliśmy za błyskiem spadających na brzeg pocisków". Chciałbym widzieć ten moment, jak generał O. Bradley i jego oficerowie zatykają... uszy watą?
Duma pewnie rozpierała piersi Bradleya, skoro wspominał, jak to "O godzinie 6.15 (...) nad naszymi głowami z warkotem przeleciały bombowce 8. armii lotniczej". Widok musiał być przedni. Huk okrętowych dział, wybuchające na nabrzeżu gejzery piachu, a do tego warkot i widok lecących samolotów. Ale... Generał dalej dopisał: "...później mieliśmy się dowiedzieć, że większa część 13 000 zrzuconych przez nie bomb spadła nie przynosząc żadnej szkody, na żywopłoty trzy mile za wybrzeżem".

  
Co taka skuteczność oznaczała dla żołnierzy kołysanych i doprowadzanych do morskiej choroby w desantowych barkach? Wierzyli w skuteczność bombardowania. Na chłopski rozum po takim "powitaniu" w Niemcach fantazja do walki powinna skruszeć raz dwa. Bradley nie pozostawia złudzeń: "Dla wymęczonych morską chorobą piechurów, którzy wyskakiwali z rozkołysanych morską falami barek, to nieudane bombardowanie z powietrza było równoznaczne ze zwiększeniem start na plaży Omaha".


"O godzinie 6.45, w piętnaście minut po godzinie G, otrzymaliśmy na Auguście wiadomość, że pierwszy rzut wygramolił się na brzeg. (...) Przełknąłem filiżankę gorącej kawy. Tymczasem zrobiło się jasno, słonce jednak ukryte było za mgłą, tak że przed nami roztaczał się szary krajobraz. Jak dotychczas nieprzyjaciel nie powitał nas ogniem swoich baterii nadbrzeżnych". Planowano do 8.30 zajęcie plaży? Tylko, że tak optymistyczne meldunki wcale ni docierały na "Augustę". Czołgi (D.D.) w większości utonęły nim ich gąsienice zapadły się w normandzkim piasku! Półtorej godziny jałowego oczekiwania na wiadomość, co dzieje się na "Omaha"? Bradley przyznaje się do "bezradnego tkwienia przy radiu". Dopiero po 11., kiedy wysłano zwiad na miejsce walk poznano sytuację na linii: "1. dywizja leżała przygwożdżona przed wałem, a nieprzyjaciel ostrzeliwał plażę z broni strzeleckiej. Artyleria trzymała pod ogniem barki desantowe, kręcące się w kółko przy brzegu". Wszystko to prowadziło nieuchronnie do... załamania się misternie opracowanych planów inwazji? Kilka godzin w opanowaniu plaży? Amerykański dowódca wspominał, że "...stanęliśmy wobec kryzysu bezpośrednio zagrażającego następnym rzutom. W południe w rejonie plaży Omaha spodziewaliśmy się przybycia 25 000 żołnierzy i 4400 pojazdów, które miały lądować przy następnym przypływie. Do tej pory na brzeg wydostała się tylko część wojsk pierwszego rzutu, a mianowicie 34 000 żołnierzy i 3300 pojazdów". I dodaje "Gdyby  nie udało nam się w dniu D wylądować na brzeg obu rzutów, cały skomplikowany plan koncentracji zostałby zachwiany". 

 

Tylko, że w plany opracowane w Anglii wkradła się drobna nieścisłość? "Spodziewaliśmy się zastać tutaj drugorzędne, pozycyjne oddziały nieprzyjaciela, a tymczasem wpadliśmy wprost na jedną z najlepszych polowych dywizji Rommla". Innymi słowy planowania nawaliło? Bradley był zdania, że gdyby nie rzucono do walki doborowej 1. dywizji amerykańskiej, to niedoświadczona jednostka nie udźwignęłaby ciężaru obrony niemieckiej i zostały z powrotem zepchnięte do morza!..
"Nawet w najbardziej rozpaczliwej sytuacji starszy dowódca musi w obecności swych podwładnych promieniować wiarą. Niepokój u góry może, podobnie, jak rak, szybko rozszerzyć się na wszystkie ogniwa dowództwa". Konsekwencją takiego myślenia była decyzja: wsiąść co kutra i ruszyć na brzeg! "...pojechałem do nich nie tylko dlatego, że spieszno mi było sprawdzić sytuację i ściągnąć na brzeg następny rzut, lecz również dlatego, aby, w razie potrzeby, podnieść ich na duchu".


Jeszcze o 7 czerwca Bradley przyznawał się: "Niebezpieczeństwo jednak nie było jeszcze zażegnane. Na wąskim pięciomilowym odcinku plaży Omaha dalecy byliśmy od wypełnienia zadań wyznaczonych na pierwszy dzień lądowania. Artyleria niemiecka wciąż jeszcze młóciła plaże, gdzie transport utknął wśród masy wraków zalegających wybrzeża". 

Generałowie: Omar N. Bradley i Harry J. Collins (1895-1963)

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe ujęcie tematu D-Day. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam. To się dobrze czyta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Staram się. Dziękuję za komentarze.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.