Strony

Strona główna

poniedziałek, 12 września 2016

Przeczytania... (165) "Życie jak dobry mecz, Włodzimierz Lubański w rozmowie z Michałem Olszańskim" (Wydawnictwo Literackie)

"Chyba nie jest ze mną jeszcze źle, skoro potrafię rozpoznać czterech z jedenastu zawodników «Górnika» Zabrze z początku lat 70-tych i ośmiu z jedenastki reprezentacji AD 1972. Książka o Lubańskim - przeurocza. Móc czytać o Hubercie Kostce, Zydze Sołtysiku czy Jerzym Gorgoniu - po prostu miód na me serce. [...] Lubański (rozumiem, że wywiad przeprowadzał mój trójkowo-radiowy ulubieniec pan Michał Olszański?) raczej wygrywa na ten czas choćby z A. Zamoyskim!" - to z mego maila, jakie wysłałem do cenionego przeze mnie Wydawnictwa Literackiego. Mimo wszystko dość dla mnie nietypowy tytuł? Że o sporcie! Na tym blogu, pośród "Przeczytań..." nie ma książek o sporcie czy o sportowcach. Może to przełom? Może teraz będę wybierał "sportowe tematy"? Może jakieś sportem owładnięte wydawnictwo dostrzeże, że facet od historycznego blogu bierze się za tematykę z "ich podwórka". Jakby nie było mamy przed sobą książkę: "Życie jak dobry mecz, Włodzimierz Lubański w rozmowie z Michałem Olszańskim".
Widzę moich rówieśników (50+), jak im się oczy szklą na sam dźwięk nazwiska "LUBAŃSKI". Nie uwierzę, że któryś z Nich miałby problemy ze skojarzeniem jaką rolę odgrywał w polskiej piłce kopanej. Chyba nikogo z tych roczników nie musiałbym zbytnio przymuszać do przeczytania tej książki. Już sama okładka skupia nas wzrok. I zaraz wracają wspomnienia, jak każdy chłopiec z lat 60-tych i początku 70-tych chciał być, jak WŁODEK! Jeszcze nie było ery Grzegorza Laty czy Andrzeja Szarmacha, kiedy podziw dla tego, co wyprawiał na boisku Lubański rósł z każdym kopnięciem piłki.
Mamy kolejny wywiad-rzekę! Czyli forma sprawdzona. Autor pyta - gość odpowiada. A wszystko wpisane w... boisko piłkarskie. A wszystko wzbogacone o bezcenne kadry, które dla potomnych zatrzymały epizody z bogatej kariery niezwykłego piłkarza. Tym cenniejsze, że przecież wyrosło pokolenie, które nie może pamiętać "10" brylującego na murawie. Zaryzykuję porównanie, ale Lubański jest dla nich tym, kim dla mych rówieśników był choćby Ernst Willimowski czy nawet Gerard Cieślik. Znam Ich obu, w przybliżeniu losy czy nawet przynależność klubową, ale ze zrozumiałych względów nie mogłem podziwiać "w akcji". Tak samo obecne czterdziestolatki mogą to samo powiedzieć o Włodku.
To nie będzie nadużycie, kiedy napiszę, że dla mego dziecięcego dorastania Włodzimierz Lubański był  i k o n ą . Wtedy nikt tak tego nie określał. Chyba mówiliśmy "idol!". Imponowało, że 16-latek wybiegł na boisko z biało-czerwonym orzełkiem (wtedy rzecz jasna jeszcze bez korony)! "Na pierwszy trening wchodziłem z drżącymi nogami. Byłem taki zapatrzony w starszych kolegów... Ale gdy już wyszedłem, znalazłem się na boisku, gdy po rozgrzewce zaczęliśmy grać między sobą, to, nie chwaląc się, od czasu do czasu pokazywałem, że rzeczywiście umiem grać" - to i pierwszych doświadczeniach z "Górnikiem" Zabrze. Pouczająca jest historia, jak ten słynny (chyba godniej byłoby napisać: zasłużony) klub pozyskał młodego, zdolnego piętnastolatka. Nawet oprócz zdziwienia dla pokolenia fanów Lewandowskiego, Milika czy Pazdana może TO wywołać uśmieszek? Czasy, w których dorastał Włodzimierz Lubański ni jak się nie mają do tego czym obecnie jest biznes pt. Piłka Nożna! Dla mnie przed-czytanie tej książki, to prawdziwy trening... umysłowy. To, co napisałem w mailu do Wydawnictwa Literackiego, to skutek obejrzenia fotografii. Ale wysiliłem mózg, aby przypomnieć ilu z "Górnika" pamiętam "po nazwisku". I, oto co mi wyszło: Lubański, Kostka, Oślizło, Szołtysik, Gorgoń. Kiedy grał mecz z "Arkonią" Szczecin (obecnie... V liga), to piszącego te słowa nie było na świecie, bo zjawił się dokładnie miesiąc i osiem dni później.
Czy uciekniemy przy okazji takiej lektury od historii Polski? Nic bardziej mylnego. Wzrastanie Włodka, to przecież realia Polskie Rzeczypospolitej Ludowej! Oto wspomnienie na pewien temat: "...kiedy byłem znanym sportowcem, dwa czy trzy razy różne osoby nakłaniały mnie, bym wstąpił do partii. Zdarzało się, że odwiedzali mnie w domu młodzi partyjni działacze i mówili: «Panie Włodzimierzu, panie Włodzimierzu, dobrze byłoby, gdyby się pan do nas zapisał». A ja odpowiadałem: «Nie, dziękuję bardzo, polityką się nie interesuję. Wolę, żeby zostało tak, jak jest». Nie miałem zamiaru angażować się w politykę". Oczywiście Czytelnik 50+ rozumie, co kryło się pod określeniem "partia": Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Takie czasy! Ciekawe w ilu z nas drgnie wspomnienie? Ilu z nas padało ofiarami podobnych pytań? Podnoszę rękę. Nie zapomnę o tych różnych perswazjach, delikatnych naciskach. To nie ma być wspomnienie o mnie, ale muszę pewien cytat tu upublicznić, bo rzadko mam okazję do tego epizodu wracać. Na jakimś "spędzie" bydgoskich (i chyba z województwa takoż?) nauczycieli sala usłyszała z ust partyjnego kacyka: "Nie wyobrażamy sobie, aby nauczyciel historii, a już tym bardziej wychowania obywatelskiego, nie był członkiem partii". Włodzimierz Lubański nie kryje, że ojciec (jako sztygar) był członkiem PZPR, ba! matka (żona) przypominała mu o regularnym płaceniu składek. Ale wcale nie zwala na rodzica przyczyny nie uczęszczania na katechezę. Szczerze przyznał: "...przed ślubem z Grażynką (to było w 1968 roku) musiałem odrobić w kościele wszystkie, by tak rzec, zaległości. Byłem ochrzczony, ale do pierwszej komunii i bierzmowania przystępowałem przed samym ślubem"
Sport, dom, szkoła, rodzina - nie ma tu taniej sensacji. Racjonalne podejście do syna sprowadzało się do prostego rozumienia tegoż edukacji: "Nie, nie było bata. [...] Najważniejsze było, żebym zdał do następnej klasy, żebym po prostu był w grupie uczniów, którzy przechodzą z roku na rok do przodu. Rodzice nie robili problemu z moich ocen". O swoich dzieciach podał szczegół: "Trochę ubolewamy nad tym, że jeszcze nie mamy wnuków. I Małgosia, i Michał są w związkach, ale dzieci na razie nie mają. Przyznaję: to jest moje marzenie, nasze marzenie, marzenie rodziców -  chcielibyśmy kiedyś w naszym życiu wziąć na kolana wnuki". Ze swej strony mógłbym dorzucić: panie Włodzimierzu, niezwykłe ci to doświadczenie, kiedy po domu biega ON, ale to już nie nasz syn, tylko wnuk!...
Proszę zobaczyć, co znowu się dzieje z tym czytaniem. Nie tylko szukam własnych wspomnień z lat dawnych, odnajduję ślady Lubańskiego w moim dorastaniu, a jeszcze zmusza mnie do podobnych dialogów? To cenię w podobnych książkach. Nie wierzę, że da się beznamiętnie wertować tylko kartkę za kartką. Zresztą ja... skaczę po tych dwustu pięćdziesięciu stronach. Od zdjęcia do zdjęcia! Od dialogu do dialogu! Po chwili łapię się już na tym, że mam swoje ulubione fragmenty! Jak te, które dotyczą piłkarzy, z którymi grał Włodzimierz Lubański. Proponuję quiz, zgaduj-zgadulę pt. "O kim mówił Włodek... ?", dla podpowiedzi dodaję w nawiasach inicjały zawodników:
przykład nr 1: "Bardzo fajny, bardzo sympatyczny. Ale był to również człowiek skryty, pełen rezerwy, niespecjalnie wylewny. [...]  Bardzo chronił swoją prywatność. Po zakończeniu kariery sportowej rzadko widywaliśmy się". (J. G.)
przykład nr 2: "Sposób poruszania się po boisku, sztuka dryblingu, umiejętność dośrodkowania, celne uderzenie czy tak zwane rogaliki, gdy kopnięta przez niego piłka mknęła po zakrzywionym torze - to były elementy, które decydowały o jego walorach sportowych. W życiu prywatnym nie spotykaliśmy się ze sobą, [...]". (R. G.)
przykład nr 3: "Grał bardzo równo. Nie miał żadnych wpadek i rzeczywiście pomógł nam w osiągnięciu sukcesu.  Był bramkarzem o dużym doświadczeniu międzynarodowym, bo przecież rozegrał mnóstwo meczów z zagranicznymi zespołami w reprezentacji kraju, jak i Górniku Zabrze". (H. K.)
przykład nr 4: "...bardzo się z nim przyjaźniłem i często wspólnie spędzaliśmy czas. Kawalarz nie z tej ziemi, sypał dowcipami z jednego i z drugiego rękawa. Bardzo sympatyczny, miły chłopak". (L. Ć.)
przykład nr 5: "Od strony sportowej [...] był kimś absolutnie wyjątkowym. On był rzeczywiście wspaniały. To, co potrafił zrobić z piłką, jak umiał otworzyć grę, jak umiał podać i samemu uderzyć na bramkę - mało jest piłkarzy, którzy by mu dorównali. Naprawdę. [...] Tak, geniusz piłkarski, nie ulega wątpliwości". (K. D.)
przykład nr 6: "...byliśmy nie tylko kolegami na boisku, ale także przyjaciółmi w życiu prywatnym. [...] On na przykład często podawał mi piłkę, zanim ja rozpocząłem bieg. Umiał wyczuć to, w jaki sposób ja się będę poruszał na murawie. Przewidywał moje ruchy. I to było coś nadzwyczajnego, to powodowało, że w wielu wypadkach właśnie z jego podań strzelałem brami". (Z. S.)
przykład nr 7: "...nie ulega wątpliwości, był bardzo dobry, jego zasługi dla polskiego piłkarstwa pozostają niepodważalne. Z kolei jako człowiek zawsze miał swoje zdanie i swoje przemyślenia. Nie powiem, żeby był konfliktowy, jeżeli chodzi o masz zespół - ale swoje zdanie w różnych sprawach zawsze chciał wypowiedzieć". (J. T.)
Podejrzewam, że większość panów 50+ rozpoznała Gorgonia, Gadochę, Kostkę, Ćmikiewicza, Deynę, Sołtysika czy Tomaszewskiego. Coś chwyta za gardło, kiedy czyta się o Ich późniejszych losach.Krótkie wtrącenie: "Niestety, nie miał szczęścia, jeżeli chodzi o życie prywatne. Nie układało mu się tak, jak trzeba. Miało to zresztą również pewien wpływ na jego postawę sportową". Nie, nie zdradzę o kim tak pisze pan Włodzimierz Lubański. 
"Jeżeli on określił mnie jako tego, który się wyróżniał, i tego, z którym praca dawała mu najwięcej przyjemności, to jest to największy zaszczyt, jaki mógł mnie spotkać" - domyślamy się kim jest "ON"? Tak, to trener wszech czasów Kazimierz Górski (1921-2006). Pięknie uczeń wspomina Mistrza: "Nie szkolił nas, bo szkoleni byliśmy w klubach. On po prostu umiał nas wyselekcjonować i do siebie dopasować, zrobić z nas zespół". Piękne! To, co TU czytamy powinni sobie wziąć do serca wszyscy, którzy oddziałują na młodzież. Dopiero po latach dowiadujemy się, jak wiele dla niej znaczyliśmy, ba! wytyczaliśmy drogi rozwoju. Że myślę tu o stanie nauczycielskim? to chyba jasne, sam nim jestem od 32. lat. Przeraża mnie ta liczba. Nie mogę wygrzebać każdego cytatu: "Bez Kazimierza Górskiego tego zespołu by nie było! [...] Umiał w odpowiednim momencie wprowadzić do drużyny takich zawodników, jacy byli tam potrzebni, bez względu na ich rok urodzenia". Nie chce mi się wierzyć, że K. Górski zmarł już X lat temu.
Podejrzewam, że dla kibiców "coraz starszej daty", do których i piszący zaczyna się zaliczać, zaskoczy to, jak Włodzimierz Lubański pamięta pamiętny mecz z Anglią, który zrujnował mu zdrowie, odebrał możliwość grania na niemieckich Mistrzostwach Świata (WM '74). Sam czytam, przecieram oczy i nie wierzę w to, co poznaję: "...przy każdej okazji podkreślam, że to był zwykły wypadek przy pracy. McFarland wchodził wślizgiem w momencie, kiedy ja dotykałem piłki, nie faulował mnie, ledwie uderzył, dopiero kiedy ja odszedłem na drugi krok, doznałem urazu kolana. to nie był faul z jego strony". Szok! A przecież żyliśmy od przeszło czterdziestu lat w przeświadczeniu brutalnego faulu! Wraca do wspomnień o operacjach, rehabilitacji, ratunku w Wiedniu. Nie potwierdza (nie ma nawet aluzji?) plotki, jaka wtedy krążyła, jakoby groziła mu amputacja nogi? Dopiero nad pięknym, modrym Dunajem uratowano kolano! Było jak ręką odjął? Niestety - nie: "Okazało się, że nie mogłem w pełni wyprostować nogi, a także nie miałem pełnego zgięcia w kolanie [...]"
Kolejne zaskoczenie? Że w życiu Włodzimierza Lubańskiego był epizod... kolekcjonerski! Ze wskazaniem na dzieła sztuki, a ściślej "aktywnego kolekcjonowania malarstwa polskiego". Wymienia tylko dwóch Mistrzów: Jacka Malczewskiego i Piotra Michałowskiego. Robi wrażenie.
Michał Olszański zrobił kawał dobre roboty. Wywiad z Włodzimierzem Lubańskim, to cenny dodatek do naszych księgozbiorów. Miłośników  footballu raczej nie powinienem przekonywać. Moich rówieśników (50+) również. Tylko patrzeć Gwiazdki! O ile ktoś wytrwa w oczekiwaniu na podobne spotkanie, to niech czeka. Mój egzemplarz leży na wyciągnięcie ręki. "Włodzimierz Lubański był moim idolem" - to zdanie pojawia się na okładce. Autor? Zbigniew Boniek, którego droga życiowa i sportowa (czytaj WKS "Zawisza") zaczęła się tu w Bydgoszczy, nad Brdą. Mogę tylko dodać: to również MÓJ IDOL! I tak już pozostanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.