sobota, marca 15, 2025

My english adventure - odcinek 20 - Cambridge po raz czwarty!

"My english adventure" - po raz ostatni zerkamy do Cambridge! Docieramy do zaplanowanej dla mnie niespodzianki. Na szczęście gdy robimy zdjęcie zapisuje się również jego czas, a zatem kilka minut przed 16, pamiętnego dla mnie 19 września roku ubiegłego stało się jasne! Stanęliśmy przed: "TASTE FROM HUNGARY RESTAURANT". Mój zachwyt wyraziłem zadowoleniem, które rozśmieszyło Macieja, a potem Orsi. "No, to sobie zjem placek po węgiersku!" - i zatarłem z zachwycenia dłonie. Ale mieli ze mnie ubaw! "Warum?" - zapytałby turysta znad Sprewy. Bo nie ma takiej węgierskiej potrawy! Na Węgrzech nikt o niej nie słyszał, a tym bardziej nie jadł jej! A mimo to czekała mnie prawdziwa uczta! Po węgiersku! Prawdziwie po węgiersku!


Nigdy nie byłem na Węgrzech, ale nagle znalazłem się w świecie ducha madziarskiego na pewno. Mam nadzieję, że ten odcinek nie okaże się nudny, bo zostaniemy tylko w tym jednym miejscu. I pisanie będzie iście kulinarne. Zatem o doznaniach smakowych i estetycznych. Zdjęcia więcej dadzą  niż moje monologowanie?




Ale jak tu pisać o... jedzeniu? Oddać zapach? Nie mam talentu Roberta Makłowicza czy ekspresji Magdy Gessler. Oczy chłonęły aranżację wnętrza, a podniebienie jeszcze nie widziało co je czeka.



Orsi mogła czuć się jak w domu. Ten kawałek Węgier w Wielkiej Brytanii dawał Jej możliwość na konwersację w rodzimym języku. Miło się słuchało tej wymiany zdań, składanych zamówień. Podziwiam, że Orsi umie przyswoić sobie kilka zdań, zwrotów polskich. Zapamiętać co bądź w Jej rodzimym języku, z całym szacunkiem, przekracza moje umiejętności. 


No i pojawił się... kociołek, czyli bogracz. Okazuje się, że tak w Polsce określa się potrawę, prawdziwą, a nie to szlachetne naczynie. A w nim prawdziwy węgierski gulasz czyli gulyás [1] Teraz powinna nastąpić salwa zachwytów dla smaku, ukontentowania podniebienia. Zwykłe palce lizać - nie wystarcza! Efekt widać.



Na drugie danie był pörkölt z galuską [2] Nie dałem sobie rady. Skapitulowałem w połowie. Po prostu sama zawartość bogracza wystarczyła, aby nasycić mój słowiański żołądek. Ale żeby nie było - smakowało wybornie, a i ostrość przypraw nie zniechęcała do jedzenia, ba! wręcz zachęcała. 


Miły, kulinarny akcent wieńczący pobyt w Cambridge. Tyle do zapamiętania, opowiadania. Szkoda, że bez mojej Elki u boku. Cambridge urzekłoby Ją tak samo jak mnie. Nie chce się zamykać tego odcinka cyklu. To i owo nie zostało napisane, a zdjęcia pozostaną tylko w zakamarkach folderów. 428. Nie, nie ma pomyłki. Tyle ich zrobiłem. Mój komputer już krztusi się zawartością plików i folderów. Chcąc zarchiwizować to moje advenczerowanie musiałem usunąć wiele starych zdjęć.


Cambrige warte jest naszego tam bycia. Nawet, jeśli ma to być kilka godzin. Trzeba je odwiedzić. Bo angielskie miasta i miasteczka (a jeszcze będzie okazja się o tym przekonać) mają niepowtarzalny urok, klimat, smak. 


Zatem w kolejnym odcinku wybierzemy się do Kettering. Proszę nie zerkać do Internetu. Postaram się odsłonić kilka ciekawych miejsc. Że tylko dla mnie? - ktoś zapyta. A kto wie, może ktoś akurat pakuje się na lot do Wielkiej Brytanii i zechce zweryfikować te moje zachwyty i sprawdzić, jak jest naprawdę? 


PS: Nie wiem dlaczego przesuwa mi wklejone tu zdjęcia. To nie moja niestaranność, to wina albo szablonu, albo nie wiem kogo - moja nie.

Zachęcam do zajrzenia na strony:
[1] Gulyás (étel) – Wikipédia

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.