"My english adventure", odcinek dwunasty, kilka minut po godzinie 14 (gdy już umilkł Big Ben) przekroczyłem z moim synem Maciejem próg jednej z najsłynniejszych katedr Europy! Miałem do wyboru między katedrą św. Pawła, a Westminster Abbey. Chciałem być tam, gdzie są groby dwóch wielkich, a bliskich mi Anglików. Obaj nosili to samo imię: Charles (Karol). Chodzi o Darwina (1809-1881) i Dickensa (1812-1870). Dwie wielkie osobowości nauki i literatury nie tylko angielskiej, ale światowe. Urodzeni na początku XIX w. stali się nieodłącznymi symbolami epoki wiktoriańskiej. Chyba nikogo nie zaskoczę, kiedy napiszę, że książki obu panów są ozdobą mego księgozbioru.
Są takie miejsca, do których podchodzimy nieomal z nabożnym uniesieniem. I to bez względu na poziom religijnego czy agnostycznego uniesienia. Są takie miejsca, które po prostu trzeba zobaczyć i na swój sposób przeżyć. Wiem, że można nawy kościelne przebiec w tempie nieomal sprinterskim, ale to mija się z celem odwiedzania. Zdaję sobie sprawę, że moje tu pisanie nie jest w stanie oddać poziomu emocji, jaki mi towarzyszył na widok nagrobków, pomników, epitafiów, herbowych kartuszy, miejsc pochówku wielkich czasów minionych.
Kto dostojniej utrwalony w marmurze: Palmerston czy Disraeli? Obaj zdają się nie przejmować tym tłumem, który ich mija. Ilu ze zwiedzających zatrzymuje się, podziwia, a może nawet porównuje z tym, co może dostrzegł na placu przed katedrą? Ja należę do tego gatunku, który z podziwu zadziera głowę i próbuję zerknąć w oczy spotkanym bohaterom. Na ile to się udaje? Słuszny wzrost (191 cm) i długie ręce ułatwiają kolejne uwiecznienie.
Nie mogę każdej grobowej figurze poświęcić akapitu. Zostawiam tu ułamek ułamka z tego, co utrwaliłem i czego może nigdy nie wykorzystam? Zaśmiecam sobie kolejny folder i miejsce na twardym dysku? Tak. Niestety. Chcąc zarchiwizować te dla mnie bezcenności musiałem to i owo usunąć z komputera. Szanse, że kiedyś jeszcze będę podziwiał gotyk Westminsteru są raczej marne. Tym bardziej musiałem stanąć tu, pstryknąć tam, zatrzymać się przed herbowym kartuszem.
Jak być obojętnym wobec tak ukazanej śmierci? Zamierza się dzidą, bo przyszła po osobę nam bliską i kochaną. Nie mamy szans z nią. To tylko kwestia czasu. W końcu chcąc nie chcąc odwiedzamy tych, którzy przegrali swoje bycie na ziemi dziesiątki lat temu. Mnie ta artystyczna ekspresja zachwyca. Tu nie ma stabilności, martwoty od samego widoku statecznego ciała. Tu jest ruch. Tu jeszcze trwa walka, o której wiemy, że będzie przegrana.
Chodząc pomiędzy nagrobkami można by napisać oddzielny rozdział, pt. Zwierzęta Westminsteru. Te detale, to jest to, co przykuwa moją uwagę. I naprawdę porusza. Wierni do końca - jak psy. Czuwanie nad snem bohatera - jak lew. Może źle interpretuję, ale tak odbieram tą zwierzęcą asystę.
Jedynym miejscem, w którym ustawia się kolejka, to kaplica, w której spoczęła JKM Elżbieta I Tudor (1558-1603). Bogata ornamentyka sufitu po prostu zachwyca. Sarkofag niezwykłej monarchii, córki Henryka VIII i Anny Boleyn, a tym samym ostatniej z rodu, który wkroczył na karty historii po śmierci na polach Bosworth JKM Ryszarda III (1483-1485), dostojny i godny. Wiele dla spopularyzowania jej postaci i epoki tudoriańskiej zrobiły przed laty mistrzowskie seriale produkcji BBC.
Nieopodal kaplicy z grobem JKM Elżbiety I jest sarkofag jej dziadka, JKM Henryka VII (1485-1509). Chyba najmniej znanego nam Tudora. Raczej w pamięci tu nad Wisłą czy Wartą zapadli potomkowie i następcy tego monarchy, niż on sam. Nie ma co utyskiwać na edukację. Swoją drogą ciekawe ilu polskich monarchów zna przeciętny Anglik? Nie chcę krakać, ale uważam, że żadnego! Za to my wkrótce odwiedzimy tego kogo Henryk Tudor pokonał 22 VIII 1485 r. Musimy jednak doczekać mojej relacji z Leicester. A cały czas jesteśmy w Londynie, 18 IX tego roku.
Usytuowanie sarkofagu JKM Henryka V (1413-1422) nie pozwala na swobodne jego podziwianie. Trudno jednak nie patrzeć z podziwem na miejsce wiecznego spoczynku bohatera spod Azincourt (1415 r.).
Sarkofagi dwóch innych monarchów, poprzedników JKM Henryka, Edwarda III (1327-1377) i Ryszarda II (1377-1400) - też pozostają poza zasięgiem wzroku przeciętnego oglądającego. Szkoda. Znowu z pomocą przyszły długie ręce. Inaczej oglądalibyśmy teraz dość oddalony plan.
To samo dotyczy grobu JKM Edwarda Wyznawcy (1042-1066), po którego tu śmierci normandzki książę Wilhelm Bękart podbije Anglię i stanie się: Wilhelmem Zdobywcą. Na pożegnanie tego dostojnego miejsca zobaczymy bardzo cenny artefakt związany z Edwardem. Cierpliwości.
Przy zwiedzani Westminsteru mamy zapewniony na pewno doskonały... trening kręgów szyjnych. Po pierwsze rozglądamy się na boki! Normalność przy zwiedzaniu. Tu jednak gotyckość miejsca wymusza, aby wzrok szybował ku sklepieniom, aby podziwiać kunszt ówczesnych budowniczych i za każdym razem wychodzić z podziwu: jak to możliwe... jak oni to zbudowali... A ja osobiście kocham gotyk! Witraże, rozety, łuki - arcymistrzowstwo! Wciąż sobie obiecuję, aby napisać o fascynacji tym stylem architektonicznym oddzielny monograficzny cykl. I jakoś... coś... wciąż...
A pod stopami groby wielkich i zasłużonych. Oczywiście obaj panowie o imieniu Charles, ale nie tylko. Na Darwinie stałem? Nie wiem, jak to nazwać. Przy Dickensie uklęknąłem. Obok inne tablice. A na nich takie nazwiska, jak: lord G. Byron, H. James czy sir L. Olivier.
Zmęczeni? Zawrócimy do kaplicy, w której odbywają się koronacje i pogrzeby angielskich monarchów. To tu klękał JKM Karol III, gdy obejmował tron po swej matce Elżbiecie II (1952-2022). Podziwiam wiszące sztandary. Podziwiam fotele, w których od pokoleń zasiadają lordowskie, książce i jakie bądź -moście. I znowu heraldyka. Magia.
Ta opowieść zdaje się nie mieć końca? Dziwić się, że dla mnie trwała przeszło dwie godziny? Nie wiem jak określić archaiczną, moim zdaniem część, Westminsteru, do którego przeszliśmy. Dziedziniec, sklepiania, freski - jakby inny czas. Romański? Bo gotycki na pewno.
Duch II wojny światowej ukazał się na dobre przy tablicy upamiętniającej i figurach żołnierzy, wśród nich spadochroniarza. Czy to ważne? Dla mnie - tak. Akurat, gdy przechadzaliśmy się po Westminsterze mijała 80-ta rocznica pamiętnej operacji desantowej "Market-Garden", w której udział brała też 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. S. Sosabowskiego. Zresztą wykorzystałem na swoim Facebooku zdjęcie tego pomnika, gdy pisałem o niefortunnej realizacji planów opanowania mostów na Renie w 1944 r.
W dziewiątym odcinku tego cyklu wspominałem o medalionach poświęconych dwóm wielkim uczonym: jeden to Ch. Darwin, drugi zaś A. R. Wallace. Oczywiście odnalazłem je na jednej ze ścian. Dwaj wielcy ewolucjoniści obok siebie. Brawo!...
Wspominałem, że spotkamy się jeszcze z JKM Edwardem Wyznawcą. A dokładniej z cennym artefaktem, jaki zachował się do naszych czasów i jest z pietyzmem przechowywany w Westminsterze. Utyskiwałem, że nie można swobodnie zobaczyć grobowców poszczególnych królów Anglii. Tu mamy tron! I to nie byle jaki tron! To tron Edwarda Wyznawcy! Jak ja w takich chwili zazdroszczę Anglikom, że mają tej miary zabytek. Pamiętajmy, że nie zachowały się nasze narodowe regalia, a co dopiero tron z XI wieku! Jak się należało spodziewać tron Edwarda Wyznawcy stoi bezpieczny w niszy, zapewne za pancerną szybą. Ale jest! Można go oglądać. Tylko trzeba odczekać, aby nadmiar turystów odszedł sobie.
I to by był koniec? Zostaje jeszcze sklepik, przez który trzeba przejść, aby wrócić do XXI wieku. Taki sprytny zabieg marketingowo-handlowy (podobny zastosowano np. w Malborku). Ruch jak w ulu. I ja uległem pokusom drobnych zakupów i wykonania kilku zdjęć, których akurat wykonywać nie powinienem był, bo było po angielsku napisane, że nie wolno robić zdjęć...
Opuszczamy Westminster. Kierunek? Trafalgar Square! Bez obaw: to nie będzie jałowe przejście z punktu A do punktu B. Dotarcie do celu potrwa, a po drodze będzie takie choćby spotkanie...
Na szczęście bez jakichś prawnych dla mnie skutków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.