czwartek, sierpnia 01, 2024

Głosy o powstaniu warszawskim (01) - Miron Białoszewski

" - Powstanie - od razu powiedzieliśmy sobie,  tak jak i wszyscy w Warszawie. 
Dziwne. Bo tego słowa nie używało się przedtem w życiu. Tylko w historii, z książek. Już nudziło. A tu raptem... jest, i to takie z «hurraaa» i tłumem na łubudu. To «hurraaa» i łubudu to było zdobycie Sądów na Ogrodowej" - to Miron Białoszewski (1922-1983). Tak wspominał jesienią 1967 r. chwile wybuchu powstania warszawskiego. Miron Białoszewski pojawił się raz tylko na tym blogu, 16 VI 2013 r., jako jedno z pierwszych poetyckich cytowań. To był wiersz "Mój testament śpiący". Nie wiem dlaczego tekst pojawia się na... zielono. 
Warto w ten czas celebrowania 80-tej rocznicy wybuchu walk w Warszawie przypomnieć głos cywila. Mamy tu tyle różnych spojrzeń. To jest ostatnie. Nim zamykam tegoroczny cykl, pt. "Głosy o powstaniu warszawskim".  Zajrzymy zatem do "Pamiętnika z powstania warszawskiego". Sam przyznał się: "Przez dwadzieścia lat nie mogłem o tym pisać. Chociaż tak chciałem. I gadałem. O powstaniu. Tylu ludziom. Różnym. Po ileś razy. I ciągle myślałem, że mam to powstanie opisać, ale jakoś przecież  o p i s a ć . A nie wiedziałem przecież, że właśnie te gadania przez dwadzieścia lat [...] to jest największe przeżycie mojego życia [...]" [1]
Przed nami heroizm dni pospolitych. Bez patosu. Bez fanfar. Pośród szalejącej wojny, bomb, pożarów i śmierci.
Dnie pierwsze: Zaczęło się organizowanie. Blokowi. Dyżury. Kucie piwnic. Przekłuwanie podziemnych przejść. Całymi nocami. Barykady. Najpierw ludzie myśleli, że ze wszystkiego, jak te z desek z tartaku i wózków na Ogrodowej. [...] Zebrania i narady na podwórkach. Ustalanie - kto, co. Chyba gazetka już. Powstaniowa. W ogóle powstańcy. Się pokazali. W poniemieckim - co popadło: hełmie, butach, z byle czym w ręku - dobrze, jak strzelało. 
 
 
Bracia Hennebergowie: Niedawno, dopiero w tym roku, ze "Stolicy" dowiedziałem się, że jeden z braci Hennebergów młodszych, to znaczy moich kolegów, poległ wtedy w powstaniu. Drugi też zginął. Ich matkę pamiętam ze szkolnych czasów, jak była w żałobie; miała bardzo jasne włosy. Czołgi było słychać. Już szły. Na całego. Trzeba było uciekać. 
Trupy Niemców: Nagle wywożą z wachy na taczkach trupy tych Niemców. Rozebrani do połowy. I bosi. Wystają im zielone podeszwy. Gołe. I czy u jednego, czy u dwóch Niemców pamiętam wystający brzuch z taczek. Po kilku na jednych taczkach ich było. Ma się ich pochować. Na skwerze przed kościołem Boromeusza. I nie robić krzyża. A zaznaczyć koło z ziemi (co potem, mniej więcej tak o zmroku, widziałem, że zrobili). 
Nalot bombowy:  I nagle wyrywa coś naszym domem. Fruwają framugi z okien, drzwi, szyby. Huki. Koniec? Jeszcze trzaski. Jeszcze dalsze huki. Na razie wychodzimy. Podwórze zmienione, czarne, posypane, osiwiałe, okna puste, w drzazgach. Przed bramą lej na pół jezdni. Patrzymy z drugiego naszego piętra. Na to. Tłumy na podwórzu. Piekło - dalsze nieco - ale bez ustanku. Źle. Tłumy w popłoch. Z pakami, tobołami. Latają. Ci do bramy. Ci z bramy. [...] Nagle zamieszanie. Straszny krzyk. Jakieś zawirowanie tłumu. Coś niosą. Kogoś... Kładą. Trupy? Krzyk... Czyj? 
Niemiecki atak: ...atak szedł nie tylko po jezdni, z piechoty, czołgów, z artylerii, karabinów, granatów, miotaczy ognia, pepanców, ale - co najgorsze - z nieba. Samoloty bez przerwy teraz, wspierane tamtą resztą, stadami leciały, wracały i znów leciały, i bombardowały dom po domu, oficynę  po oficynie. Chłodną. Ogrodową. Krochmalną. Leszno. Grzybowską. Łucką. Itd. Waliły i paliły.
Skutki nalotów: Natarcie się powiększa. Coraz więcej tego bombardowania. Uratowani, jako tako przytomni i cali, zlatują się do naszych piwnic. straszny popłoch. Na podwórku też. My sami w popłochu. [...] Zbombardowanych przybywa. Wszystko siwe. Od gruzu. Zadymione.  
Barykady: ...barykady szły gęsto. Wszędzie. I to przy Żelaznej leżeli żołnierze i strzelali z karabinów. Zwykłych. W stronę Kercelaka. Był popłoch. Uciekanie cywilów. Obrona rozpaczliwa. Wiadomości o tych paleniach, rozstrzeliwaniach szły, szły fakty, szły na nas, coraz bliżej
Pożary: Pali się po prawej stronie. Cały dom - jeden płomień. Lecimy. Gdzieś za Orlą pali się cały dom po lewej stronie. Właściwie dopala się. Stropów już prawie nie ma. Ani ścian. Tylko wielkie ognisko na jakie trzy piętra. Znów szumią belki, obrywają się. Gorąco.
Stare Miasto: Na ulicy był taki ruch, że ludzie szli jezdniami. Pełno uciekinierów z całej Warszawy. Wszystko, co uciekło z Woli, to tu. Stare Miasto - słynna reduta. (Już słynna.) Nie do zdobycia. Barykady. Węziny. Nie dla czołgów. Stare Miasto jest mocne. Ma całe mury. I grube. I w ogóle. I tradycje. 
Jedzenie, woda, prąd: Z jedzeniem zaczęło być źle. Teraz - przy tym pozatrzaskiwaniu się dzielnic w fortece, na ile mogło starczyć? A jeszcze to, że jak kopać, jak tu walą pociski i bomby? Na razie Stare Miasto z częścią Muranowa ze Stawkami, to znaczy z magazynami na Stawkach, żyło z tych magazynów. Wciąż były walki o utrzymanie tego punktu w naszych rękach. [...] Wodociągi straciliśmy szybciej. To była pierwsza katastrofa: brak wody. Druga, trochę później - brak światła. trzecia - lokalna dla Starego Miasta: utrata Stawem, czyli głód.
Prasa, AK i AL: Czekało się na gazetki. Przychodziły kilka razy dziennie. Bo było dużo drukarni. Akowskich. Alowska. Palowska. Nie wiem, czy KB miał swoją. Wychodziły i te prawicowe ("Warszawianka" na przykład). Nie rozróżnialiśmy tak, jak trzeba. Wydawało się, że polskie, to polskie. Zresztą na Starym Mieście tych faszyzujących nie było. Tu było AK i AL. Uznawały się nawzajem. I ludzie uznawali obydwie. Po początkowych pewnych, jak sobie przypominam, uprzedzonkach po prostu przywykli. I była zgoda.  
Litania:
Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie.
Od czołgów i goliatów - wybaw nas, Panie.
Od pocisków i granatów - wybaw nas, Panie.
Od miotaczy min - wybaw nas, Panie.
Od pożarów i spalenia żywcem - wybaw nas, Panie.
Od rozstrzelania - wybaw nas, Panie.
Od zasypania - wybaw nas, Panie.
Czołg pułapka: ...kiedy euforia dochodziła do szczytu, a balkony były oblepione ludźmi, nastąpiła katastrofa. Po prostu wybuchnął mechanizm zegarowy. [...] Najwięcej trupów, kawałków nóg, rąk, wnętrzności, ubrań było na tych skwerach na środku. [...] Irena P., kiedy ją spotkałem jeszcze w czasie powstania chyba tam na Starówce, mówiła (bo też tam była wtedy), że łopatami zbierali wnętrzności. 

Tych kilka obrazów dni sierpnia 1944 r. Świat cywila. Tej Warszawy, która nie walczyła. Nie wiem ile refleksji poświęci się ludności miasta Warszawy, ich stosunkowi do powstania, daninie krwi jaką ponieśli. Tak, wspomina się o maskarach jakich dokonywali Niemcy! Trudno określić szacunki. Wojenna statystyka, to jednak nie apteka, liczby bezwzględne nie mają tu zastosowania. Tak upadek powstania wspominał dalej Miron Białoszewski: "Koniec. Po wszystkim. Dwieście tysięcy ludzi leży pod gruzami, nie ma domów, no... rozpacz...". Kiedy się skończyła wojna mój bydgoski dziadek zabrał swego syna (a  mego późniejszego ojca) do Warszawy. Pokazał mu zniszczone miasto. Widok ruin na dobre wrył się w umysł niespełna dziesięciolatka.

[1] Białoszewski M., Pamiętnik z powstania warszawskiego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, cytowania ze stron 48, i dalsze 7-59, 243

Brak komentarzy: