poniedziałek, sierpnia 19, 2019

Przeczytania... (316) Richard P. Feynman "A co ciebie obchodzi, co myślą inni?" (Znak Litera Nova)

"Richard P. Feynman – laureat Nagrody Nobla, genialny fizyk i idol dla młodych naukowców na całym świecie opowiada o swoim niezwykłym życiu. Zebrane w książce historie zaskoczą was, rozbawią i na nowo zainspirują do odkrywania tajemnic nauki" - taką zachętę znajdziemy m. in. na okładce i portalu księgarni internetowej znak.kom.pl*. Fizyka, to na pewno nie krąg naukowych zainteresowań. Nie dość na tym: zmora lat szkoły średniej. Tym bardziej z ciekawością zaglądam do książki "A co ciebie obchodzi, co myślą inni?", której autorem był Richard P. Feynman (1918-1988). Książkę wydał Znak Litera Nova, a przełożył dla nas pan Rafał Śmietana. Zachęca do lektury też dopisek: "Dalsze przypadki ciekawego człowieka". Od razu zaznaczam: nigdy niczego autorstwa R. P. Feynmana nie czytałem, dorobek naukowy jest mi obcy. Tym bardziej z ciekawości, bo tez jestem człowiekiem ciekawym (przede wszystkim wiedzy), otwieram książkę. Warto tu dodać, że nie zabiegałem o jej pozyskanie.
"Mam przyjaciela - artystę, który czasami wyraża poglądy, z jakimi się nie zgadzam" - cudowne zdanie. Klucz. Zachęta. Pierwsze tej książki. Od razu też spojrzenie na... kwiatka. Docenia je, ale widzi więcej niż przyjaciel-artysta. Tylko chyba fizyk mógł postawić pytanie: "Nasuwa się pytanie: czy poczucie estetyki, podobne do naszego, istnieje także u niższych form życia?". Okazuje się, że bardzo szybko odnajduję pokrewną duszę (choć odwróconą o 180°), bo czytam: "Mimo że na uniwersytecie były kursy humanistyczne, które musieliśmy zaliczyć przed ukończeniem studiów, robiłem wszystko, co się da, żeby ich uniknąć".Trudno się nie zgodzić, bo pewnie wielu z nas tak ma (bez względu na dziedzinę, której się poddał): "...w dalszym ciągu jestem bardzo jednostronny i wielu rzeczy nie wiem. Mam ograniczoną inteligencję i używam jej w określonym kierunku". Rozglądam się dookoła siebie, pokoju w którym piszę, i tylko patrzeć, jak mnie przytłoczą i przygniotą książki. Tak, o określonym kierunku: historia! Proszę zwrócić uwagę, co na dalszych stronach napisał o nauce... języka angielskiego. Dwa tylko zdania: "W angielskim byłem beznadziejny. [...] Nie miałem cierpliwości do tego całego angielskiego". Jak można się domyśleć chodziło głównie o ortografię. Pewnie wielu (nie-humanistów) napisze to samo o nauce języka polskiego.
I znowu staję wobec... gadulstwa z czytaną książką. Tego się obawiałem. Ale tym bardziej odłożyłem inne lektury, aby znaleźć się tu, pomiędzy blisko trzystoma stronami, jakie zostawił Noblista. Od razu spotkanie z ojcem Richarda, który od wczesnego dzieciństwa wprowadzał go w świat liczb, doświadczeń. Wychodzi, że nie jest sztuką opowiadać dziecku o tyranozaurze, ale wpisać go w realny świat teraz, to dopiero frajda. Chwytam się  na tym, ze robię dokładnie to samo z moim najstarszym wnukiem Jerzykiem, kiedy uświadamiam mu, że dany dinozaur nie zmieściłby sie w pokoju, bo jego głowa... bo jego ogon... I ta cudowna nauka ze wspólnego z ojcem czytania i odkrywania świata: "...ojciec przekazał mu umiejętność docierania do sedna sprawy: ilekroć coś czytam, próbuję się dowiedzieć, co naprawie jest grane". Nie, nie miałem takiego ojca. Mój był inny. I znowu budzi się ciekawość.
Jestem pod wrażeniem, kiedy wpadam na takie zdanie-oświadczenie: "Nauczyłem się algebry na szczęście nie dzięki temu, że chodziłem do szkoły, ale dlatego, że znalazłem na strychu stary podręcznik do arytmetyki mojej ciotki". Dla mnie brzmi to tak: nauczyłem sie chińskiego, bo... Samo już słowo "algebra". Rachunek różniczkowo-całkowy interesującym przedmiotem? Uff... Podziwiam, że można oddać się i poddać się algebrze. A potem edukować własnego ojca w tej materii. Już widzę, jak mego ojca-endeka przekonuję do Piłsudskiego. Znowu konfrontuję książkę z sobą. Bo przy takich lekturach wyłazimy ze swoich skór, skorup, zapleśnienia. I to jest cudowne. Proszę zwrócić uwagę na cudowną naukę ojcowską dotyczącą wartości człowieka (na przykładzie... papieża, generała). Stąd znajdziemy zaskakujące stwierdzenie: "Oprócz fizyki jedyna rzeczą, których nauczył mnie ojciec - może powinien był, a może nie - był brak poszanowania dla niektórych zjawisk". O matce jest w tym momencie tylko jeden akapit: "Miała niezwykłe poczucie humoru i od niej nauczyłem się, że najwyższe formy zrozumienia, jakie możemy osiągnąć, to śmiech i współczucie". Chyba warto wdrażać je w działanie. Nasze. A o matce, bez obaw, znajdziemy to i owo jeszcze.
Zaskoczyła nas już książka? A to dopiero pierwszy rozdział pt. "Narodziny naukowca". Jeśli tak drobiazgowo podejdę do każdego z rozdziałów, to "Przeczytanie..." to pognębiło chęć zaglądania na owe blisko trzysta stron. Pierwsza randka, pierwsze zawstydzenie, nauki matki - podejrzewam, że może zaskoczyć czytelnika. Mnie zaskoczyło. Jak nauka... całowania. Trudno mnie zawstydzić, a tu takie wynurzenie: Barbara, Arlene. Uczuciowe podboje i wniosek, jaki pewnie wielu nas dopadł (choć pewnie w "innej formie"): "Nie insertowało mnie nic poza przedmiotami ścisłymi, lecz skoro Arlene należała do kółka artystycznego, ja tez sie do niego zapisałem". A trzeba dorzucić, że Richard był wychowywany na prawowiernego Żyda. To jego sformułowanie. Ja je tylko zapożyczam: "...rodzina chodziła co piątek do synagogi, mnie posyłano do tak zwanej szkoły niedzielnej i nawet przez jakiś czas uczyłem się hebrajskiego - ale równocześnie ojciec opowiadał mi o świecie". Jak zdarzała się nauka z Biblią? Proszę zerknąć do "A co ciebie obchodzi...". A na pewno obchodzi, skoro dalej z książką w ręku brniemy po życiorysie Autora.
  • Bogowie nigdy niczego nie ułatwiają, wręcz przeciwnie - zawsze wszystko utrudniają.
  • No cóż, nie znam chińskiego, ale zawsze jestem gotów poświęcić sporo czasu na rozwiązywanie zagadek.
  • Jedyną różnicą dla mnie i dla Arlene było to, że zamiast pięćdziesięciu lat dane nam było pięć.
  • Tętno nie ma wpływu na tempo liczenia.
  • ...gdy odwiedzałem jakieś miasto, zawsze ciągnęło mnie do jego najbiedniejszych dzielnic, bo chciałem na własne oczy ujrzeć, jak toczy sie życie na samym dnie. 
  • Przypuszczam, że według Greków wszyscy Amerykanie są tępi, bo interesuje ich tylko maszyneria, gdy tymczasem wokół pełno takich pięknych posągów i scen przedstawiających urocze mity i historie o bogach i boginiach.
  • Przypomnij mi, żebym nie jeździł na żadne konferencje na temat grawitacji.
  • Wygląda na to, że Grecy traktują swoją przeszłość bardzo poważnie.
  • Och, jakimi laikami potrafią być ludzie z klasycznym wykształceniem!
Proszę się też przygotować na życiowe dramaty. Małżeństwo z Arlene, jej choroba, walka o żonę. Trudno sobie to wszystko poukładać, kiedy nie ma się podobnych epizodów w swej przeszłości. Nie wierzę w szczerość stwierdzenia "wiem, co czujesz". Nie dla kogoś, komu takie nieszczęście zostało darowane. Osobiste streszczanie swego życia zbliża nas do Autora. Jesteśmy szczęśliwi, że nas to nie dotyczy. Nawet nie próbuje sobie wyobrazić, stawiać siebie w podobnych sytuacjach. Zaraz będziemy czytać dalej i poznamy kolejne losy ciekawego człowieka. I zapomnimy? Po odłożeniu książki na pewno tak. Może na dłużej zapadnie kolejny smutny epizod: pogrzeb Hermana. To dość zaskakujące doświadczenie.
"Kocham Japonię. Największe wrażenie robi na mnie niesamowite tempo postępu technologicznego, lecz tradycja nadal ma dla was wielkie znaczenie [...]" - warto dodać, że zdanie to odnosi się do wizyty z 1986 r., czasu kiedy Autor zmagał się  z nowotworem jamy brzusznej. Mnie zaskoczył rozdział "Listy" - tak nagle, w środku narracji. I ten z 1963 r. Czemu mnie bardzo wciągnęła jego lektura? Bo rok mego urodzenia? Nie. Ale chodzi o miejsce nadania. Warszawa! "Jaka jest Polska? Najsilniejsze wrażenie robi fakt [...] że jest dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem (z wyjątkiem jednego szczegółu), nie tylko że względu na wygląd, lecz także ze względu na ludzi, ich odczucia, to, co mówią i myślą o rządzie itd" - dalej mamy o jego stanie wiedzy, ba! zapomnieniu o... zniszczeniach wojennych. Raczej nie zostawił dobrego wyobrażenia o architekturze polskiej stolicy.  Bo jak pojąć zdanie: "...nie ma nic ciekawego do oglądania (oprócz jednego budynku)"? Był chyba niekonsekwentny, skoro po chwili dodał: "Geniusz tutejszych budowniczych polega na tym, że potrafią wznosić stare budynki". Dalej znów zaskakujące; "Polacy są mili, biedni, jednak w miarę eleganccy. [..] Są tu fajne miejsca, gdzie można potańczyć, niezłe kapele itd., itd. Tak więc Warszawa nie jest tak bardzo przytłaczająca i nudna, jak mawiają w Moskwie". Czytelnik amerykański, bo taki był najpierw, dostawał chyba dość chaotyczny Warszawy AD 1963. Ja się gubię. Jak ktoś z zewnątrz to dobierał i rozumiał? A na tym nie koniec. Pouczający skutek wizyty u pewnego naukowca, aliści każdego uważnego czytelnika pewnie dręczy pytanie o jaki jedyny, godny uwagi budynek chodziło Feynmanowi. Spieszę uzupełnić cytatem-zagadką: "...dar Związku Sowieckiego. Zaprojektowali go rosyjscy architekci. Kochanie, jest niesamowity! Nie mam pojęcia, jak go opisać. To najbardziej zwariowana potworność na ziemi!". Wiadomo? Wiadomooo! Pałac Kultury i Nauki! Oto mamy kolejne zaskoczenie tej niezwykłej książki. Żałosną wystawił Autor ocenę konferencji, na jaką go zaproszono. Ciekawostka jest do żony Autora napisany po jego śmierci. I on zamyka część pt. "Ciekawy człowiek".
Pozostawiam czytelnika przed częścią pt. "Pan Feynman jedzie do Waszyngtonu: dochodzenie w sprawie katastrofy promu kosmicznego Challenger".  Zostawiam go sobie na deser. Ta część stanowi jakby oddzielną książkę. Równa jej połowa. No, prawie. Napiszę tylko, że Richard P. Feynman nie tryskał szczęściem, kiedy zaproponowano mu udział w komisji badającej przyczyny katastrofy z 28 stycznia 1986 r. Dlaczego, wyjaśnił w ten sposób: "...z zasady staram się jak najdalej trzymać od Waszyngtonu, nie chcę tez mieć nic wspólnego z rządem, więc od razu zacząłem się zastanawiać, jak się z tego wykręcić". Współpracę z NASA porównać do... samobójstwa?
Richard P. Feynman w "A co ciebie obchodzi, co myślą inni?" odkrywa przed nami przede wszystkim swój osobisty świat. Nawet jeśli zaliczamy się do grona takiego, jak ja, co to nie widział kim był Autor, to jego wspomnienia utwierdzą nas w przekonaniu, że to naprawdę był ciekawy człowiek. Odsłania fakty (patrz: Challenger), o których nie miałem pojęcia, jak choćby ten, że komisji badającej katastrofę wahadłowca znalazł się m. in. Neil Armstrong, jak to określił sam Feynman "człowiek z Księżyca".  Zaletą książki jest jego język, narracja. Czyta się doskonale. Wadą: bark fotografii. Tytuł książki, to pytanie, jakie stawiała żona Autora, Arlene. Jak czytamy na okładce: "Te słowa stały się dla niego mottem na całe życie - dzięki nim czuł się swobodnie zarówno w sali wykładowej, jak i podczas przyjęcia w królewskim pałacu".

* https://www.znak.com.pl/ksiazka/a-co-ciebie-obchodzi-co-mysla-inni-dalsze-prz-richard-p-feynman-146952 (data dostępu 9 VIII 2019)

Brak komentarzy: