wtorek, marca 07, 2017

Arizona Mountain Man odcinek 3

- Nikt nie wie gdzie jest Amm! - westchnął Peter Craft.
- Kto? - zdziwił się  Joseph Bell III
- Arizona Mountain Man - poprawił się barman. - My go tu nazywamy Amm.
- Krócej i szybciej - wtrącił aptekarz Gordon Fox.
Odkąd pojawił się dziennikarz z Nowego Orleanu jakby wytrzeźwiał. Mowa stała się bardziej sprawna, nie bełkotał. Mało tego zapomniał o swoich centach i wymuszanej kolejce...
Ale w tej chwili zreflektował się Bell III:
- Jakiż ja niegościnny! Przecież zapomniałem zaproponować panu kolejki! Co za gapa ze mnie.
- Nawet dwóch! - Gordon Fox mrugnął  znacząco w kierunku baru.
- Mogą być dwie. Poproszę dwa razy dla tego... pana...  Jak pana godność, bo jakoś...
Aptekarz wyprostował się, jakby miał zaraz otrzymać order:
- Gordon Maksymilian Yul Martin Roy Paul Fox I!
- Skądś tyle tych imion wynalazł? - zdziwił się za barem Peter Craft.
- Cicho bądź!


Dziennikarz z  "Echa Porannego" z Nowego Orleanu uśmiechnął się pogodnie. Tych kilka minut rozmowy natchnęło go otucha i wiarą, że po pierwsze trafił pod dobry adres, dwa - że mogło to dla niego oznaczać górę złota. Już widział nagłówki w prasie, podwajające się nakłady, wzrastające dochody. "Nowoorleański Jupiter" będzie mógł im wtedy skakać do gardła. I kogo to stanie się udziałem? Jego! Josepha Gordona III, fotografa drugiej kategorii! A, co pomyśli Katrina i jej nadąsana mamuśka?! W duchu już zacierał ręce.
- No, ale przecież ktoś coś musi wiedzieć! - upierał się. - Co to wyszedł z domu i... znikł? Nie ma żadnej rodziny?
- Jest! - Gordon Fox klepnął go w plecy, kiedy tylko stojąca przed nim szklaneczka wypełniła się  bursztynowym płynem. - Siostra... Margaret!...
- Co ty klepiesz, Gordon?! - barman obruszył się nie na żarty. Odwrócił do pana Bella III i powiedział: Pan tego opoja nie słucha! Z Margaret mógłby pan rozmawiać, jak z ta ladą! 
- A, to czemu? - Bell III delikatnie zamoczył usta w swoim trunku. Wykrzywił usta.
- Głucha, jak pień! Toż ona ma ze sto lat!
- Jakie sto, jakie sto! - Gordon Fox I zaczął się ciskać. - 93!
- Duża mi różnica - machnął ręką barman. - Nie zmienia to faktu, że jest głucha, jak ta deska!
- Aha! - na twarzy dziennikarza odmalowało się zdziwienie pomieszane z zaskoczeniem. - To ona nic... tego... Nie pomoże?
- Musi tu pan siedzieć w miasteczku, aż Amm wróci.
- Wróci?
- Jak go wilcy nie zjedli... - wtrącił Gordon. Pokonanie szklaneczki obudziło stan upojenia. - Zawsze wraca!
- No tak, ale... kiedy...
- Jak śniegi puszczą - zawyrokował Peter Craft. - No chyba, że narozrabiał gdzieś i siedzi w Forcie.
- W Forcie? W jakim Forcie?
- Fort Adams! - uzupełnił jego niewiedzę aptekarz Fox I. - Nie słyszał pan o Forcie Adams? O ile tam siedzi, to wróci za trzy lata.
- Ależ panowie! - zakrzyknął dziennikarz. I tu już dało się wyczuć nutę poważnego zagrożenia. Czekać kilka dni, to poważny problem. Miesiąc, to będzie katastrofa. Ale... trzy lata?! Biblijny potop!... W wyobraźni Josepha Bella III gasły promienie nadziei związane z nakładami, zyskami, odkuciu się na konkurencji "Nowoorleańskiego Jupitera", ba! wdzierał się rechot Katriny i jej mamuśki o nadwadze hipopotama.
- To... to by była... katastrofa!
- Równie dobrze Czerwona Rzeka mógł przerwać to piękne życie...
- Utopił się? - jęknął doprowadzany do rozpaczy reporter z Nowego Orleanu. Czuł, że nogi mu dygocą.
- To nie rzeka! - znowu pospieszył ze zbawiennym wyjaśnieniem barman. - To wódz Indian! Wyjątkowo nieuprzejmy dla nas białych gość.
- Rany boskie! Rany boskie! -  dziennikarz już kompletnie upadł na duchu. Leżał. Trup! Do tego ten Czerwona Rzeka?!
- No chyba, że pan...
- Bell III.
- No właśnie, napisze o naszym Czerwona Rzece! O!... - Gordon Fox I podstawił szklaneczkę po drugą, zaległą kolejkę.
- Chcesz, żeby wrócił bez skalpu, albo w jutowym worku? Miej litość nad gościem, Gordon!
- Masz rację. Nic to! Dasz pan po dysze, a my panu opowiemy.
- My? Opo... wiemy... ? - zaczął z drżeniem, już nie tylko łydek, Joseph Bell III.
- Tak, my dwaj! Gratis dorzucimy opowieść o naszym dzielnym Szkociku.
- O kim?! - oczy dziennikarza zrobiły się ogromne i na pół nieprzytomne.
- O Szkociku! Naszym dzielnym szeryfie okręgowym! Nie mogłeś chłopcze nie słyszeć o Johnie Mc Louisie!
Joseph Bell III tracił grunt pod nogami. Jakoś nie obiło mu się o uszy. Słysząc, z jaką wagą padało to nazwisko, to musiał to być ktoś znaczący w okolicy. Szybko kiwnął pojednawczo głową.
- Stąd nawet szczur ucieka, jeśli wie, że szeryf jest...
Drzwi baru otworzyły się. Pete Craft zastygł z kuflem piwa w dłoni. Gordon Fox nie miał już żadnych hamulców:
- O wilku mowa! Szeryfie! Może pan widział Amma?
Mc Louis podszedł powoli do baru.
- A kto i dlaczego pyta?
- Nie poznaje pan mnie?! - parsknął dobrze już podchmielony aptekarz. - To ja Gordon! Gordon Fox!
Szeryf zsunął kapelusz.
- Aaaa... Coś się stało?
- Jeszcze nic... tylko ten gentleman... - tu wskazał na dziennikarza z Nowego Orleanu.- Szanowny pan... Bell IV...
- III! - poprawił go przedstawiany. Wyciągnął przed siebie dłoń, ale szeryf ani myślał jej tknąć. - Jestem Joseph Bell III.
- Kim pan jest? I co pan tu robi? - Mc Louis spojrzał podejrzliwie na niego.
- To dziennikarz z Nowego Orleanu! - spieszył uzupełnić Pete Craft, co wywołało zdziwienie na rumianym obliczu aptekarza. Widać ten chciał przedstawić nowego kompana od kieliszka... - Szuka Arizony Mountain Mana! Książkę o nim pisze.
- No... nie... - zaczął się kręcić - Na razie tylko artykuł... Książkę może później.
- Arizona Mountain Man? Śnieg jeszcze kilka tygodni w górach poleży. Nie sądzę, by na Wielkanoc zjechał. Miesiąc, dwa?
- Tak długo? - jęknął ponownie dziennikarz.
- A... nie mówiłem? Bell III wracaj do Luizjany! Ja Fox I dobrze ci radzę!
Klepnął go w plecy.
(c.d.n.)

Brak komentarzy: