poniedziałek, lutego 27, 2017

Mój Broniewski IX - Brzozy są bezpartyjne

Właściwie, to wiersz bez tytułu. Zapożyczono go od pierwszej jego linijki.Też kocham brzozy. Tak bardzo przypominają widoki z kresowych lasów i zagajników. Miałem tak ulubioną leśną ścieżynkę w lesie nieopodal bydgoskiej "Belmy". Wjeżdżało się w nią, jak do jakiej bajki. 


Kiedy stawiałem pierwsze literki pierwszego akapitu sądziłem, że to jednak drzewa, to tylko drzewa. I ucieszyłem się, że Władysław Broniewski zwrócił na nie uwagę i powstał ten zgrabny wiersz, pt. "Brzozy są bezpartyjne". Teraz zdradzam kulisy tego blogu, ale nie zawsze myśl urodzona w poniedziałek kwietnie następnego dnia i rywalizuje z innymi postami. Bywa, że ugrzęźnie na kilka miesięcy (a i lat też się zdarza)  w swoistej poczekalni. A tu życie gna do przodu i robi się rumor! Na potęgę, z woli i błogosławieństwem panujących Jaśnie Oświeconych Państwa, słychać po lasach, parkach, skwerach, ogrodach stukot siekier i warkot pił! Padają ostatecznie liczne gatunki drzew! Nie było nas był las, nie będzie nas... - i nie wiadomo jak zamknąć to wiekowe, narodowe (bo teraz wszystko takie musi być i kropka) porzekadło. Będzie dalej?


Odkrywamy kolejne piękno poezji Broniewskiego. Zapominamy, ba! nie wiemy, że tak liryczny był. Nie, nie  wyręczył nas. Nie  napisał protest-songu. W tych strofach nie ma gniewu przed wyrębem. Fakt! Za to jest delikatne i subtelne muśnięcie, epilog do rozważań: "Brzoza, a sprawa polska". Obecnie by należało napisać: "Drzewa, a sprawa polska".

Brzozy są bezpartyjne,
brzozy są apolityczne,
ja od brzóz wszystko przyjmę,
bo śliczne.

Nad Styrem, nad Stochodem,
kiedy wiało śmiercią i chłodem,
kiedy było jesiennie i sennie
w okopach, przy brzozowych ogniskach,
kiedy ogień dymił i pryskał
i nagle jakaś iskra
przeleciała przeze mnie -
pomyślałem: to iskra drzewa,
które płacze i które śpiewa,
to drzewo mnie ogrzeje i z tego drzewa krzyż
(nie dla mnie, za dumny), z niego
wystrugali krzyż dla Pawłowskiego...
Franku, śpisz?

Z tej brzozy pięknej, z tej brzozy pojęknej,
najpiękniejszej:
i to, co kocham,
i to, przed czym uklęknę,
i ten wiersz.


Nie staje fantazji rządzącym Nadpanom. Nawet komputer nie wie o czym piszę, bo podkreśla ostatnie słowa poprzedniego zdania na czerwono.  Buta i arogancja (ukrytego dna szukają dookoła wszyscy) skazuje na wycinkę (nazwijmy to po imieniu: mord na polskim drzewostanie w majestacie prawej i sprawiedliwej woli) hektary. Jakiś rechot historii niesie się po polanie, która wczoraj była zagajnikiem, a dziś jest jakimś gołym palcem czy parcelą. Smutne. Takie okaleczanie naszego świata. Ile brzóz więcej nie zaśpiewa? A ile płacze widząc dzielnych pilarzy czy drwali (jak zwał - tak zwał)?


Dla mnie kolejna nauczka, że życie dopisuje chwilami makabryczne ciągi dalsze. Czy zagłada pisana brzozom, czy innym drzewom, to nie ma w końcu znaczenia - fakt są brutalne: hektary zaczynają straszyć pustką, ptactwo z przerażania idiocieje, wiewiórki tracą domostwa. Ale kogo TO obchodzi?! Odrąbuje się płaty naszych płuc! Ograbieni z nich mamy paść pod ciężarem CO₂. A ja dorzucam swoje "VETO!". Mierna szlachetczyzna, cherlawy protest byle szlachetki o rodowodzie litewsko-wielkopolsko-pomorskim. Pewnie, że nikogo to moje pisanie nie wzruszy, ani nie włączy myślenia. U Panów! W końcu nie będą słuchać chamów, nawet jeśli herbowe klejnoty błyskają w rodzinnych annałach... Czy Godziembowie mnie słyszą?! Moi Maliszewscy chyba zaciskają stalowe dłonie na swym rodowym świerku i dalszy ciąg sobie dopiszmy.



PS: Zdjęcia, które wykorzystałem nie mają nic wspólnego z ostatnimi decyzjami Panów. Robiłem je myśląc o wierszu W. Broniewskiego. Niemniej taki właśnie krajobraz może nas spotkać w czasie wiosennych leśnych spacerów... Obym krakał na zimne.

Brak komentarzy: