czwartek, czerwca 19, 2014
La vie est belle...
Za tydzień dla wielu zaczną się wakacje! Pewnie czas nadrabiania zaległości czytelniczych? Chwytajmy za grzywy wyobraźni! Dajmy ponieść się fantazji. Historia nie musi być "na baczność"! PobawMY się Nią? Chwytajmy za pióra, długopisy, ołówki, siadajmy do klawiatur komputerów i jazdaaaa!... Oto moje spojrzenie na osobę JKM Henryka VIII Tudora (1509-1547). Okazja sama puka do okna? 28 czerwca przypada 523 rocznica urodzin tego angielskiego władcy. Że mnie fascynuje od najmłodszych lat, to nie dziwota, że Jego portret (dzieło Holbeina) znalazł się "w czołówce" tego blogu.
* * *
- Nie! Nie! Nie! - król odsunął od siebie rękę z łyżką, na której widział ciężką jakąś brunatną zawiesinę. - Co to ma być?! Kał nietoperza?!
- Ależ miłościwy panie - mistrz Robert z Redford najchętniej załamałby ręce, ale nie mógł tego zrobić. Wylałby miksturę na Jego Wysokość lub w najgorszym wypadku na jedwabną pościel. Jakoś nie uśmiechało mu się dzielić losu wielu nieszczęśników, którzy dogorywali w ciemnych lochach Tower. Mrok, wilgoć, szczury... Brrry... Szczególnie te ostatnie budziły w nim odrazę i strach. Tak, paniczny strach. Karaluch, to karaluch, ale szczur? To szczur! I wcale nie bawiły go opowieści synowca, który kilka lat gnił we francuskim więzieniu w Dijon, że zaprzyjaźnił się z takim gryzoniem, ba! nawet go nazwał "Saint Germain". - Tfu! przeklęci Burgundczycy!
- Co ty tam mamroczesz?! - zniecierpliwił się monarcha.
- Co ty tam mamroczesz?! - zniecierpliwił się monarcha.
- Nic, najjaśniejszy panie. Wzdrygnąłem się na wspomnienie tych burgundzkich drani, którzy więzili mego synowca Owena.
- To ten, którego kazaliśmy ściąć zeszłej jesieni za...
- Tak, tak, najjaśniejszy panie - bardzo nie lubił, kiedy król wracał do tego przykrego dla niego epizodu, kiedy ów niesforny chłopak znalazł sie w gronie kochliwych wielbicieli poprzedniej królowej Katarzyny... Zawsze mówił i tłumaczył młokosowi, że towarzystwo z Culpeperem i tym drugim łotrem Francisem Derehamem do niczego dobrego nie doprowadzi. I nie omylił się. A, co do królowej, to chyba jednak najjaśniejszy pan nie miał szczęścia do kobiet o tym imieniu.
- Robisz się zrzędliwa, jak moja pierwsza Katarzyna! - warknął władca. - Przyznaj się, a może ty jesteś papista, co?!
- Ależ gdzie wasza królewska wysokość! Zerwałem z tym rzymskim zabobonem jeszcze pod wpływem ojca Marcina z Wittenbergi, kiedy... - tu na szczęście ugryzł się w język, bo chciał dodać "kiedy ty panie, wiernie stałeś u boku papieża". Dopiero los jego straciłby wszelkie walory... Przeklęte gadulstwo! - Popijcie panie tej mikstury, to wam zgaga mini i będziecie dzień chwalić.
- W taką pogodę?! - warknął król. Ciężkie krople deszczu uderzały intensywnie w szyby okna. Skutecznie rozmazywały obraz. Greenwich wyglądała, jak jakaś mokra ciapa? - Lepiej każ dorzucić do kominka. Zimno mi jest.
Lekarz nerwowo odwrócił się w kierunku kominka, do którego nikt w letnią porę nie dorzucał polan. Palenisko było puste. Kto to widział palić w lipcu?
- Pozwól sobie przypomnieć panie, że mamy lato.
- Lato?! - król obruszył się. Wyszarpnął spod głowy poduszkę i machnął nią w kierunku lekarza. Ten w ostatniej chwili zrobił unik i poduszka uderzyła w ścianę, niewiele brakowało, a musnęła by portret królewskiego dziadka Edwarda IV z Yorku. Ten beznamiętnie gapił się przed siebie. Poduszka nie zrobiła na nim wrażenia. - O ty gnidoooooooooo!...
O to był ryk angielskiego lwa! Chyba całe Greenwich usłyszało ten głos.
- Panie, powinieneś oszczędzać siły... twój stan....
- Czuje się doskonale! Choć wiesz... źle mi się dziś spało.
- O! A nie mówiłem - tak lubił mieć racje i choć w sprawach medycznych mieć przewagę nad Tudorem.
- Thomas mi się śnił tej nocy.
Tego się obawiał. Senne koszmary króla. Wracały do niego demony. Ludzie z przeszłości. widma. Nie raz są to tylko widma, jakieś zarysy, ale często bywało jak teraz: padało konkretne imię.
- Przepraszam panie, który Thomas? Cromwell?!
Król skrzywił się tylko.
- Nie przypominaj mi tego... Otwórz lepiej okno!
- Dopiero, co mówiliście miłościwy panie, że wam zimno...
- Tak? To... Otwórz okno! W końcu mamy lato...
- Ale przeciągi.
- Phi! - parsknął król, jak zwykł to robić jego koń. Tylko, że on jeszcze grzebał kopytem w gruncie. Obolałe członki do tego nie nadawały się. - Thomas mi się śnił tej nocy. Thomas Morus! Kiedy...
- Kiedy "co"?
- Ścieliśmy go?
- W 35, panie.
- Jedenaście lat?! - król jakby odkrywał zapomnianą prawdę. - Czy to możliwe, że to już tyle lat? Jedenaście?
- Jedenaście - potwierdził bez entuzjazmu medyk. Męczył go już ów dialog z niedomagającym królem. Nalał na łyżkę nowy syrop. - Ten powinien smakować panie...
- Co to takiego?!
- Zdrowie!
Król zrobił zdziwioną minę, by po chwili z grymasem zerknąć to na łyżkę, to na medyka:
- Dowcipny zrobiłeś się ostatnio? Dworski chleb ci nie służy?!
Badawcze spojrzenie króla zmieszało mistrzem Robertem z Redford. Nadto dobrze znał burzliwe rządy Tudora, aby wiedzieć, co za demon może kryć się w podobnych zdaniach... Widział upadki już tak wielu.
- Ależ miłościwy panie, wiernie służę tobie i domowi Tudorów...
- Na pewno nie masz krewnych w Hiszpanii lub Rzymie?
Medyk czuł, że robi mu sie na przemian to zimno, to znów gorąco. Pomyślał o ciotecznym bracie Patricku Wallachu. Cztery lata temu zbiegł na początku do Francji. Ale Franciszek I szybko opatrzył sobie zbiega i delikatnie dał mu do zrozumienia, że powinien udać się w dalszą drogę. Na domiar złego poróżnił się tam z jakimś zausznikiem Walezjusza i uciekł do Sabaudii, by na koniec udać się do Rzymu.
- Panie, powinieneś oszczędzać siły... twój stan....
- Czuje się doskonale! Choć wiesz... źle mi się dziś spało.
- O! A nie mówiłem - tak lubił mieć racje i choć w sprawach medycznych mieć przewagę nad Tudorem.
- Thomas mi się śnił tej nocy.
Tego się obawiał. Senne koszmary króla. Wracały do niego demony. Ludzie z przeszłości. widma. Nie raz są to tylko widma, jakieś zarysy, ale często bywało jak teraz: padało konkretne imię.
- Przepraszam panie, który Thomas? Cromwell?!
Król skrzywił się tylko.
- Nie przypominaj mi tego... Otwórz lepiej okno!
- Dopiero, co mówiliście miłościwy panie, że wam zimno...
- Tak? To... Otwórz okno! W końcu mamy lato...
- Ale przeciągi.
- Phi! - parsknął król, jak zwykł to robić jego koń. Tylko, że on jeszcze grzebał kopytem w gruncie. Obolałe członki do tego nie nadawały się. - Thomas mi się śnił tej nocy. Thomas Morus! Kiedy...
- Kiedy "co"?
- Ścieliśmy go?
- W 35, panie.
- Jedenaście lat?! - król jakby odkrywał zapomnianą prawdę. - Czy to możliwe, że to już tyle lat? Jedenaście?
- Jedenaście - potwierdził bez entuzjazmu medyk. Męczył go już ów dialog z niedomagającym królem. Nalał na łyżkę nowy syrop. - Ten powinien smakować panie...
- Co to takiego?!
- Zdrowie!
Król zrobił zdziwioną minę, by po chwili z grymasem zerknąć to na łyżkę, to na medyka:
- Dowcipny zrobiłeś się ostatnio? Dworski chleb ci nie służy?!
Badawcze spojrzenie króla zmieszało mistrzem Robertem z Redford. Nadto dobrze znał burzliwe rządy Tudora, aby wiedzieć, co za demon może kryć się w podobnych zdaniach... Widział upadki już tak wielu.
- Ależ miłościwy panie, wiernie służę tobie i domowi Tudorów...
- Na pewno nie masz krewnych w Hiszpanii lub Rzymie?
Medyk czuł, że robi mu sie na przemian to zimno, to znów gorąco. Pomyślał o ciotecznym bracie Patricku Wallachu. Cztery lata temu zbiegł na początku do Francji. Ale Franciszek I szybko opatrzył sobie zbiega i delikatnie dał mu do zrozumienia, że powinien udać się w dalszą drogę. Na domiar złego poróżnił się tam z jakimś zausznikiem Walezjusza i uciekł do Sabaudii, by na koniec udać się do Rzymu.
- No... - zaczął bąkać. - Mój kuzyn Patrick... On... to była rodzinna czarna owca.
- Papista? - przerwał to cedzenie król.
- Tak, katolik.
Łyżka z medykamentem cały czas wisiała
- Przeklęty Farnese - warknął król. Zawsze egzaltowało go wspomnienie o Pawle III.
- Nie wolno się wam panie...
- Egzaltować? - dokończył za niego. - A, co mi pozostało?! Kiedy już się to tutaj panowanie skończy... Jak już mnie zabierze kostucha, to mają mnie pochować w grobie królowej...
- Której panie?
- Jane Seymour, matki naszego syna i następcy.
- Aaaa...
- Chyba nie myślałeś... - ale król nie dokończył, bo wszedł balwierz. - Czego on chce tutaj?!
- Ależ to twój golibroda...
- Przecież widzę, że nie koniuszy. Odeślij go. Precz!
- Ale... - ów próbował zachęcić króla do porannej toalety, ale dzisiaj monarcha był w minorowym nastroju.
- Precz! Bo sam cię ogolę i zęby wyrwę! Jeden po drugim! Jeśli jeszcze jakiś masz... Precz....
Widząc, że gniew na obliczu króla narasta i zaraz wybuchnie niepohamowanym ogniem szybko opuścił komnatę.
- Czy jakieś wieści z Francji? Franciszek płaci regularnie? Czy znowu coś majaczy?! Nigdy nie ufaj Walezjuszom! Oni sprzedaliby nas i dorzucili Boulogne, gdyby to im dawało satysfakcję! Tyle zostało naszego na kontynencie, co mieści się w tym przeklętym Boulogne.
- Może czasy Henryka V jeszcze wrócą? - uśmiechnął się życzliwie medyk.
- Najważniejsze, że przestał szczuć na nas Szkotów. Spokój na północy jest bardzo potrzebny. Biedny Edward będzie musiał jeszcze poskromić tych nieokrzesanych górali!
- Zapomniałem dodać, miłościwy panie, że księżniczka Elżbieta przysyła pozdrowienia.
Król zaczął wiercić się w pościeli. Nie wiedział czy ta uwaga trafia w próżnię czy zmienne ojcowskie serce, które raz kazało uznać młodszą córkę, drugim razem wykreślał ją jako bękarta, by na koniec mieć na dworze, aby wychowywała się u boku Katarzyny Parr.
- Może jeszcze Maria? - kąśliwie zagadnął monarcha.
- Nie... księżniczka Maria nie pisała.
- Pewni knuje! Muszę Edwarda przestrzec przed tą żmiją! Powinno się było jej kark skręcić...
- Ależ miłościwy panie, to wasza córka!
- No właśnie! Córka! Córka! Córka! - zaczął krzyczeć. - Urodziłaby się synem, to jakżeż inaczej potoczyłyby się losy naszej Anglii! Miałem dziś dziwny sen...
- Tak panie?
- Widziałem setki okrętów... Morze pełne śmierci! Niemalże burta w burtę sunęły te potwory na nasz Albion! A potem...
- Potem?
- Nie przerywaj mi! - obruszył sie król. - Popraw mi lepiej poduszkę, bo coś mnie... gniecie...
- Już panie.
Poprawił.
- No, teraz dobrze! - udobruchał się władca.- A potem zerwała się straszna burza! Z nieba sypał się żar ognia! Rozpędziło okręty na cztery wiatry!
- To dobry znak panie - uśmiechnął się lekarz i podał kolejna miksturę.
- Co to znowu?! Chcesz mnie zabić?
- Ależ panie, to zioła na...
- Sam to sobie siorb! Zabieraj to mi stąd, bo każe cie do Tamizy wrzucić!
- Ale...
- Straże!
Nim medyk cofnął rękę z łyżka i mikstura w drzwiach już stało dwóch halabardników.
- Już chowam panie. Już chowam! Tylko nie ciskaj się na mnie... ja tylko...
- Trujesz mnie gagatku!
- Ależ skąd, miłościwy panie!
- Łotrze!
- Papista? - przerwał to cedzenie król.
- Tak, katolik.
Łyżka z medykamentem cały czas wisiała
- Przeklęty Farnese - warknął król. Zawsze egzaltowało go wspomnienie o Pawle III.
- Nie wolno się wam panie...
- Egzaltować? - dokończył za niego. - A, co mi pozostało?! Kiedy już się to tutaj panowanie skończy... Jak już mnie zabierze kostucha, to mają mnie pochować w grobie królowej...
- Której panie?
- Jane Seymour, matki naszego syna i następcy.
- Aaaa...
- Chyba nie myślałeś... - ale król nie dokończył, bo wszedł balwierz. - Czego on chce tutaj?!
- Ależ to twój golibroda...
- Przecież widzę, że nie koniuszy. Odeślij go. Precz!
- Ale... - ów próbował zachęcić króla do porannej toalety, ale dzisiaj monarcha był w minorowym nastroju.
- Precz! Bo sam cię ogolę i zęby wyrwę! Jeden po drugim! Jeśli jeszcze jakiś masz... Precz....
Widząc, że gniew na obliczu króla narasta i zaraz wybuchnie niepohamowanym ogniem szybko opuścił komnatę.
- Czy jakieś wieści z Francji? Franciszek płaci regularnie? Czy znowu coś majaczy?! Nigdy nie ufaj Walezjuszom! Oni sprzedaliby nas i dorzucili Boulogne, gdyby to im dawało satysfakcję! Tyle zostało naszego na kontynencie, co mieści się w tym przeklętym Boulogne.
- Może czasy Henryka V jeszcze wrócą? - uśmiechnął się życzliwie medyk.
- Najważniejsze, że przestał szczuć na nas Szkotów. Spokój na północy jest bardzo potrzebny. Biedny Edward będzie musiał jeszcze poskromić tych nieokrzesanych górali!
- Zapomniałem dodać, miłościwy panie, że księżniczka Elżbieta przysyła pozdrowienia.
Król zaczął wiercić się w pościeli. Nie wiedział czy ta uwaga trafia w próżnię czy zmienne ojcowskie serce, które raz kazało uznać młodszą córkę, drugim razem wykreślał ją jako bękarta, by na koniec mieć na dworze, aby wychowywała się u boku Katarzyny Parr.
- Może jeszcze Maria? - kąśliwie zagadnął monarcha.
- Nie... księżniczka Maria nie pisała.
- Pewni knuje! Muszę Edwarda przestrzec przed tą żmiją! Powinno się było jej kark skręcić...
- Ależ miłościwy panie, to wasza córka!
- No właśnie! Córka! Córka! Córka! - zaczął krzyczeć. - Urodziłaby się synem, to jakżeż inaczej potoczyłyby się losy naszej Anglii! Miałem dziś dziwny sen...
- Tak panie?
- Widziałem setki okrętów... Morze pełne śmierci! Niemalże burta w burtę sunęły te potwory na nasz Albion! A potem...
- Potem?
- Nie przerywaj mi! - obruszył sie król. - Popraw mi lepiej poduszkę, bo coś mnie... gniecie...
- Już panie.
Poprawił.
- No, teraz dobrze! - udobruchał się władca.- A potem zerwała się straszna burza! Z nieba sypał się żar ognia! Rozpędziło okręty na cztery wiatry!
- To dobry znak panie - uśmiechnął się lekarz i podał kolejna miksturę.
- Co to znowu?! Chcesz mnie zabić?
- Ależ panie, to zioła na...
- Sam to sobie siorb! Zabieraj to mi stąd, bo każe cie do Tamizy wrzucić!
- Ale...
- Straże!
Nim medyk cofnął rękę z łyżka i mikstura w drzwiach już stało dwóch halabardników.
- Już chowam panie. Już chowam! Tylko nie ciskaj się na mnie... ja tylko...
- Trujesz mnie gagatku!
- Ależ skąd, miłościwy panie!
- Łotrze!
Strażnicy bacznie obserwowali tą rozmowę. Czekali tylko skinięcia głową monarchy, a zaraz ich stalowe ręce pojmą zuchwalca i zaciągną go na męki w najciemniejszą piwnicę zamku.
- Wyjść! - warknął król jegomość.
Lekarz z wrażenia aż usiadł. Zdawał sobie sprawę, że los jego, ba! cała przyszłość zawisły na cienkiej nitce królewskiej decyzji. Tudor chwilami był tak nieobliczalny?...
- Przyznaj się: przestraszyłeś się? - króla najwyraźniej ożywiła ostatnia scena.
- Nie przeczę, zrobiło mi się... strasznie - przyznał lekarz.
- Dawaj to coś!
Sam nie wierzył w zmianę nastroju chorego. Nalał ponownie na łyżkę i drżącymi rękoma podsunął przed usta chorego.
- Już się tak nie trzęś! - zganił go król.- chyba nie myślałeś, że wrzucę cię do Tamizy? To był żart!
- Żart? - krew powoli wracała do pobladłych policzków. - Wolałbym nie być miłościwy panie ich ofiarą.
Śmiech króla wypełnił komnatę. Tylko medykowi zupełnie nie było do śmiechu...
Bardzo ciekawa opowieść.
OdpowiedzUsuńJa , słysząc Henryk VIII,natychmiast widzę Richarda Burtona w roli króla z filmu "Anna 1000 dni"Z roku 1969roku, w towarzystwie Geneviève Bujold.
Historia tego władcy jest niezwykle barwna, może wobec tego iż autor bloga jest tym czasem zafascynowany, powstanie więcej opowieści na jego temat.
Nie będę ukrywać,że chętnie poczytałabym o kobietach w życiu Henryka.
Czy mogę na to liczyć?
Fox-i
Ojej stare dzieje w pisaniu. Fakt, Henryk VIII to mój ogródek. Niczego nie obiecuję, bo raczej jestem słowny ("słowo droższe pieniędzy", jak mawiał Kaźmirz Pawlak), ale kto wie. Robi na mnie wrażenie Katarzyna Aragońska.
OdpowiedzUsuńTo mógłby być ciekawy cykl.
OdpowiedzUsuńSześć żon, sześć opowieści (jednodniowe opisy sytuacji...)
Mogłoby być ciekawie.
Czekam na pozytywne rozpatrzenie prośby ( załączyć podanie i trzy zdjęcia;)?)
O Katarzynie muszę poczytać, bo do tej pory bardziej frapowały mnie Anna i Jane
Fox-i
Coś tam kiełkuje mi, ale nie wiem co z tego wyjdzie. Prozę o cierpliwość i wyrozumiałość.
OdpowiedzUsuńMiło mi.
OdpowiedzUsuńChociaż uzbroić się w cierpliwość będzie bardzo ciężko...
Fox-i
Dodam jeszcze że Pawlak zmieniał zdanie kwitując je "...taż wczoraj ją był jak sanacyjny chłop..."
OdpowiedzUsuńFox-i